ROZDZIAŁ 3

9K 413 7
                                    

Nie przepadałam za świętami. To znaczy, kiedyś je lubiłam, a teraz właściwe dawałam się jeszcze wcisnąć w sweter z reniferami ze względu na dziadków. Wszystko jednak w tych dniach kojarzyło mi się ze stratą, pustką i lawiną złudzeń. Kochałam moją rodzinę w Nowym Jorku, ale nie czułam się nadal kompletna, by w moim sercu było tylko miejsce na radość. Trzy lata to nadal za mało by ukoić poczucie straty. I choć posiadałam wszelką wiedzę jak to rozwiązać, zwyczajnie nie radziłam sobie z żalem małej dziewczynki i złością kobiety, że jej matka odebrała sobie życie. Nienawidziłam też tych wspomnień i rozmów pt. "Czego w życiu nauczyła cię twoja mama", kiedy zupełnie swobodnie atakowali mnie swoją ciekawością znajomi stąd. Te uczucia i czas to trochę jak nurkowanie pod wodą. Zaciskasz oczy, wciągasz powietrze i odliczasz, kiedy znów znajdziesz się na powierzchni. Clark twierdził, iż mimo że przerobiłam terapię, to dopóki nie wypełnię braków nowymi emocjami i wspomnieniami, wciąż będę wracać do tych bolesnych. Nie zapomnę o tym, co odeszło, ale muszę zadbać o to, co zostało. W ogóle terapia z nim była ciekawym doświadczeniem. Choć zaliczyłam pierwszą zaraz po historii z matka, to dopiero jego podejście, mimo że uważał, że to nie są seanse, dała mi poczucie względnego porządku. Wiedziałam jak kroi swoich pacjentów i ku mojemu zaskoczeniu, ode mnie nie wziął ani centa. Pozwalał mi przychodzić do niego w przerwach i ucinać godzinną rozmowę o niczym, do momentu gdy zaczęłam mówić o sobie. Nie robił notatek, nie rejestrował... Przypadek wynajęcia przeze mnie gabinetu, który postawił nas sobie na drodze i jeden wspólny przejazd windą, uczynił z nas... Lepszych znajomych? Więc mimo specyficznej osobowości, podejścia do zawodu i ludzi, ceniłam go. Ewidentnie miał umiejętność pomagania i obracania to w biznes. Prowadził też trochę bardziej życie celebryty niż nudnego lekarza w źle dobranym stroju. Młode dziewczyny, sport w wielu dyscyplinach i podróże w najciekawsze miejsca. Będąc tuż przed pięćdziesiątką bez żony i dzieci u boku, nadal twierdził, że jest poszukującym "młodym wilkiem". Czasami mi się wydaje, że tylko mnie jedynej nie próbował uwieść. Nie jest mi z tego powodu jakoś szczególnie przykro, ale jego stwierdzenie, że nie poszedłby do łóżka tylko z własną siostrą i ze mną, uderza podskórnie w moje poczucie atrakcyjności. Atrakcyjność fizyczna... Czy ją posiadam? Używając ogólnie przyjętych kanonów, zwracam uwagę innych. Nietypowe rysy, śniada cera i czarne jak węgiel włosy przyciągają. Trochę indiańskiej krwi, której nieco skapnęło w poprzednich pokoleniach, wypłynęło wraz z moimi narodzinami. Tak więc budziłam zainteresowanie. Czy to wykorzystywałam? Nie. Nie kokietowałam i nie bawiłam się we flirty. Lubiłam swoją kobiecość, ale nie spędzałam wolnych chwil w markowych sklepach. Właściwie to... Ubierałam się w sieciówkach i w dodatku przez internet. Karl zresztą uwielbiał z Elizabeth czepiać się, że skrywam swoją młodość pod strojami nieco swobodniejszej stewardessy, ale z pewnością nie potrafię robić użytku ze swoich pieniędzy. Potrafiłam na szczęście inteligentnie odpychać te ataki, wykazując wzrost statystyk dotyczących gwałtów na kobietach epatujących seksualnością. Poza tym żadne z miejsc, w których pracowałam, nie pozwalały mi na nic więcej niż szpilki, jeśli mówimy o jakimkolwiek wymiarze frywolności. Na randki nie chodziłam, studia z psychiatrii wchłaniały mnie jak czarna dziura, a ja już myślałam o tym, żeby po dyplomie zostać biegłą sądową. Miałam na koncie małżeństwo, młodzieńcze niekontrolowane szaleństwo, więc za niczym z kategorii społeczne osiągnięcia, nie tęskniłam.

