ROZDZIAŁ 5

7.6K 419 19
                                    

Z torbą chusteczek i receptą, którą wykupię tuż po wylądowaniu, wkroczyłam z bagażem  na lotnisko. Dwie spore walizki i wizja opłaty za nadbagaż i tak nie były w stanie zrujnować mojego już lepszego samopoczucia i faktu, że trochę odpocznę od Toronto. Słuszna decyzja o wcześniejszym wyjściu na wzgląd świątecznych korków oraz śnieżnej burzy, która już na dobre spowiła miasto, z gęstym tłumem przed punktem odprawy, dawała poczucie " spokojnie, zdążę". Tak, wiem... Zapalenie płuc, siedź w domu... Nie umiałam jednak odmówić sobie ani poznania Sary, ani tych kilku dni mojego i Karla dogryzania Elizabeth. Zresztą spędzenie tego czasu w samotności mogłoby niechcący poruszyć we mnie jakieś niechciane stany depresyjne.

Po prawie godzinie miałam już pozwolenie na wkroczenie do strefy bezcłowej, czyli teraz spokojnie zasługiwałam na kawę z obrzydliwie kaloryczną mleczną pianką i trzcinowym cukrem. Jak wszyscy posłusznie  usiadłam w części dla oczekujących z parującym kubkiem w dłoni, próbując obserwować widok zza szklanych ścian. Niestety gęsto sypiący puch skutecznie uniemożliwiał zaspokojenie ciekawości. Ostatnie sprawdzenie maili w telefonie, analiza w głowie zawartości walizek i listy rzeczy koniecznych do zabrania, oraz spraw, które załatwię tuż po powrocie, przerwał właśnie złowieszczy komunikat o nagłym opóźnieniu wylotu co najmniej o godzinę. Żart? Nie... Kanada i jej grudniowa aura.  Niech to szlag! Teraz już zostało mi tylko bardziej wpasować się w mało wygodny lotniskowy fotel. Z podręcznej torby dla zabicia czasu wyciągnęłam zostawiony przez Aristowa tomik, żeby bardziej zgłębić jego fascynacje. Nie pasjonowałam się poezją, ale lubiłam literaturę. Nie przepadałam za golfem, ale kochałam tenis, chodziłam na mecze hokeja i relaksowałam się sprzątając. Rozczulały mnie też stare filmy i płytkie romanse na umysłowy detoks. Takie niewymagające głębszych przemyśleń. Irytowały mnie za to filmy psychologiczne, bo zbyt szybko znałam rozwiązanie fabuły, ale "Milczenie owiec" oglądałam kilka razy w miesiącu. Byłam chodzącą sprzecznością w białej koszuli, wąskiej spódnicy i najczęściej w dziesięciocentymetrowych szpilkach. Dziś jednak w dziewczęcej sukienkowej wersji i wysoko upiętymi włosami w luźny kok, wyglądałam jak Pokahontas szukająca przeznaczenia. Spokojnie... Nie byłam bezguściem łączącym kropki z kratką i kolor czerwony z zielonym, ale lubiłam elegancką skromność. Poza pracą wchodziłam w stylowy outfit. Tak więc moja szyfonowa sukienka do kolan w kolorze ziemi, wysokie nubukowe kozaki i pomarańczowy gruby szal pasowały do pozostałej ciemnej części urody.

Tomik poezji przerobiony w pół godziny nie zaspokoił wyczekiwania. Rozciagnęłam się znudzona w siedzeniu licząc, że nagle ktoś odwoła opóźnienie, ale właśnie z głośników odrzucono kolejną godzinę. Gdy prostowałam kości i naciągałam dyskretnie zbite mięśnie, w sporej odległości zobaczyłam dobrze znaną sobie sylwetkę. Siedział tyłem, więc z pewnością nie wiedział, że tu jestem. Nie miał też pojęcia, o której lecę. Nawet Clark nie znal godziny, więc był to zdecydowanie kolejny zaskakujący przypadek. Tym bardziej, że Rosjanin nie powinien korzystać raczej z publicznego transportu. Pamiętam, jak Karl wspominał o jego "przypadkowym" locie z Meg z Nowego Jorku i to porównanie nie mogło mnie jakoś opuścić, choć logika  mocno przeczyła. Automatycznie obróciłam się i skuliłam jakbym miała powód go unikać, ale po chwili zadałam sobie pytanie, ze właściwie "po co?". Mogę przecież podejść, oddać jego własność i podziękować.  Nie muszę być podła, kiedy nie mam ku temu osobistych powodów. Zatem odwagi!

- Hej... - Co za głupie przywitanie... W myślach słyszałam dźwięk przybijanej płaskiej dłoni do czoła. A Igor nie zareagował. - Igor? - Dopiero teraz obrócił się w moim kierunku nie  bardziej zdziwiony, że mnie widzi. Jego ochroniarz, który wkroczył z kawą, przywitał się tylko eleganckim kiwnięciem głowy, przekazał napój i odszedł na właściwą odległość.
- Julia?
- Tak... Należę do śmiertelników latających kanadyjskimi liniami, ale ty?
- Prywatne loty dostały zakaz startów. Liczyłem, że publicznymi dostanę się tam, gdzie chcę.
- A dokąd lecisz?
- Las Vegas... Na kilka dni. Szykujemy otwarcie na Nowy Rok. Sporo rzeczy do zapięcia. Jak ty się czujesz? Siadaj... - odsunął się, robiąc mi miejsce.
- Lepiej niż być może zasługuje. Przepraszam, że nie wykazałam się uprzejmością.
- Masz coś jeszcze w swoim kubku?
- Nie... Chyba jest już pusty - zabawnie potrząsnęłam.
- Poradzimy coś na to. - Jak na rodzinnym pikniku zdjął wieczka z obu i napełnił napojem dzieląc go sprawiedliwie. To było nawet rozczulające, gdyby mogło chodzić tylko o dbanie o kobietę, ale z drugiej strony miałam prawo sądzić, że to zawsze jest próba przejęcia przeciwnika. Lubimy drobne miłe gesty, ale one też usypiają czujność. Za dużo chyba we mnie  dziś zawodowych przemyśleń...
- Gdzie się podział twój snobizm?
- Snobizm?
- Nie pasujesz do tego miejsca, do kawy w styropianowym kubku i tego... - wyciągnęłam z torebki jego tomik.
- No tak... - zaśmiał się szeroko. Podobało mi się to... To znaczy, ten uśmiech miał w sobie blask. Nie wiem sama... - Postanowiłem od czasu do czasu robić rzeczy zwykłe. Zapomniałem chyba, na czym polega bycie śmiertelnikiem, a bez tego tracę zrozumienie i dystans.
- I coś ci się spodobało w tym naszym zwykłym życiu?
- Cóż... Może to, że w kolejkach można poznać ciekawych ludzi, których w moich standardowych warunkach życia bym nie poznał, odbyć interesujące rozmowy i obserwować zmagania, których nigdy nie doświadczę.
- Zmagania?
- No wiesz... "Mamo ja nie chcę tych klocków, chcę tamte! Tamte były w reklamie i Jonny takich nie ma! Ugotuje się z zazdrości! Tamte chcę! Kup mi, kup mi!!!" i takie tam... - przedrzeźniając chłopięce dąsy z odpowiednim do tego tonem głosu, rozbawił mnie szalenie. Śmiałam się na tyle głośno, że ludzie siedzący obok zaczęli dziwnie zwracać na mnie uwagę. Jednak tylko ja rozumiałam tą scenę. Aristow, który jawił się wszystkim jako nadęty i chłodny Rosjanin, miał jednak poczucie humoru. Mało tego... Pokazał go właśnie w tak swobodny sposób, że stał mi się przez moment cudownie bliski. Sam też śmiał się pod nosem. Jednak już bardziej ze mnie. - Tak dokładnie to mam komfort luksusu i  takimi otaczam się znajomymi. Niestety im większy pieniądz, tym większe zepsucie. Schodzę czasami z tej błyszczącej góry, żeby nabrać zdrowego rozsądku, docenić swoją pozycję.
- Zaskakuje mnie twoje nawrócenie. Chociaż nie znam twojej przeszłości, więc trudno mi ocenić jak ono jest duże... Jaki jest Igor Aristow, gdy wraca na Olimp?
- Olimp?  Nie da się tego zawrzeć w kilku zdaniach.
- Mamy co najmniej godzinę.
- Chcesz mnie prześwietlić?
- Chce cię poznać. I może przeprosić za moją oschłość.
- Coś cię we mnie odpycha i przyznam, że zastanawia mnie powód.
- Nie, to nie tak... A właściwie... - spojrzałam wprost w oczy, które według wszystkich były świadkiem jedynie zła. Jednak ja zagłębiałam się już wcześniej w rejony większego piekła, więc założyłam, że Igor nie może mnie zaskoczyć. Nie uznałam  jednak, że nagle postanowi podzielić się wszystkim. - Chciałabym się zmierzyć z twoją historią. Tą, którą ty mi opowiesz.
- Zawodowe wypaczenie?
- Nie wiem... Nie zamierzam się mądrzyć i analizować. Jeśli mam cię oceniać, to może najlepiej według tego, co sam powiesz. Jeśli ma to być dobre, to ty musisz być szczery, a ja chyba obiecać, że nie będę cię po tym unikać.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał niepewny czy to dla niego bezpieczne wyzwanie.
- Nie stawiasz warunków?
- Na przykład?
- Że będziesz oczekiwał tego samego ode mnie.
- I tak mi powiesz.
- Nie jesteś zbyt pewny siebie?
- Chcesz rozmowy, czy terapeutycznej kozetki?
- Nie mam kozetki, jak zauważyłeś.
- Fakt.
- Igor... W jakiś nieokreślony sposób ty chcesz się ze mną zmierzyć i sprawdzić, czy możesz być jeszcze sobą z bagażem tego, co się za tobą ciągnie. Nie zrobisz tego wobec kogoś, z kim masz już jakąkolwiek relację emocjonalną, bo masz wizję możliwej straty. Mnie ciekawisz... Wcale nie jako psychologa. Interesujesz mnie jako człowiek z motywacjami, o których nie masz pojęcia. Jeśli faktycznie twoja przemiana, lub bycie blisko niej, jest autentyczne, to pomyśle o doktoryzowaniu się. Napiszę znamienitą pracę o jakże wymownym tytule "Trudne przypadki męskich przemian".
- I lotnisko jest dobrym miejscem?
- Nie widujemy się w lepszych - uśmiechnęłam się serdecznie.
- Racja. To może od początku... Mam trzydzieści dwa lata i urodziłem się w Moskwie jako syn architekt, i wojskowego. Jestem starszym o rok bratem Siergieja, który nota bene jest prawnikiem na Kremlu. Kiedy miałem siedem lat, mój ojciec zginął pod koniec wojny, a całe wychowanie naszej dwójki spadło na matkę. Nie byliśmy najgrzeczniejsi, ale z drugiej strony jakie dzieci są. Nasza matka chowała nas w poczuciu dumy do ojczyzny, szacunku do dziadka i oddania względem siebie. Dlatego mój brat, to człowiek, za którego z pewnością oddałbym życie.
- Masz jakieś wspomnienia związane z ojcem?
- Dlaczego o to pytasz? - Nie pasowała mu moja ciekawość w tej sferze. Tak czułam.
- Pomijasz go. Wymieniasz, ale pomijasz.
- Mówiłem, miałem siedem lat jak zginął. Niewiele wspomnień.
- Dzieci rejestrują wspomnienia od trzeciego roku życia, więc wszystko, co się po tym czasie ważnego wydarzyło, istnieje w pamięci.
- Nie chcę o tym mówić.
- Więc to powinien być koniec rozmowy. Omijasz tematy, a ja nie mogę zadawać pytań. Właściwie nie mają one w takiej sytuacji sensu.
- Nie chcę, bo nie ma to większego znaczenia.
- Uważam, że możesz się mylić. I wcale nie sugeruję, że jest tam coś niewłaściwego. Jednak sam fakt "niechcenia" utwierdza mnie, że powinieneś.
- Na razie przemilczę. Może kiedyś wrócę...
- Dobrze. To już coś... - uśmiechnęłam się życzliwie. - Czyli jesteś ty, brat, mama, o której wspomniałeś już w BlueBear i...?
- Zoja, bratowa...
- O! I tu należy znów się zatrzymać. - Ton, z jakim wypowiedział te dwa słowa, wróżyły sporą wartość tego wątku.
- Chyba nie dam rady. Przeceniłem swoje możliwości. - Czułam, że się wycofuje.
- Meg potrafiłeś mówić? - Spojrzał nagle groźnie, a ja wiedziałam, że oboje mieliśmy pewność, iż nigdy przy mnie nie wspomniał tego imienia. Mówił o kobiecie, miłości, zauroczeniu, ale nigdy jej nie nazwał. - Przepraszam... Przewertowałam kilka stron ogólnych notatek Clarka, ale nie wgłębiałam się za bardzo. - Kłamałam i liczyłam mocno, że to tłumaczenie będzie pasowało.
- Potrafiłem. Przy niej chciałem być lepszy. Zasługiwała na prawdę.
- Dobrze... Nie mogę wymagać od ciebie więcej. Czasami zwykła rozmowa się nie udaje... Zawsze możesz mi opowiedzieć po prostu, co lubisz.
- Mnóstwo rzeczy.
- I nie wymieniaj mi tu swojej pracy, proszę.
- No to już nie mam nic do powiedzenia - żartował, znów łapiąc odrobinę lekkości. - Lubię grać na pianinie. Znów lubię...
- Umiesz grać?
- Nawet bardzo dobrze.
- Rewelacja. Talenty są jak afrodyzjaki, przyciągają.
- Tak sądzisz?
- Oczywiście. Zresztą wszyscy jesteśmy utalentowani, każdy z nas ma jakąś supermoc. Niewielu jednak umie o tym interesująco opowiedzieć.
- Tyle wiary w ludzką nieprzeciętność?
- Owszem. Na przykład ty. Zdajesz sobie sprawę, że hipnotyzujesz? Mam na myśli to, jak działasz na otoczenie.
- Nie... - roześmiał się głośno.
- Masz jakąś magię... Zdecydowanie masz - odwzajemniłam uśmiech. - Nawet to, jak mówisz z wyraźnym wschodnim akcentem, jest charakterystyczne, ale ciekawe.
- Drażni cię mój angielski?
- Trochę na początku, ale to bardziej wina mojego pedantyzmu, niż racjonalnego powodu. Teraz lubię słuchać jak mówisz. Wszystko co cie tworzy, uwodzi.
- Ciebie też?
- Mnie nie, ale Drue i pewnie setki innych może ogłupiać. Więc masz talent przyciągania, grasz na pianinie i lubisz zarabiać pieniądze, które do ciebie lgną. Doskonała definicja człowieka z gatunku "mam wszystko", "człowiek sukcesu".
- Nawet nie zastanawiałem się nad tym nigdy, ale powinienem ci chyba wierzyć. W końcu znasz się na ludziach.
- Ale tylko takich, którzy o sobie coś mówią, poza objaśnieniem zależności w drzewie genealogicznym.
- Sarkazm... Znam to... - z uśmiechem wytknął mi ton. - Jaki ty masz talent?
- Hmmm.... Chętnie powiedziałabym, że żaden, ale teraz muszę się zmierzyć z poprzednią formułą, którą wygłosiłam. Więc... Świetnie gram w tenisa i staram się stać na korcie co najmniej dwa razy w tygodniu i to chyba wszystko.
- Chyba przemawia przez ciebie skromność... - ewidentnie prowokował.
- Nic mi innego nie przychodzi do głowy.
- A co z twoim czytaniem w myślach?
- Ach... Drue przesadziła.
- A ja jej nawet nieco wierzę i myślę, że jest tego więcej.
- Pobożne życzenie. A ty poza pianinem, midasowym dotykiem i grą w golfa, masz coś jeszcze?
- Nie... zwykły chłopak.
- Twój brat też gra?
- Tak, ale ja jestem lepszy.
- I skromniejszy - zaśmiałam się.
