ROZDZIAŁ 23

5.1K 436 64
                                    

W nieznanym mi do tej pory z autopsji, jakimś katatonicznym stanie, dałam się przeciągnąć z mieszkania Karla na prywatne lotnisko. Dopiero teraz z większą nieco świadomością weszłam do czarnego połyskującego Embraera 650. To jakiś sen schizofrenika. To tak nierealne i absurdalne, że momentami mam wrażenie, że ja tylko stoję obok, i przyglądam się jakieś ponurej historii, która mnie wcale nie dotyczy. Jednak powracający ból straty, ogromna niesprawiedliwość, że tak okrojono nam czas i wreszcie ciężar tego, z czym przyjdzie mi się dopiero zmierzyć, bardzo twardo sprowadzał mnie do rzeczywistości. Siedząc już na fotelu, który pewnie do tej pory najczęściej zajmował mój mąż, w oślepiająco jasnym wnętrzu maszyny, naciągnęłam na nos znów wielkie okulary. Śladowe ilości makijażu zmyte automatycznym jak przesuwne drzwi na czujnik ruchu płaczem, opuchnięta od nadmiaru ciężkich myśli twarz i fryzura, która z daleka krzyczała, że jej właścicielka mierzyła się z jakąś tragedią, były wyraźną wróżba mojego najbliższego wizerunku. Machinalnie włożyłam swoje ciało w czarny golf i całą resztę zgrzebnego stroju. Dlaczego na czarno? Nie chodziło o obnoszenie się ze smutkiem i spełnianie oczekiwań otoczenia na temat należycie wyglądającej wdowy. Kolor czarny to tajemnica, to bezpieczeństwo, to fasada nieprzystepnosci, a ja potrzebowałam tego wszystkiego jednocześnie. Wiedziałam, że gdzieś za rogiem czeka mnie atak pytań, próby wyjaśnień i kreślenia wizji "po Igorze Aristowie". Zestawiając te dwa elementy zyskam czas. Nie wiem czy zdążę nauczyć się tego kim naprawdę był mój mąż, albo czego by ode mnie oczekiwał, ale tej niechcianej roli choć trochę. Teraz popadałam w obłęd przywoływanych tkliwych wspomnień i obrazu uśmiechniętej twarzy mężczyzny, z którym chciałam tylko spróbować być szczęśliwą. Panie Boże, pewnie nie zdaję sobie sprawy na co się piszę i próg jakiego świata przystępuje, ale trzymaj na wodzy mój rozsądek i pomóż poradzić sobie z tym bez kolejnych strat.
- Napij się... - Silvio postawił przede mną wysoką szklankę, która wypełnił w jednej trzeciej zimną Bieluga.
- Nie powinnam...
- Musisz. Za kilka godzin będziesz patrzyła na zmasakrowane zwłoki. Jak nie chcesz się porzygać, pij.
- Porzygam się jak wypije.
- Pij!
- To wasz rosysjki sposób na problemy?
- Najlepszy i obowiązuje na całym świecie.
- Silvio... Ja jeszcze myślę, że to właściwe miejsce dla mnie. Alkohol może szybko zmienić moje zdanie.
- Pij... a ja powiem ci co nastąpi po Panamie.
- Zaplanowałś mi życie?
- Nie ja. Pretensje ewentualne do Najwyższego. Do sedna. Rozpoznasz zwłoki Igora, poczekamy na kremację i za dwa dni wylecimy do Moskwy na pogrzeb. Zorganizowany zostanie w tajemnicy, żeby choć do tego momentu oszczędzić wszystkim zbędnych tłumów. Potem nie gwarantuję, że nie staniesz się obiektem dociekań moskiewskiej prasy i telewizji. Niemniej, musisz jak najszybciej pokazać się w siedzibach firm Aristowa, tak aby kontrahenci, pracownicy mieli pewność, że ktoś właściwy przejął stery.
- O czym ty opowiadasz? Jakie szefowanie? Jestem psychologiem, a nie pieprzonym Rockefellerem i właśnie straciłam męża. Nie zrobisz ze mnie generała, ani posłusznego żołnierza.
