Zapisek 86

3.2K 441 343
                                    

Księżyc cicho szeptał, bym się nie zatrzymywał, jakby przeczuwał mój nadchodzący koniec.

Czuje się rozbity, już nic nie jest spójne. Mój oddech i serce wybija swój własny rytm, niekontrolowany w żaden sposób przez resztę organizmu. Moje kończyny trzęsą się w przestrachu, niepewności i niewiedzy. Moje myśl, niegdyś, jako najgorsi i najbrutalniejsi najeźdźcy, teraz, jako niegroźne, przestraszone duszki uciekają w popłochu, wylewają się, starają schować w najciemniejszych kątach, z dala od obalającej je jasności.

Nawet moje pismo i styl jest nieskładny, przepraszam. Przepraszam, za tak chaotyczne zdania. Przepraszam za ten moralny, wewnętrzny nieporządek.

Chłopak przełknął ślinę i zacisnął jedną z dłoni na swojej nodze, która unosząc się w powietrzu, drgała w tchórzliwym tiku, drugą za to przenosząc na krawędź parapetu, pozwalając by zimna powierzchnia, dała ukojenie jego niewielkim ranom, jakie stworzyły paznokcie, wbijając się w jej wewnętrzną stronę.

Nie potrafię powstrzymać tego wyładowania. Całe moje wnętrze krzyczy.  Używa słów mi nieznanych, jak i emocji, które, niczym naboje uderzają we mnie, chcąc zaprzeczyć i poprzeć jednocześnie. Jestem skłócony.

Jestem skłócony z samym sobą.

Ponownie, wszystko rozpoczęło się razem z przyjściem bezgrzeszności, z ciepłem twojej dłoni i nieodpartej chęci wpędzenia mnie w zmieszanie. Odgryzłem ci się wtedy sprytem, zadając niespodziewany cios, lecz zamiast cieszyć się wypisaną na twojej twarzy klęską, odciągnięty zostałem w bok, w sprawę, w jaką wmieszano mnie bez pytania. Dostałem chwilę ciszy, potrzebnego, dobrodusznego spokoju, jednak nieświadom, nie skorzystałem z okazji. Nie wziąłem tych paru głębszych oddechów, o jakich później mogłem jedynie pomarzyć.

Nie przeszło mi przez myśl, że wydarzenia mogą obrać, tak rozkoszny tor, zapierający każdy, nawet niewielki dech.

Kiedy wróciłem, całokształt zmieniał się na moją niekorzyść. Widziałem to. Z każdą minutą, było coraz gorzej. Moi rówieśnicy stawali się bardziej otwarci i upojeni pragnieniem dobrej, w ich mniemaniu zabawy, włączyli muzykę. Najpierw leciały jedynie skoczne melodie, a fałsz, przeganiał fałsz, rozbrzmiewając w całym lesie. Wykonywali najdziwniejsze akrobacje, oddając się śmiesznemu, pozytywnemu beztalenciu. Śmiałem się wtedy w duchu, lecz nie ze złośliwości, tylko dziwnego zawstydzenia i zazdrości.

Wyglądali na szczęśliwych w tańcu, a ja byłem tym, który nigdy nie poznał smaku definicji tego uczucia.

Do czasu.

Płomień buchający z ogniska, dawał przyjemne ciepło i malował niespotykanie kształtne cienie, tworząc sztukę na każdej twarzy, jednak najpiękniej ozdabiał tą jedną, wyjątkową.

Twoją twarz, Jungkook.

Nie mogłem się napatrzyć na wszelkie kombinacje, pojawiające się na niej, ale starałem się to robić z choć szczyptą dyskrecji. W dodatku, twoje włosy, twoje dłonie, twój ubiór. Te szczegóły sprawiały, że szalałem, niemal piszczałem, tak głośno, jak moi koledzy, kiedy ktoś tam obdarzył się nic nieznaczącym muśnięciem. Nawet nie zorientowałem się, gdy muzyka stała się wolna, wyniosła i przyciągająca każdą komórkę dwóch różnych ciał do siebie. Nie zorientowałem się, że twój wzrok również wlepiony jest we mnie.

Nie zorientowałem się, że to stanowcze, potulne rozbawienie przyniesie mi tyle perwersyjności i zakazanego pragnienia.

Wciągnąłeś mnie w mrok, który w twoich ramionach przeistaczał się w najczulsze miejsce, zamieszkane przez wiele odmian najróżniejszych tajemnic. Nie powtrzymywałeś się przez błądzeniem dłońmi po moich bokach. Zachęcałeś, bym poddał się twojemu urokowi, twoim krokom, twoim wzbudzającym zaufanie słowom.

Thorns | Taekook✔️Where stories live. Discover now