- Cześć Braciszku! - odebrałam przerywający poranną kawę i przemyślenia telefon.
- Cześć Julian...
- Jak tam twoje szczęście?
- Nieposłuszne, ale poradzę sobie.
- Z czym walczysz?
- Sara ma obiekcje przed wspólnymi świętami.
- Chodzi o Elizabeth?
- Wszystko razem. Nasza rodzina od początku miała do niej chłodny stosunek, ona właściwie ze swoją nie spędzała ich jak należy i ten czas w ogóle średnio na nią działa...
- Czyli raczej "nie poradzę sobie"?
- Próbuje jakoś to pogodzić.
- Wy zorganizujcie święta. Z chęcią zatrzymam się na Manhattanie zamiast w rodzinnym gniazdku. U siebie będzie czuła się swobodniej i raczej nie odmówi takiego rozwiązania. Wie przecież, że od rodziny cię nie odciągnie, więc to najlepsze wyjście. Chociaż będzie przez moment zaskoczona.
- Myślisz, że w jej stanie...?
- Karl, ona dopiero zaczęła ciążę i gdyby nie badania, nawet by nie miała pojęcia. Nie rób z niej męczennicy.
- Racja... Kiedy przylatujesz?
- W sobotę mam samolot, a święta dopiero w poniedziałek.
- Klucze do mnie masz.
- A jak tobie pod wspólnym dachem?
- Podoba mi się. W ogóle mi się wszystko podoba. Wiesz... Jestem nieco podły, bo rozkoszuję się z lekko udawaną obojętnością, jak White zalewa mnie swoją czułością. Pięknie się otwiera i angażuje jeszcze bardziej. Tylko...
- Tylko?
- Aristow... Przyjaźnią się i boję się, że będę zmuszony zmierzyć się kiedyś z tym, żeby potraktować go jak część naszego życia.
- Widuja się? - oczywiście znałam fakty.
- Wyjechał na razie z Nowego Jorku, ale dzwoni. Nadal mają jakieś tematy do omówienia.
- Sara opowiada ci, o czym mówią?
- Jakieś mało istotne ogólniki.
- Zostaw jej tę relację. Jeśli to nic ważnego, sama się wypali, jeśli to faktycznie przyjaźń, myśl o tym, co dla was zrobił.
- Pewnie masz rację... Nie mogę się doczekać, żeby was sobie przedstawić. Polubisz Sarę.
- Ważne, że ty ją lubisz - zaśmiałam się lekko.
- A jak twoje sprawy?
- Moje?
- Spotykasz się z kimś?
- Pytałeś o to samo tydzień temu. Nic się nie zmieniło.
- Julian... każesz mi się martwić o moją młodszą siostrę.
- Niepotrzebnie.
- Praca to nie wszystko.
- I kto to mówi? - zakpiłam.
- Przyszły ojciec.
- Matko... ja nadal w to nie wierzę. Zostanę ciotka... - rozmarzyłam się na myśl o małej radosnej istocie w naszej smutnej rodzinie.
- Nawet nie mów. Najchętniej zasypiałbym przy monitorze usg.
- Same cuda... Następne święta będą naprawdę wyjątkowe. Dobra Karl... Muszę kończyć. Mam samochód pod gabinetem, a za dwie godziny zaczynam dyżur w zakładzie. Zbieram się.
- Ale robotę to masz naprawdę...
- Praca marzeń mój drogi! Prawo niestety było zbyt małym wyzwaniem - dokuczałam.
- Jasne...
- Przynajmniej ja poszłam trochę w rodzinną tradycję.
- No tak, ktoś musiał.
- Do zobaczenia w sobotę.
- Pa siostra, kocham cię.
- Ja ciebie też... - połączenie zakończyłam zamykając prawie już drzwi od mieszkania, trzymając aktówkę, kubek termiczny z gorącą kawą i torebkę, która uporczywie zsuwała mi się z ramienia.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz