ROZDZIAŁ 57

6K 566 94
                                    

- Teraz zamierzasz unikać każdego, kto ma coś wspólnego z nazwiskiem Aristow? - zapytałam odważnie, wchodząc do biura Ismacha.
- Julia... - chłodnym tonem  i wymuszonym uśmiechem Martin witał mnie zza swojego biurka.
- Nie sil się na sztuszczna radość, skoro parę  sekund wcześniej twoja sekretarka sklamala, że cię nie ma, a kilkukrotnie w tygodniu gdy dzwoniłam, zaglowala absurdalnymi tłumaczeniami, dlaczego nie możesz odebrać rozmowy.
- Sama dostrzegasz, że sianie pokoju nie  jest  twoim zamiarem, więc nie rozumiem ani twojej wizyty, ani powodu dla którego miałbym chcieć wcześniej postąpić inaczej.
- Powiedz mi Martin jak sporo sprzeczności w twojej głowie powoduje, że jestes takim skurwielem? - łagodnie cisnelam obelga i odważnie zasiadlam w fotelu na przeciw królewskiego tronu prezesa.
- Igor cię tu przysłał?
- Skąd! Był by pierwszy, który wysmialby mój pomysł na tą rozmowę.
- Dlaczego więc spotyka mnie ta osobliwa przyjemność? - sprawnie ironizowal.
- Twoja żona miała odwagę zawalczyć o psychiczny komfort swojego męża, a ja o spokój nas wszystkich. Niestety Meg jak zwykle ze swoim za dużym biustem poradziła sobie niczym zbawkowy bączek w składzie porcelany, ale co sie dziwić... Zanim mi przerwiesz (!), to zaznaczam, że mój mąż poradzi sobie z życiem bez twojego udziału, ale ty nie dasz rady bez ludzi, których głupio odtracasz.
- Sądzę, że... - uniósł się nieco.
- Nie ważne co sądzisz. Uruchom czasami to swoje skamieniale serce i uratuj resztki przyzwoitości.
- Uważasz, ze jestes dla mnie jakimś autorytetem? - Kpina była aż nad to wyczuwalna.
- Obawiam się, że straciłeś wszystkie. Uważam jednak, że nie jesteś idiota i w porę zadbasz o relacje z Karlem, Sara i Igorem. Żyj jak do tej pory, ale pozbądź się złości i nienawiści.
- Nic o mnie nie wiesz Julia.
- Więcej niż byś zakładał. Jesteś uparty i msciwy jak mój mąż. Nie pozwalasz goic się ranom i pseudo honor stawiasz ponad rodzinne wartości. Coś ci powiem... Nie dostrzegasz, że to iż obaj z Aristowem straciliscie ukochane, które was zraniły, choroba rodziców i prowadzenie wielkich biznesów aż za bardzo uwidacznia między wami podobieństwo? Czemu uznajesz jego winę, skoro nigdy nie zdobyles dowodów na faktyczne przyczyny śmierci żony, nie postarałes się zrozumiec jego nienawiści do waszego ojca? Nie usprawiedliwiam go, ale każdemu należy się wybaczenie. Nie lubię twojej żony, ale byłabym w stanie popracować nad tym, jeśli miałoby to ulepszyć naszą rodzinę. Nie lubię w zasadzie tez ciebie za mojego brata, ale nie jesteśmy już sobie tak obcy, jak byśmy sobie na ten moment tego życzyli. Poza tym mimo braku sympatii, uważam, że nawet tobie należy się druga szansa.
- Ty chcesz mi dac jakaś druga szansę? - udawał brak zrozumienia.
- Owszem... - wstałam zadowolona z wygłoszonych zdań, choć bardzo niepewna co do osiągniętych celów.
- Jak mam to rozumieć?
- Za dwa tygodnie jest mój drugi ślub. Nie wyobrażam sobie twojej nieobecności... - delikatnie ułożyłam przed mężczyzną zaproszenie do Vegas. - i wolałabym żebyś za długo nie rozmyślal, bo wybrałam cię na mojego świadka. - Spojrzenie Ismacha wyostrzylo się nagle sporym zaskoczeniem.
- To raczej... - próbował wykpic mój pomysł.
- Wiesz, że kobietom w ciąży się nie odmawia?
- Stawiasz mnie w trudnej sytuacji...
- Sam się w niej postawiles, to sam się z niej wygrzeb. Do zobaczenia na przyjęciu przedslubnym w ten weekend. - Na koniec jeszcze przekazalam szeroki uśmiech rozmówcy i ruszyłam do wyjścia.
- Hawk! - w ostatnim momencie Martin wstrzymał moje dalsze ruchy.
- Tak? - obróciłam się trwajac w aktorskiej radości.
- Z tą ciąża to prawda?
- Najświętsza...
- Będę wujkiem?
- U nas, u Karla... Sądziłes, że twoje dzieci tylko będą rozpieszczane przez to miasto?
- Dasz się zaprosić na lunch?
- Właściwie to bardzo na to liczyłam... - spojrzałam wymownie na zegarek. - Umieram z głodu.

