Zapisek 76

2.8K 356 54
                                    

Czułem się oszołomiony, kiedy pierwsze łzy zaczęły lecieć po moich policzkach.

To znów zaczęło się niewinnie, od niewiele wnoszącej rozmowy. Siedziałem z Daehyunem i słuchałem jego natchnionego narzekania, śmiejąc się w duchu z rozczulenia, za każdym razem, gdy jego wzrok lądował na Hyuku. Wyglądał wtedy, jak zbity szczeniaczek. Pupil nazwany niedobrym.

Jak osierocona istotka, nie mogąca pogodzić się ze stratą, a przecież powód był tak głupio błahy.

Z jednej strony, z chęcią go wysłuchiwałem, lecz z drugiej, ledwo powstrzymywałem się, by na niego nie nakrzyczeć. Mimo bólu brnął dalej w pozostawioną przez siebie pułapkę. Ignorował tęsknotę, ignorował potrzebę i ignorował serce.

Zachowywał się dokładnie, jak ja jeszcze sprzed paru tygodni.

Z całego serca pragnąłem, by przejrzał na oczy, co ubrałem treściwie w niewiele słów. Widząc po jego reakcji, zrozumiał ich sens, ale w nie tak metaforyczny i symboliczny sposób, w jaki zostały powiedziane. Co się dziwić.

W końcu mnie nie zna.

Przyspieszenie całej akcji nastąpiło dokładnie wtedy, kiedy przekroczyłem próg pomieszczenia. Już od dawna przeczuwałem, że dzień konfrontacji jest bliski. Że do ostatecznego starcia pozostały już jedynie dni, jak nie godziny.

Że aby spełnić marzenie, nie będę mógł stchórzyć.

Z każdym moim krokiem, czułem na karku palący oddech, a dźwięk stukotu butów Jimina, odbijał się od ścian mojej czaszki, przypominając zwiastujące klęskę, kościelne dzwony. I mimo, iż poruszyłem się z całkowitą świadomością, moje organy i układy nie chciały współpracować z rozumem, przyspieszając i dudniąc bez jego zgody.

A potem wraz z obiciem się moich pleców o drzwi, nastąpił punkt kulminacyjny. W pierwszej chwili poczułem ból, który niemal natychmiast zasłoniła panika. Zwątpiłem. Wszelkie siły opuściły mnie, nie mogąc odepchnąć pierwszego, mocnego ciosu. Lecz to trwało tylko chwilę, tak krótką, jak może trwać wspominanie niezbyt udanego dzieciństwa.

Zaskakując samego siebie, niespodziewanie chciałem się śmiać. Rechotać prosto w jego twarz, która nieumiejętnie pokrywała się nierozumną poświatą. Jimin wyglądał komicznie, kiedy z pewnego siebie stawał się zlękniony, by zaraz na nowo pokazać swoją psychiczną dominację.

Dawną psychiczną dominację.

Sekundy ciszy pomiędzy nami mijały w ślimaczym, powolnym tempie, dając mi czas, bym dokładniej przyjrzał się jego twarzy. Opalona skóra, napięte rysy, zaciśnięte usta i wiele skrajnych emocji czających się w jego martwych, mętnych tęczówkach.

Strach duszony złością. Smutek zakryty fałszywą kpiną. Lęk osłonięty agresją. Pewność zastępujaca zazdrość i tęsknota kryta za kwaśną potrzebą zemsty. Tak wiele przeciwstawnych połączeń emocjonalnych czyhało w jego oczach, z trudem kryjąc się przede mną.

Nagle, zrobiło mi się go żal.

Nienawiść i żal, jakie w sobie tłumiłem, zelżały. Już nie chciałem go pokonać i stłamsić, lecz złagodzić. Chciałem mu pomóc i podać potrzebną dłoń.

Zapewnić, że to minęło.

Zacząłem z uwagą ważyć słowa, spokojnie, bez nerwów. Ale on nie potrafił wyrwać się spod macek mroku. Nie pragnął oferowanej przeze mnie zgody. Nie pragnął porozumienia.

On pragnął mojego zniknięcia i zamknięcia.

Pragnął ponownie Jungkooka na wyłączność.

I chyba to było powodem całej napływającej do mnie bezczelności i odwagi. Już nie byłem jego ofiarą.