- Poważnie... Wiesz, że po śmierci żony nie grałem? Dopiero Meg sprawiła, że zacząłem znów kochać muzykę.
- Sporo jej zawdzięczasz.
- Chyba tak.
- Jest lepsza od twojej żony?
- Jest inna.
- I nie jest brunetką - dodałam, chcąc nieco rozładować gęstniejącą atmosferę.
- Nie jest... Ivana... Była z perspektywy czasu za bardzo dla mnie skomplikowana. Jej choroba, zatracanie się... Nie umiałem jej pomóc. Obłęd, w który popadła, zdrada... to zabrało najlepsze uczucia, zostawiając w zamian żal i rozgoryczenie. Meg pokazała, że istnieją kobiety prostsze, szczere i kochające za wszelką cenę.
- Ale nie ciebie.
- No nie... - uśmiechnął się mgliście.
- Czego potrzebujesz?
- Od niej?
- Od niej wiem czego, od kobiet, kobiety.
- Zrozumienia.
- Truizm.
- Akceptacji.
- To już brzmi złowrogo. Kobieta ma traktować cię ulgowo, a ty zamkniesz ja w złotej klatce.
- Zrobiłbym wszystko, żeby to nie była klatka.
- Pomyśl... Czego naprawdę chcesz?
- Hmmm... Wierności.
- Już lepiej.
- Jest coś, co ogarnia te wszystkie wartości?
- Oczywiście. Miłość... Prawdziwa miłość. Czyli uczucie bez twoich pieniędzy w tle, bez władzy nad drugą osobą i całkowitym rozliczeniem się z przeszłości. Jeżeli zdołasz to wszystko dać, to wróżę sukces.
- Mam się pozbyć majątku? - Czyli nie rozumiał.
- Nie. Powinieneś po prostu zwolnić, przestać kochać pracę bardziej niż innych i nie układać wydarzeń przy użyciu karty kredytowej.
- To są dopiero truizmy. - Próbował umniejszyć moim opiniom.
- W takim razie przekonaj mnie, że mając wszystko, tej jednej rzeczy ci nie brakuje.
- Tak jak tobie?
- Nie rozmawiamy o mnie.
- Więc mała zmiana. Dlaczego ty nie masz faceta?
- Może wolę kobiety?
- Nie jesteś lesbijką.
- Z twarzy tego nie wyczytałeś.
- Jesteś za ładna.
- Teraz organizacje LGTB rzuciłyby się na ciebie.
- Mało interesuje mnie poprawność polityczna. Kobiety kochające kobiety najczęściej same przypominają mężczyzn, lub zatracają swoją kobiecość. Ty jesteś zbyt...
- Zbyt jaka?
- Dopracowana, choć nie dostrzegam uwielbienia dla modowego szaleństwa. Więc dlaczego nie widzę na palcu obrączki?
- Aż mnie dziwi, że nie wypytałeś....
- Clarka?
- Byłoby najprościej.
- To by dowodziło, że się tobą interesuję.
- A nie interesujesz?
- W jakimś stopniu...
- Więc w jakimś stopniu byłam już czyjąś żoną i była to najgłupsza decyzja. Zdarzyło się to w momencie życiowego zakrętu, gdzie działałam wyłącznie impulsywnie. Jak szybko się zaczęło, tak szybko skończyło.
- Miłość?
- Wszystko przede mną albo nie dla mnie. Nie jestem szczególnie zainteresowana.
- Dlaczego?
- Na ten moment starczy dociekań. Popilnujesz chwilę bagażu? Muszę skorzystać z toalety.
- Oddajesz swoje życie w moje ręce?
- Tylko podręczny bagaż. Nie obiecuj sobie zbyt wiele. - Mrugnęłam okiem i odeszłam. Z jakimi wrażeniami? Towarzystwo Igora ujmowało, wciągało i budziło niepokoje. To człowiek z jednej strony teoretycznie otwarty, ale bardzo kalkulujący co mówi. Zdecydowanie rozbudzał moją ciekawość...

Od Autorki:

Tak, ja też siedzę w pracy! 😁😂🤣

KRUSZĄC LÓDWhere stories live. Discover now