- To nie jest tak, że nie nawidze Igora. Sporo od czasu historii z Meg nadrobił. Jestem wściekły na Ojca, na życie...
- A na siebie?
- W jakimś sensie też. Nie uniknalem niepotrzebnych słów.
- Boli cię sytuacja z Karlem...
- Tak. Cholernie żałuję, że pozwolilem mu odejść z firmy. Jest dla mnie emocjonalnie jak brat.
- Powiedz mu to. Sądzę, że nawet czeka na twoje przeprosiny.
- Nie tak łatwo jest mi się przyznać do błędów.
- Nikomu nie jest... Byłbyś w stanie poukładać ten bałagan?
- Cóż... Małżeństwo moich rodziców raczej nie przetrwa, Maya i Matthew nadal potrzebują mojej opieki...
- Zadbaj o własne interesy. Nikt z nas nigdy ciebie nie odtracil, mimo że dałeś sporo powodów. Nie oczekuję, że nagle wybuchnie wielka miłość, ale można się przynajmniej postarać o przyzwoite relacje. Chcę też żebyś mial moją gwarancję i przyrzeczenie... Aristow nie jest już tym czlowiekiem, którego wyganiales ze Stanów ponad rok temu. Jest tak samo poturbownay przez życie jak ty, ale ma uczciwe zamiary i z pewnością skorzysta na waszym zawieszeniu broni. Poza tym Ameryka to duży kraj, który biznesowo pomieści wszystkich - skończyłam wypowiedz zaciagajac łyk letniej wody z cytryną.
- Wie, że wybrałaś mnie na świadka?
- Nie... To cześć mojego prezentu ślubnego - zasmialam się głośno.
- Może nie chcieć złożyć przysięgi... - uśmiechnął się szeroko mężczyzna.
- Nie martw się. Nie zmienię wyboru i mam nadzieję, że ta rola ci się spodoba.
- Nie ukrywam, że to najtrudniejsze zadanie. Dlaczego nie Karl?
- Bo wiem, że Igor bardzo chcę mieć u boku Sare, więc ja dbam o plciowy parytet. Zresztą to najlepszy moment, żeby pogodzić nas wszystkich. Drugiej szansy może nie być...
- Dobrze... Zgadzam się - decyzję zatwierdził wzniesiona szklanką whyski. - Chociaż zawsze wydawało mi się, że Amerykanki wolą mieć sztab druhen.
- Mi wystarczy Elizabeth. Ona jest jak sztab kryzysowy, dowodzenia, wszystkich druhen świata i weselnych placzek w jednym. Gdybym tylko mogła napić się z tobą wódki, przestaloby mnie to nawet irytować.
- Elizabeth... Dała  popalic każdemu.
- Każdemu?
- Myślisz, że ona pilnuje tylko Hawk'ow? Otóż nie... Kiedy Karl ogłosił odejście z mojej firmy, a do niej jakimś cudem dotarło dlaczego, musiałem i ja odbyć z nią pouczająca rozmowę.
- Przyszła do ciebie?
- Skąd... Wezwała mnie na wasz gabinetowy dywanik w domu.
- Żart?
- Właśnie nie. Wymyślając nagłą potrzebę pogłębienia wiedzy finansowej, chciała zainwestować drobne dwa miliony dolarów, wymusiła mój przyjazd.
- Nie ugoscila cię delikatnością?
- No nie... Musiałem wysłuchać, że jestem kaprysnym gowniarzem z za dużą ilością pieniędzy i jak się nie opamiętam, to będę miał więcej wrogów, niż przyjaciół.
- Subtelności mojej babci są niemal jej zaletą  - zasmialam się. - Co odpowiedziałeś?
- Że osobiste sparwy załatwiam w osobisty sposób. Podziękowałem za troskę, ale nie zamierzałem korzystać z jej uwag.
- A dziś?
- Jestem już chyba zmeczony...
- Albo tęsknisz za wspólnymi meczami, posiadowkami u Matthew nad skrzynką piwa i pewnością, że są ludzie, którzy skoczyliby za tobą w ogień.
- Przewrotne to życie, co?
- Całkowicie. Gdyby ktoś parę miesiecy temu powiedział, że wyjdę za mąż za pierwszego z listy wrogow moich najbliższych, mógł by co najwyżej zarobić w pysk. Teraz staram się skleić już tylko brakujące elementy. Nie chcę więcej strat Martin... Nie mam matki, jeszcze niedawno z idiotycznych powodów próbowałam odejść od Igora, o emocjach po jego rzekomej śmierci nie wspomnę... Myślę, że nam wszystkim wystarczy.
- I polubisz moją żonę?
- Jeśli brat mojego męża ją kocha... - No dobrze... Ta deklaracja nie była gładkim wyznaniem.
- Jest osobliwa wariatka, ale to naprawdę cudowna dziewczyna. Emocjonalna, histeryczna, ale z sercem na dłoni.
- Wolę sama się przekonać... A ty polubisz mojego męża?
- Jeśli zaakceptował go mój przyjaciel... - wymieniliśmy szybko uśmiechy pojednania i resztę rozmowy poświęciliśmy na typowo weselne prawdy.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz