#7 - Kłopoty w raju

8.2K 305 33
                                    

Godzina 12:54 - Ulica Śmiertelnego Nokturnu

Blaise

- Puszczaj mnie do cholery! - warknąłem, piorunując spojrzeniem szarpiącą mnie, odzianą w czarne szaty postać. W odpowiedzi dostałem tylko pogardliwe prychnięcie. Kiedy dotarliśmy do jednej z ciemnych uliczek, zostałem brutalnie rzucony na ziemię i unieruchomiony zaklęciem Pełnego Porażenia Ciała. Na nic zdały się moje szarpania; nie mogłem kiwnąć nawet palcem. Pozostawało mi tylko zachować spokój i czekać na rozwój sytuacji. Nieznajomy sięgnął do kaptura i odrzucił go, ukazując znajomą mi twarz.

- Carrow - wysyczałem z nienawiścią - Myślałem, że już od dawna gryziesz piach - mężczyzna uśmiechnął się chłodno, niezrażony moją postawą.

- Niezmiernie cieszy mnie twoja troska o mnie, niemniej jednak mógłbyś się przymknąć - odrzekł niemal z kurtuazją - Śmierciożercy powstają i mają plan, w którym odegrasz znaczącą rolę - gdybym mógł, pewnie zmarszczyłbym brwi.

- Ja? A po co wam ja? - zapytałem z trudem, czując nagłą suchość w gardle.

- Hmm... jakby to ująć, będziesz.. przynętą. Potrzebujemy twojej kuzynki, a co innego skłoni ją do wkroczenia do nory wilka, jak nie chęć ratowania ukochanego braciszka? - głos Carrowa przepełniony był pewnością siebie, która wzbudziła we mnie żądzę krwi. JEGO krwi.

- Nie uda się wam to. Myślałem, że po upadku waszego wężowego władcy pobudki, którymi się kierowaliście całkowicie wygasną, widzę jednak, że wciąż macie tę marną nadzieję na zwycięstwo - warknąłem z pogardą, a twarz Śmierciożercy zaszła cieniem gniewu. Nim się spostrzegłem mocny kopniak pozbawił mnie na kilka sekund zdolności oddychania. Splunąłem krwią, starając się nie okazać po sobie bólu.

- Nie doceniasz nas Blaise. A jeśli zeszliśmy już na temat Czarnego Pana, to już niedługo będziesz mógł powiedzieć mu prosto w twarz, co o nas sądzisz - strach pomieszany z niedowierzaniem objął moje ciało.

- O czym ty pierdolisz Carrow? To niemożliwe!

- Nie unoś się tak Zabini, inaczej napomknę przez przypadek twojej ślicznej żonie, kto przyczynił się do śmierci jej brata - mężczyzna uśmiechnął się zwycięsko, zauważając wyraz mojej twarzy - a tymczasem chodźmy już stąd. Mamy misję do wykonania.

Dwa dni później - Malfoy Manor

Victoria

Chodziłam w tę i z powrotem po salonie, starając się uspokoić galopujące myśli.

- Zastanów się Ginn, dokąd mógł pójść? - zapytałam po raz setny, patrząc z niepokojem na pobladłą panią Zabini. Dopiero po chwili zrozumiałam, że zadając to pytanie popełniłam błąd. Mina rudej oznaczała tylko jedno: spektakularny wybuch.

- DO CHOLERY, VIC! GDYBYM WIEDZIAŁA GDZIE POSZEDŁ TO TA SYTUACJA W OGÓLE NIE MIAŁABY MIEJSCA! - wrzasnęła tak głośno, że zawstydziłaby nawet swoją matkę - ja tylko wysłałam go na Pokątną na małe zakupy - dokończyła cicho. Mimo że byłam tak samo załamana zniknięciem Blaise'a jak ona, to zachowałam trzeźwość umysłu.

- Dobra, nie mamy czasu do stracenia. Harry, Pansy, zrekrutujcie aurorów. Draco, popytaj swoich kumpli. Arystokracja ma swoje znajomości. Ginny, najlepiej będzie jak wrócisz do domu i trochę się prześpisz. Ja rozejrzę się po Pokątnej i Nokturnie - zarządziłam.

- Nie ma mowy - odezwał się mój milczący dotychczas mąż. Spojrzałam na niego spokojnie, po czym zwróciłam się do patrzących na nas przyjaciół.

- Zostawicie nas na chwilę samych? - zapytałam przesłodzonym głosem, a reszta posłusznie opuściła pokój - Co ty powiedziałeś? - mój głos był na pozór opanowany.

- To co słyszałaś. Jesteś w ciąży, a stres może zaszkodzić dzieciom. Nigdzie nie idziesz - stwierdził dobitnie blondyn. Poczułam, jak w głębi mojego ciała kiełkuje złość.

- Tu chodzi o Blaise'a. Jest moją jedyną rodziną. Myślisz, że jesteś w stanie mnie powstrzymać Malfoy? - zapytałam kpiąco. Draco nic sobie nie robił z tonu mojego głosu. Podobnie jak ja był uparty i pewny swoich przekonań.

- Jeśli teraz stąd wyjdziesz, możesz równie dobrze nie wracać - stwierdził dobitnie. Myślał, że odpuszczę? Nic bardziej mylnego.

- Więc dzisiejszej nocy będziesz spał sam - warknęłam - Przenocuję u Ginny - bez słowa, ignorując wściekłość malującą się na twarzy Malfoya, teleportowałam się prosto na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu.

****

Przyrzekałam sobie kiedyś, że moja stopa nigdy nie postanie na tej ulicy. Nigdy nie myślałam jednak, że złamię tę złożoną sobie przysięgę, szukając mojego kuzyna. Rozejrzałam się dookoła, ignorując gapiących się na mnie ludzi. Każdy tutaj wyglądał podejrzanie, nawet owinięta w czarny płaszcz, z pozoru łagodna starowinka. I to właśnie ona była pierwszą, która się do mnie odezwała.

- Czego tu szukasz dziecko? - jej cichy głos wzbudził we mnie niepokój.

- Widziała pani może ciemnoskórego, wysokiego bruneta? - zapytałam ostrożnie. Kiwnęła głową i skinęła na mnie ręką. Prowadziła mnie długimi alejkami, aż w końcu przystanęła w małej, ciemnej uliczce. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, moja różdżka wylądowała w dłoni staruszki.

- Co do... - poczułam tępe uderzenie w głowę, a ciemność otoczyła mnie ze wszystkich stron.

****

Pierwszym, co ujrzałam po odzyskaniu przytomności był mój półprzytomny kuzyn, wiszący na łańcuchach przytwierdzonych do ściany. Jego twarz była zakrwawiona i obita, podobnie jak reszta jego ciała. Powstrzymałam jęk, kiedy uświadomiłam sobie, że ja również jestem przykuta i unieruchomiona.

- Victoria? Co ty tu robisz? - zapytał cichym głosem Blaise.

- Jak to co? Przyszłam cię uratować - z jego ust wydobyło się prychnięcie rozbawienia - Wyjdziemy z tego Blaise - zapewniłam go. Ten pokręcił tylko głową.

- Chcą wskrzesić Voldemorta, Vic. I wyglądają, jakby wiedzieli co robią.

- To niemożliwe - poczułam się, jakbym dostała kopniaka w brzuch. Jak niby..... - przerwało mi skrzypnięcie otwieranych drzwi. Jeden rzut oka na przybyłego wystarczył, by obudziła się we mnie żądza mordu - Carrow, kopę lat! Jak tam żałoba po twojej siostrze? Nawet nie wiesz, ile przyjemności ....

- Zamknij się dziwko! - wrzasnął, a jego cios sprawił, że przed oczami zatańczyły mi gwiazdki.

- Błagała mnie o życie, kiedy stałam nad nią z uniesioną różdżką. Typowy Śmierciożerca - uśmiechnęłam się, mimo że bolała mnie cała twarz.

- Pomszczę ją, ale wszystko w swoim czasie słoneczko. Na razie jesteś mi potrzebna. Otóż żeby wskrzesić naszego pana potrzebna nam jego krew - wytłumaczył.

- No super, tylko po co wam ja? - zapytałam z niezrozumieniem.

- Oh biedactwo, tak mało wiesz. Kiedy bywałaś na spotkaniach z Czarnym Panem, ten często dodawał do twojego napoju swoją krew, aby wzmocnić twoje umiejętności. Nie miałaś o tym pojęcia, prawda? Cóż, my wiedzieliśmy - zaczął zbliżać się do mnie, dzierżąc w dłoni rzeźnicki nóż - Nie bój się kochanie, będzie bolało tylko przez chwilę...

Nie było mnie długo, za co ogromnie przepraszam, ale teraz postaram się dodawać rozdziały regularnie. Kocham Was. xoxo

Draco Malfoy - inna historiaWhere stories live. Discover now