Rozdział V (III cz.) - Życie to tęskno­ta za czymś, co trud­no nazwać

7.4K 379 87
                                    

Victoria

- Jesteście tego pewni? - zapytała Ellie, unikając mojego wzroku. Znajdowaliśmy się na lotnisku, a nasz samolot miał zaraz startować. Wybraliśmy ten środek transportu, ponieważ teleportacja na dłuższe odległości była niebezpieczna.

- Tak - odpowiedział Malfoy, ciągnąc za sobą swoje walizki. Zaledwie dwa dni temu zdecydowaliśmy się na wyjazd, a już dzisiaj mieliśmy opuścić Londyn. Dzięki temu, że ja i Draco byliśmy bogaci nie było problemu z załatwieniem miejsc w samolocie.

- Emmm więc, do zobaczenia kiedyś tam? - rzuciłam niepewnie, pocierając dłonią kark. Ellie była na nas łagodnie mówiąc wściekła. Nie chciała, żebyśmy ryzykowali i szukali Notta w pojedynkę. My jednak podjęliśmy decyzję i nie mieliśmy zamiaru odpuścić. Blondynka znając życie rekrutowałaby tabun aurorów do pomocy, ale nam zależało na dyskrecji, a nagły napływ czarodziei w Australii na pewno wzbudziłby podejrzenia. Ellie pokiwała głową.

- Wasz samolot czeka - prawie syknęła, machając ręką w stronę wejścia. Pożegnaliśmy się z nią, a ja udawałam, że nie zauważyłam łez w jej oczach. Dziesięć minut później siedzieliśmy już na pokładzie. Usiedliśmy w fotelach, dziękując za szampana, który przyniosła nam stewardessa. W końcu między nami zapadła krępująca cisza. Kiedy zaczęły się turbulencje, poczułam jak dłoń Malfoya chwyta moją, ściskając ją aż do bólu. Nie skomentowałam tego i do końca lotu siedzieliśmy tak, ramię w ramię, trzymając się za ręce. Tak oto dowiedziałam się, że Draco Malfoy, nieustraszony były kapitan i szukający drużyny ślizgonów boi się latać. W końcu wylądowaliśmy na lotnisku w Canberze. W duchu podziękowałam za klimat Australii, dzięki któremu w grudniu było tutaj lato, kiedy Londyn pokryty był śniegiem. Podróż z Canberry do Melbourne minęła nam spokojnie, a hotel odnaleźliśmy bez problemu. Podczas meldowania się, zaczęły się jedne z wielu naszych kłopotów.

- JAK TO NIE MA ODDZIELNYCH POKOI? - wydarł się Malfoy na stojącą za ladą recepcjonistkę. Ta speszyła się, a rumieniec pokrył jej policzki.

- Zostały tylko pokoje małżeńskie, proszę pana - odpowiedziała cicho, patrząc na swoje dłonie. Westchnęłam, wiedząc, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko wziąć klucze i ustalić, kto będzie spał na łóżku. Odezwałam się, zanim Draco znów zaczął krzyczeć.

- Dobrze, weźmiemy - warknęłam, dając chłopakowi mocnego kuksańca. Ten syknął i potarł obolałe miejsce. Kobieta popatrzyła na mnie z ulgą i podała mi kluczyki.

- Pokój numer 303, życzę państwu miłego pobytu - uśmiechnęłam się do niej i pociągnęłam Malfoya za rękaw. Siłą wepchnęłam go do pokoju, rzucając po drodze przekleństwami.

- Myślałam, że w rodzinach arystokratów uczą dzieci kultury! - wrzasnęłam na niego i położyłam swoje walizki na podłodze. Chłopak skrzywił się tylko, ale nic nie odpowiedział. Rozejrzałam się dookoła i jęknęłam zrezygnowana. Większą część pokoju zajmowało... duże, dwuosobowe łóżko z białą narzutą. Stojący za mną Malfoy wybuchnął śmiechem.

- No to mamy problem - stwierdził wesoło. Uniosłam brwi.

- Problem? Jaki problem? Ja śpię na łóżku a ty... gdziekolwiek - machnęłam od niechcenia ręką - Możesz spać na podłodze - prychnął.

- Chyba sobie śnisz myśląc, że taki ktoś jak ja będzie spał na podłodze. Ja zajmuję łóżko, ty śpij gdziekolwiek, możesz nawet w wannie jak chcesz - skrzywiłam się - Dobra, to nie było śmieszne. Zawsze możemy spać, no wiesz, razem - uśmiechnął się znacząco i poruszył zabawnie brwiami.

- Chyba sobie śnisz - warknęłam - Żebyś mnie napastował? Niedoczekanie! - ucięłam temat. Rozpakowałam się i przebrałam, podczas gdy Draco brał prysznic. Zdecydowaliśmy, że po krótkim odpoczynku pójdziemy rozejrzeć się po mieście. Miałam zamiar wypytać ludzi i zdobyć trochę informacji. Mieliśmy też w planach odwiedzenie kliku klubów, więc ubrałam się w spodenki i krótką koszulkę, a na nogi założyłam koturny. Tak przygotowana usiadłam na łóżku, czekając na blondyna. W końcu ten raczył wyjść, stając w drzwiach w obłoku pary z ręcznikiem niebezpiecznie nisko na biodrach. Starałam się nie gapić na klatkę piersiową chłopaka, która dzięki latom treningów była pięknie wyrzeźbiona.

- Ubierz się idioto, tracimy tylko czas - syknęłam, starając się nie zarumienić. Nie odezwał się, tylko podszedł do swojej walizki, wyciągając z niej ubrania. Ręcznik opadł na ziemię dając mi widok na zgrabne pośladki (co ty robisz mózgu? XD). Poczułam uderzenie gorąca i prawie dostałam palpitacji serca, co niezmiernie mnie zdenerwowało. Warknęłam zrezygnowana i wyszłam z pokoju, odprowadzana jego donośnym śmiechem.

Draco

Cały wieczór obserwowałem ją, flirtującą z nieznajomymi i tańczącą tak, jakby cały świat nagle zniknął. Wcale nie wyglądała, jakby zaledwie tydzień straciła kogoś, kogo kocha. Ale wiedziałem, że w środku to wspomnienie nadal było żywe. Już taka była Victoria. Nie okazywała słabości, tłumiąc wszystkie złe emocje w sobie. Potrzebowałem sporo czasu, żeby w końcu ją rozpracować i wcale nie mogę powiedzieć do końca, że mi się to udało. Wciąż nie mogłem odkryć tajemnic, kryjących się za tym pięknym uśmiechem. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek je odkryję. Ale wiedziałem jedno, nie mogę przestać. Ta dziewczyna była dla mnie zagadką od zawsze, gorzka i słodka jednocześnie. Była intrygującą osobą, od której trudno oderwać wzrok. Tak właśnie było i w tym przypadku, bo kiedy ona tańczyła, wszyscy mężczyźni patrzyli na nią. Wyglądała, jakby zdawała sobie z tego sprawę, ba, mógłbym powiedzieć, że jest z tego zadowolona. Westchnąłem ciężko i dokończyłem swojego drinka. Po chwili pojawiła się obok mnie czarnowłosa. Jej oczy lśniły nienaturalnym blaskiem.

- Gin z tonikiem poproszę - krzyknęła do barmana, który w ekspresowym tempie podał jej napój. Obdarzyła go miłym uśmiechem, od którego ten się zaczerwienił. Zbliżyła się do mnie, a mnie ogarnął oszałamiający zapach jej perfum.

- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? - zapytała, lekko się plącząc. Pokręciłem głową i zapytałem o to samo.

- Tak! Nie uwierzysz, kiedy ci o tym powiem! - zaśmiała się. Nagle ktoś wpadł na nią tak, że tylko moje ramiona uchroniły ją przed upadkiem. Przez moment czas stanął w miejscu. Jej oczy utkwione były w moich, a mnie ogarnęły nieznane mi uczucia. Po chwili to wszystko zniknęło, i znów byliśmy w przepełnionej ludźmi sali.

- Chodźmy stąd - przekrzyczałem hałas i nie czekając na jej odpowiedź pociągnąłem ją w stronę wyjścia. Było już ciemno, bo w klubie spędziliśmy dobre kilka godzin. Mimo że klimat w Australii był raczej ciepły, to teraz było dosyć chłodno. Zarzuciłem swoją marynarkę na ramiona Victorii, kiedy zauważyłem, że zaczęła dygotać. Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością. Szliśmy tak w milczeniu, kiedy nagle Cassidy zatrzymała się i złapała za głowę. Z jej gardła wydobył się krzyk. Zaniepokojony doskoczyłem do niej i próbowałem zrozumieć, co się z nią dzieje. Wplątała palce we włosy i zaczęła za nie ciągnąć, upadając na kolana. Kucnąłem obok niej i przyciągnąłem do swojej piersi. Delikatnie oderwałem jej ręce od włosów i pogładziłem po głowie. Klęczeliśmy tak na środku chodnika, ciemną nocą, a moja koszulka stopniowo nasiąkała jej łzami. W końcu delikatnie wyswobodziła się z mojego uścisku, wyglądając na lekko zawstydzoną. Wstała i odsunęła się na bezpieczną odległość.

- Przepraszam ja... chyba alkohol trochę mi zaszkodził - powiedziała cicho. Wiedziałem, że chodzi o coś innego i miałem zamiar dowiedzieć się, o co chodzi. Ale jeszcze nie teraz. Zamiast głośno wyrazić swoje wątpliwości pokiwałem tylko głową. Droga do hotelu minęła nam w milczeniu. Weszliśmy do pokoju i usiedliśmy zmęczeni na łóżku.

- Czego się dowiedziałaś? - zapytałem.

- Pogadałam w klubie z kilkoma osobami, które mieszkają tutaj od dziecka. Podobno ostatnio nasiliły się ataki na mieszkańców. Wszyscy żyją w strachu i nikt nie wie, kto jest sprawcą. Ale wiesz co jest najlepsze? Jeden z facetów z którymi gadałam był pracownikiem policji, siedział głównie w papierach. Zdradził mi, że podsłuchał, jak jego koledzy mówią o tym, że zarówno na zewnątrz, jak i w ciele ofiar nie ma żadnych oznak, na zatrucie, krwotoki wewnętrzne i tym podobne. Nie ma żadnych śladów, a ludzie są martwi - wytłumaczyła z uśmiechem. To mogło znaczyć tylko jedno - ktoś zabił ich zaklęciem. A kto tak bardzo nienawidzi mugoli i po śmierci Voldemorta chciał kontynuować jego dzieło?

- To znaczy, że... - uśmiech Victorii stał się jeszcze szerszy.

- To znaczy, że trafiliśmy w dziesiątkę.

Witam Was z piątym już rozdziałem ostatniej części przygód Victorii i Dracona. Tak jak obiecałam w tym rozdziale pojawia się wstęp do akcji, która zacznie się toczyć już w kolejnych. Miłego czytania. xoxo

PS Alan Rickman [*]



Draco Malfoy - inna historiaWhere stories live. Discover now