- To co niby zamierzasz zrobić z faktem, że zostałaś jedną z najbogatszych kobiet Rosji, nie wspomnę o wysokiej pozycji w swoim kraju?
- Nic. Kompletnie nic. Nie interesują mnie pieniądze w taki sposób jak interesowały Igora, a już na pewno ludzi z jego otoczenia.
- Powiedz, że o nich nie myślisz.
- Nie myślę. To, że zgodnie z jakimś kurwa prawem, ale nadal wbrew logice, coś zacznie należeć do mnie, nie oznacza, że spełnia się jakieś moje "chciałabym". To rodzina Aristowa ma prawo do jego pieniędzy, nie ja. Ja sobie marzyłam tylko o miłości, mężczyźnie u boku i sklejeniu kilku ran w jego sercu. Tyle... A teraz na kilku tabletkach antydepresantow lecę na jakieś odległe południe żeby zmierzyć się z czymś, na co wcale nie mam siły, ani ochoty. Właściwie dlaczego Sergiej tego nie zrobi?
- Sergiej musi zająć się aktualnie sprawami w kraju, ale i tak tylko chwilowo, bo ma swoją pracę.
- On wie?
- O waszym ślubie?
- Tak.
- Wie, ale narazie ma na ten temat milczeć zanim nie znajdziesz się w Moskwie. Nie może się dzielić tym nawet z własną żoną.
- Jak jej reakcja na śmierć?
- To takie ważne?
- Pytam, więc chcę wiedzieć.
- U nas jest dzień i... Wpadła w histerię. Jest już pod opieką lekarza.
- Zaskakująca reakcja jak na brątową.
- Nie muszę ci tłumaczyć. Wiesz co między nimi było.
- Wiem, i wiem też, że Jurij stracił ojca. Jak Sergiej skomentował wieść o ślubie brata?
- Igor zdążył zadzwonić tuż po twoim wylocie z Las Vegas. Cóż... Młodszy brat wie, że ten starszy ma szaleństwo wpisane w krew, ale pogratulował mu.
- Ciekawa jestem kiedy usłyszę, że jestem łowczynią majątków.
- Wątpię żeby Sergiej się odważył. Za resztę nie ręczę.
- Boże... Musiałeś wybrać akurat mnie? - spod czarnej kurtyny okularów znów ruszyły w dół słone łzy.
- Może uważa, że jesteś silniejsza niż sama uważasz.
- Może, ale... Tak cholernie pusto mi teraz. Tak źle, samotnie... Nie chcę nic poza Igorem - teraz rozpłakałam się na dobre kuląc bardziej w fotelu.
- Skąd masz leki?
- Słucham?
- Skąd masz leki?
- Studiuję psychiatrę, wiem co wziąć.
- Pytam skąd.
- Zostały mi po śmierci matki - znów spowalniałam szlochanie.
- Dobra... Pokażesz mi później co to, a alkoholu faktycznie nie dotykaj.
- Jak sobie wyobrażasz moje spotkania z ludźmi na miejscu z alkoholowym oddechem?
- Racja... Punkt za przewidywalność .
- Chcę teraz pobyć sama. Nie męcz mnie już.
- W porządku. Jeszcze jedna rada... Nikomu z niczego się nie tłumacz. Ludzie zawsze będą niezadowoleni z czegoś, a ty, że ktoś ci nie wierzy. Nie musisz niczego udowadniać. - Nie skomentowałam już. Naciagnelam na siebie leżący obok koc i jeszcze na chwilę włączyłam telefon. Nikt z moich cudownych znajomych, brat, rodzina... Nikt nie złożył żadnej pocieszającej wiadomości. Dziś zostałam sama ze wszystkim. Zbierałam dowody, że w ostatecznym rozrachunku zostajemy z własnym rozsądkiem dorzucając kolejny bagaż do góry doświadczeń... Tylko jeden esemes brzmiący jak pożegnanie, które wysłał Aristow, był jak zapalnik kolejnych palących łez. W tych kilku słowach pocieszal mnie, komplementowal, wspierał, ale i jego istnienie też raniło. Nie powiedziałam mu, że się zakochałam, tylu rzeczy nie zdążyłam mu dać, tylu ważnych słów wygłosić... Tkwiąc w tym czasie, nie chciałam tych wspomnień i nie umiałabym z nich zrezygnować gdyby dano mi wybór.

KRUSZĄC LÓDWhere stories live. Discover now