ROZDZIAŁ I

12K 568 52
                                    

- Cholera jasna... Spóźnię się, na pewno się spóźnię. Nienawidzę być niepunktualna, ale tym razem zawalę - powtarzałam w myślach, parkując pod szklanym biurowcem, w którym wynajmowałam swój prywatny gabinet. Wprawdzie moi pacjenci mieli pojawiać się dopiero za godzinę, ale Clark poprosił, bym odrobiła szybką sesję z jego klientem. Miał swoje pomieszczenia piętro niżej i uwielbiał się przechwalać, że za rok dzięki temu ile mu płacą, wykupi całe piętro na własność, a jego stawka wzrośnie do trzystu dolarów za sześćdziesiąt minut. Dziś niestety nie dołoży do tych marzeń kolejnych pięciu stów, a tyle płacił mu bogaty Rosjanin. Rodzinne zawirowania wyrwały go z pracy i do mnie będzie należało rzeźbienie tego czasu. Zdążyłam tylko pobieżnie spojrzeć na skrót historii i problemów, ale nie muszę wymagać od siebie szczególnie wiele, bo ich terapia właściwie dobiegła końca i podsumowanie może nastąpić na najbliższym ich spotkaniu. Zatem ostatnie poprawki szarej garsonki w windzie, przygładzenie białej bluzki i spojrzenie na czarne botki na szpilce, które muszę zmienić na klasyczne szpilki tuż przy biurku mojej asystentki, zanim wejdę do siebie. A! Clark miał przekazać pacjentowi, że dziś wjeżdża poziom wyżej. Niestety trudno się tu zgubić, więc na pewno dotrę druga. Jednak dziesięć minut poślizgu to jeszcze przecież nie zbrodnia. Cholerna zima! Cholerne korki i za długa droga z aresztu. Dziś przyjęcie nowej osadzonej potrwało zdecydowanie zbyt drobiazgowo.

- Hej! - zdyszana weszłam do gabinetu. Spoglądając na sofy w poczekalni, szukałam objaśnienia. Nikogo nie było?
- Jest już w środku - szybko wytłumaczyła Natali, stawiając na swoim biurku parę czerwonych lakierowanych szpilek. Wymieniłam tę pomoc na chłodny płaszcz,  wciskając go jej już w ręce. - Popraw włosy!
- Nic im nie pomoże. Kręcą się, jak chcą... - Moje długie kruczoczarne włosy mocno za linię łopatek, nie znosiły wilgoci. W kontakcie z wodą, śniegiem lub chociażby poranną mgłą, falowały się jak White Pocket w Arizonie. Liczyłam początkowo, że chociaż suchy mroźny dzień oszczędzi mojego porannego prostowania, ale niestety znów kanadyjski gęsty biały puch zwalił się, kiedy musiałam dojść z budynku Toronto South Detention Centre do zaparkowanej hondy CR-V. Tak więc spóźniona, zziębnięta z fryzurą  niczym Monica Belucci na zdjęciach Fabrizio Ferri, weszłam profesjonalnym krokiem do moich czterdziestu metrów kwadratowych wypełnionych ludzkimi tajemnicami. Miałam gotowe zdanie z przeprosinami, jednak gdy przystąpiłam próg i wygłosiłam kurtuazyjne "dzień dobry", zderzyłam się tylko z widokiem obróconych szerokich męskich pleców. Gość nie zareagował na moje wejście. Nadal przyglądał się moim dyplomom, certyfikatom i kilku fotografiom ze sławnymi ludźmi, które jako wielbicielka tenisa udało mi się zgromadzić z okazji wielkich meczy. Szukał może potwierdzenia moich kwalifikacji, informacji kim właściwie jest Julia Vasco i ile może mieć wspólnego z Włochami, skoro nazwisko brzmi bardzo "nieamerykańsko". Lub... zastanawiał się, po co właściwe wjechał windą piętro wyżej, kiedy mógł po prostu przełożyć spotkanie z Clarkiem. Nie zamierzałam przerywać. Z aktówki wyciągnęłam teczkę klienta zerkając jeszcze raz na imię i nazwisko. Jakoś wcześniej nie zarejestrowałam tego zestawienia, nie skojarzyłam faktów, ale czy...?
- Dzień dobry... Spóźniła się pani - złośliwie wytykał mój nietakt nadal stojąc tyłem.
- Owszem i wolę o wiele bardziej prowadzić dialog stojąc twarzą w twarz. - Obrócił się powoli, a ja już byłam pewna, z kim przyszło mi się spotkać. To był fizyczny powiew historii, o której opowiedział mi kiedyś Karl i był to ten sam człowiek sprzed kilkunastu dni na parkingu. Igor Aristow... Rosyjskie wcielenie najgorszych demonów. Tak zapewne sądziła część Manhattanu, ale ja chciałam rozwiązać to zadanie swoim sposobem. Ocenić czy pierwsze wrażenie będzie spójne z tym, co wiedziałam o nim z cudzych relacji. Wiedziałam też, że przyjdzie moment kiedy złoży w całość dzisiejszą mnie z dziewczyną w za dużej puchowej kurtce. Zanim jednak dobrniemy do tego etapu, mogłam rozpocząć bardzo interesującą rozmowę.
- Byłem ciekaw... - Widziałam, że mi się przyglądał.
- Mnie, podsumowania terapii, czy tych dyplomów na ścianie?
- Jak różnią się od siebie psychoanalitycy.
- Fizycznie to na pewno - z uśmiechem nawiązywałam do mnie i Clarka.
- Mówił ktoś pani, że jest pani...
- Tak, wszyscy. Monica Belucci jakieś dwadzieścia pięć lat temu.
- Właściwie miałem na myśli Nataliah Barulich, ale faktycznie... do Belucci bliżej.
- Mniej cielesnych porównań... - uśmiechnęłam się na myśl o sporo mniejszych piersiach i o wiele, wiele szczuplejszej sylwetce. Byłam  zdecydowanie naturalniejszym wydaniem amerykańskiej dziewczyny z południowymi rysami. Po tym osobistym wstępie zamknęłam teczkę Aristowa, by odsunąć pokusę odczytania notatek Clarka i samej zebrać kilka informacji.
- Nic ciekawego?
- Jest taka niepisana zasada, że psychoanalitycy nie zaglądają sobie w papiery, chyba że pacjent sam dokonuje zmiany prowadzącego.
- Czyli dla pani jestem pacjentem, którego należy wyleczyć? - usiadł na wprost. Szukał w pamięci mojego głosu. Byłam tego pewna.
- To robocza nazwa. Jest pan klientem, któremu potrzebny był obiektywny osąd i kilka wskazówek do obrania właściwego kierunku w życiu.
- Za całkiem spore pieniądze... - Przybrał wygodną pozę, podpierając policzek o wspartą dłoń na poręczy fotela.
- Sam pan znalazł Clarka, albo ktoś go panu polecił. Cennik nigdy nie jest tajemnicą. Cóż... Kobiety biorą mniej.
- Nie przyszedłbym do kobiety.
- Dlaczego?
- Bo to był, jest, mój problem. Zawsze byłbym przekonany, że w takim zestawieniu mój terapeuta bez powodu broni swojej płci, gdy ja ją atakuje.
-  Proszę żałować, że pan nie spróbował... Czy ma pan poczucie, że terapia pomogła?
- Na pewno sporo zmieniła.
- Opowie pan o tych zmianach?
- Muszę coś powiedzieć i nie jest to tanie pochlebstwo ani próba uwodzenia. Pani głos ma w sobie... Gdzieś go słyszałem, albo uruchomił jakieś wspomnienie, którego jeszcze nie umiem przypisać.
- Neurony uruchomiły zapisana informacje. Wkrótce powiąże pan to z jakimś obrazem. Pewnie zaraz po tym, jak zwolni pan intensywne myślenie.
- Być może...
- Co z tymi zmianami?
- Czyli nie zna pani mojej historii?
- Nie. Proszę samemu powiedzieć, ile pan chce.
- A jeśli nie zechcę?
- Popatrzymy sobie w oczy, pan opowie mi o Rosji, ja może o tenisie i tyle.
- Albo wstanę i wyjdę.
- Nie wyjdzie pan.
- Dlaczego?
- Bo nie daje panu spokój mój głos.
- Punkt dla pani. Nie wyjdę - roześmiał się. Szczątkowa wiedza na jego temat mocno hamowała zachwyt, ale byłabym nieuczciwa, nie przyznając racji, że miał w sobie magię. Uśmiech Duchenne'a , który urzeka, budzi zaufanie i jest czymś w rodzaju  naturalnego łącznika w społeczeństwie; łagodność, otwartość i naturalną swobodę, oraz zewnętrzne piękno, czyli wszystko, czym łatwo kupić drugiego człowieka. Sposób, w jaki mówił i układał swoje ciało, urzekło w ekspresowym tempie. Był jednak jeden mankament. Można się z tym urodzić albo wyćwiczyć, dlatego jeszcze bardziej chciałam, aby ta rozmowa trwała.
- Proszę mi mówić Julia... Nie jesteśmy w końcu w zawodowej relacji.
- Julia...
- Julia, tak jak na tamtych dyplomach - wskazałam placem w kierunku tuż za plecami mężczyzny. Choć i one dobiegały od stanu prawidłowego. Moje pełne imię to Julian, ale chyba już tylko Karl o tym pamiętał.
- Julia, Nowy Jork, parking? - sam sobie nie wierzył, że ułożył ten ciąg.
- Tak.
- Poważnie?
- Dziewczyna, która nie pali z papierosem w ustach.
- Głos...
- Spod kaptura niewiele widziałeś, a mój strój był bardzo niewyjściowy. Czy teraz to ci ułatwi rozmowę ze mną na prywatne tematy, czy odwrotnie?
- Nie wiem.
- Dobrze... W takim razie powiedz mi albo po prostu sobie, czego szukasz.
- W życiu?
- W ludziach?
- To właściwie kuriozum... Kiedy wydaje mi się, że właśnie to znalazłem i próbuje to na siłę zatrzymać, tracę to. Po czasie okazuje się, że przeceniłem wartość swoich uczuć.
- Nudzisz się kobietami?
- Nie mówiłem, że chodzi o kobiety.
- Mężczyźni nie zajmowaliby tak twojej głowy, żeby iść z tym do psychoanalityka.
- Dlaczego?
- Pytasz ogólnie, czy o moje zdanie?
- O twoje...
- Twoja postawa dowodzi jasno, że nie masz problemu z deficytem testosteronu, więc z mężczyznami albo się przyjaźnisz, albo idziesz na wojnę. Wiesz, że  w relacjach z kobietami ta zasada nie funkcjonuje, ale zbyt szybko z pierwszego etapu nieuważnie zapędzasz się  w drugi. To jest moment straty. Chodzi zatem o kobiety.
- Dobra jesteś - uśmiechnął się lekko, uznając moją błyskotliwość.
- I tańsza niż Clark, ale powtarzam się. Zatem Igorze... Masz wszystko i nie masz nic. Wiesz, dlaczego tak się dzieje?
- Ułożyłaś wnioski. Źle traktuję kobiety.
- To uważam za skutek, nie przyczynę.
- Powinienem teraz sprzedać jakaś opowieść o patologicznej relacji z matką?
- Niekoniecznie. Można mieć cudowne dzieciństwo i zostać psychopatą albo seryjnym mordercą.
- Pomagasz takim?
- Owszem, ale w określonym miejscu i z kobietami.
- To nie jest twoja jedyna przestrzeń?
- To czerwona kokarda na tym, czym się głównie zajmuję.
- Co robisz, kiedy nie spotykasz się ze swoimi bogatymi klientami?
- Pracuje w więzieniu dla kobiet. Prowadzę terapie, wystawiam oceny, anuluje warunkowe zwolnienia i piszę opinie dla sądów. Współpracuje z psychiatrami i robię specjalizację.
- Nie jesteś za młoda?
- To zarzut?
- Miałem nadzieję, że zabrzmi jak komplement.
- W stosunku do kolegów z branży jestem, ale najwidoczniej o wiele bardziej zdolna skoro nie brakuje mi zajęć.
- Lubię pewność siebie u kobiet.
- A czego nie lubisz?
- Hmmm... Nie znoszę kłamstwa i tajemnic. Źle reaguję na zdradę.
- Delikatnie powiedziane. Więc jeśli nie toksyczna matka, to która na długiej liście kontaktów z Aristowem popsuła umiejętność zdrowego podejścia do płci przeciwnej?
- Można tu winić innych poza sobą?
- Oczywiście. Nie ma doświadczeń bez śladu.  Każdy człowiek znaczy w nas zmianę równie silną co wydarzenia. Sęk w tym, żeby umiejętnie obracać to w dobry kapitał, wyciągać wnioski i nie popełniać błędów.
- Czyli jeśli moja żona zdradziła mnie ze swoim terapeutą, zaszła z nim w ciążę i chciała ode mnie odejść, powinienem każdą kolejną bardziej kontrolować? - Zaskoczył mnie ten wysyp tak osobistych wątków. Nie spodziewałam się aż takiej odwagi.
- To oznacza, że najpierw powinieneś pomyśleć o tym, co między wami poszło nie tak, a potem ustrzec przed tym kolejny związek.
- Nie łatwiej uznać, że kobiety mają naturę poszukiwaczek przygód?
- Nie. Chyba, że dziś uznasz, iż z żadną nie zechcesz się związać, a dla każdej napotkanej zachowasz minimum uprzejmości. Jednak ty chcesz czegoś więcej, ale ze strachu przed utratą osaczasz. To kontrola zamienia związek w niewolniczy układ. To nigdy nie przetrwa.
- Chcesz mi wmówić, że jestem dyktatorem?
- Po roku terapii z Clarkiem znasz odpowiedź na to pytanie.
- Gdybym nie kontrolował, nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem w swoim życiu. Na tym zbudowałem swój majątek i dziś mógłbym już przestać pracować, i nie martwić się o pieniądze.
- Gratuluję. To tyle w kwestii biznesu. Ale ludzie i ich reakcje to nie firma.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam potraktować kobietę jak zagadkę i pozwolić odejść, kiedy tego zachce?
- Pozwól, żeby sama zechciała dać się tobie poznać i walcz, kiedy ma wątpliwości, ale nie myśl o niej jak o celu do zdobycia. Pozwól sobie na porażki i bycie słabym.
- Clark tak nie mówił... - Znów ten jego uśmiech.
- Kazał ci na pewno naprawić te relacje, które trwają i odpuścić na jakiś czas poszukiwania tej jedynej.
- Dobrze go znasz.
- Gdybyś był moim pacjentem pewnie doradziłabym podobnie, ale zostaje jeszcze pierwiastek romantyczności.
- Jaki?
- Przerwa i nastawienie na niepodchodzenie do kobiet, które cię pociągają, mogłyby sprawić, że ta jedyna przeszłaby bezpowrotnie obok. Zwyczajnie daj sobie czas, bądź czujny i nie szukaj więcej, niż druga strona będzie chciała ci dać.
- Myślisz, że potrafię?
- Naprawiłeś jakąś relację?
- Tak, raczej tak.
- Z kobietą?
- Tak. Uważam nawet, że będzie z tego niezła przyjaźń. Jej facet mnie nienawidzi, ale uratowałem mu życie, więc raczej nie zakaże jej kontaktu ze mną.
- Uratowałeś życie... - No tak! Igor Aristow. Karl, kiedy byłam ostatnio u niego w Nowym Jorku, opowiadał mi ze szczegółami całą tą pokręcona historię. I Sara... Nie poznałyśmy się jeszcze, ale o tej przyjaźni pewnie mówił Rosjanin.
- Tak, ale wtedy zrobiłem to tylko dla niej. Później było mi po prostu z tym dobrze.
- To będzie tylko przyjaźń?
- Uważasz, że nie istnieje między naszymi płciami?
- Nie wiem. Nauka ma wiele wątpliwości na ten temat, a raczej sprowadza to do okrutnego stwierdzenia, że albo zaczyna się ona seksem, albo nim kończy.
- U nas zaczęła... - Chyba nie chciałam tego słuchać.
- I? - Z ciężką głową starałam się nie dać poznać, że może mnie ten temat krępować.
- Nie patrzę już na nią w seksualny sposób. Jest przepiękna, inteligentna, ale zbyt podobna w gruncie do mnie, a ja najwidoczniej nie za tym tęsknię. Ten wymiar skończył się między nami, zanim w ogóle przyszło jakieś uczucie.
- Rozumiem... Minęła godzina. - Spojrzałam z mieszanymi doznaniami na zegarek. Tani zegarek jak na to, co pewnie nosił na lewym nadgarstku Rosjanin.
- To jest ten moment, w którym powinienem już iść?
- Mam za chwilę kolejnego pacjenta. Tak to działa. - Wstałam z fotela i wygładziłam spódnicę,  choć wiedziałam, że jest z niegniecącego się materiału.
- W takim razie dziękuję za to ciekawe doświadczenie i zaskakujący przypadek. Dziewczyna w za dużym kapturze... Nawet bym nie pomyślał, że Toronto znów nas postawi naprzeciw sobie... - przywołał jeszcze na koniec nasze pierwsze spotkanie. Uprzejmie pożegnał się, podając dłoń i wyszedł. A ja? Miałam jeszcze sporo ciekawych pytań, na które chętnie poznałabym odpowiedź i reakcje na nie. Najwyraźniej nie będzie nam dane...

Od Autorki:

O to przystawka... I jak?🤔😊😉

KRUSZĄC LÓDWhere stories live. Discover now