Byłem jego rywalem.

Ostatnio połączyłem wiele faktów, spojrzeń i słów ze sobą, dogłębnie analizując ich sytuację. Doszedłem do wniosku, że istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że Jimin czuje to, co ja, choć trochę w innej odmianie.

I nieoczekiwanie, ta myśl sprawiła, że coś zakuło mnie w sercu, a w uszach zaczęło mi szumieć od nagłego skoku ciśnienia. Poczułem adrenalinę. Poczułem chęć wykrzyczenia mu, że to ja jestem tym straszniejszym. I to ja, już nigdy nie ulegnę, ani jego słowom, ani czynom.

Choć nie ukrywając, moment, gdy nazwał mnie nikim i zarzucił mi samotność, w dość dotkliwy sposób mnie zabolał. Dawanie kogoś, czy czegoś w nicość jest niedopuszczalne. Jest bezpowrotne.

Jest oznaką wewnętrznego zniszczenia.

Następnie wszystko potoczyło się szybko, sylwetka Jungkooka, jego ostre rysy, obejmująca mnie dłoń i krzyk. Każdy ten bodziec odczuwałem, jakby z daleka. Tak jak gdyby oni nie znajdowali się tuż obok. Nie czułem już pewności, a niepoznane dotąd przerażenie. Nie zorientowałem się nawet, kiedy po moich policzkach zaczęła lecieć kropla za kroplą, a mocne dłonie Jungkooka przycisnęły mnie do niego. Nie wiedziałem dlaczego płacze, ani dlaczego nie mogę tego powstrzymać.

Nie było i nie jest mi smutno. Nie czułem się zrozpaczony, czy zraniony, a jednak łzy leciały. Pozbywałem się nagromadzonych przez lata emocji, pozwalając, by kolce pojedynczo odpadały, zatracając się w wciągającej je ciemności. Byłem zdziwiony. Byłem spanikowany.

A przede wszystkim, byłem dziwnie lekki.

Z mojego gardła wychodziły niesforne szlochy, które Jungkook starał się uciszyć składającymi na moich włosach i czole muśnięciami. Wtedy stało się też coś, co było totalnym alter ego wcześniejszego zachowania moich rówieśników. Parę osób do mnie podeszło i położyło na moim ramieniu swoją dłoń, chcąc przekazać mi w ten sposób wsparcie.

Ja, Kim Taehyung, chłopak omijany i wyśmiewany od tak wielu lat, za sprawą jedynie jednego gestu, stałem się najszczęśliwszą osobą, przebywającą w ośrodku. I choć może, moje załzawione, przekrwione oczy, jakimi na nich spojrzałem nie wyglądały na najpiękniejsze i uradowane, ale w szczerym uśmiechu, bez słowa przekazałem im jedno.

Podziękę.

-Taehyung...- cichy pomruk wydobył się z gardła Jungkooka, kiedy kucnął przed siedzącym blondynem i złapał w dłonie jego policzki, ścierając kciukami niechciane, pojedyncze łzy.- Obiecałeś, że już nie będziesz płakał, jeśli pozwolę ci się wypisać.

Kim na ten ruch, zachichotał pod nosem i uśmiechnął, zawstydzając się, że nawet od takiego przyjacielskiego gestu jego policzki pokryły się subtelnym różem.

-Jeszcze się nie wypisałem...

Teraz czuję w sobie tylko siłę i beztroskę, malowaną jednak w wyblakłych, pastelowych barwach. Jungkook stwierdził, że najlepszą formą terapii po całej tej sytuacji, będzie przyjemny spacer, na który chce mnie zabrać. Jego propozycja brzmiałaby zachęcająco, gdyby nie psotliwość i znany mi już z autokaru błysk w oku. Gdyby nie one, zgodziłbym się od razu, a tak, Jungkook już od ponad pół godziny, cierpliwie czeka na to, aż ci wszystko opowiem, zeszyciku.

-Koniec tego.

Jeon wyrwał notatnik z dłoni Taehyunga i ceremonialnie zamknął go, posyłając mu głupkowate spojrzenie.

-Już czas na nas, Taehyungie. Póki słońce jeszcze świeci...

»«

Powolutku zbliżamy się do końca, kochani...

Thorns | Taekook✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz