ROZDZIAŁ 22

5.5K 447 94
                                    

- Co robiłaś kiedy nie mogłem się do  ciebie dodzwonić?
- Musiałam załatwić kilka ważnych spraw, a poza tym nie muszę ci się tłumaczyć.
- A od kiedy ty taka bojowo nastawiona jesteś? Martwilem się o ciebie, a wyobraź sobie, że wolałbym koncentrować się na czymś innym - złapał czule za dłoń Sare siedzącą obok, która przewróciła oczami tak, że tylko ja mogłam to dostrzec. Mimo, iż siedziałam na tylnym siedzeniu i tylko na moment zwróciła twarz w moją stronę.
- Nie musisz się martwić. Duża jestem.
- To może jako duża dziewczyna, zaczniesz w końcu spotykać się z ludźmi?
- Tak z ludźmi ogólnie, czy masz na myśli zorganizowanie sobie jakiegoś szwagra z referencjami?
- Jedno i drugie.
- Ale zostawiasz mi jakąś przestrzeń do decydowania o sobie?
- Przestań kpic.
- A ty się tak nie spinaj. Przyleciałam na chwilę, a ty mi robisz jakiś bezsensowny wykład. Kocham cię Karl, ale to że za kilka miesięcy zostaniesz ojcem nie czyni cię autorytetem w dziedzinie życia. Jeśli zachce dokonać jakiegoś przewrotu we własnym, ciebie pierwszego poinformuje. - W zasadzie największy miałam już za sobą, a wcześniejsze zdanie dotyczyło tylko tego co ma się wydarzyć.
- No to jej nagadales... - zaśmiała się głośno White przybijajac ze mną niewidzialną piątkę. Zapewne mój brat wcześniej głośno artykułowal jak to postawi mnie do pionu i wstawi do kąta za kilkudniowe milczenie.
- Obie się wyciszcie i słuchajcie mądrzejszych głosów. A ty Julia sama będziesz tłumaczyła się Elizabeth dlaczego podniosłem rodzinny alarm.
- Z ogromną przyjemnością braciszku.
- Mam wrażenie, że ciągnie się za nami czarny mercedes... - zaniepokojony podzielił się wrażeniem. Ja wiedziałam, że się nie myli, a Silvio i jego dwóch pomocników mógł być bardziej ostrożny.
- Może ktoś jeszcze potrzebuje twoich porad.
- Nie żartuj...
- To go zgub, a nie wprowadzasz jakiś dramat - doradziła White. Jasne... Prędzej to oni się zgubia we własnym apartamencie, niż Silvio straci ich z oczu. Ale proszę... Niech próbuje.

- Dobry wieczór!!! - krzyknął radośnie Karl na przywitanie do obecnych. Ja z Sarą jeszcze lekko wycofane i mało energicznie, wkroczyłyśmy za moim braciszkiem. Cała elita nowojorskiego towarzystwa z blichtrem wielkich pieniędzy połyskującym w spojrzeniach, krążyła gdzieś pomiędzy barkiem, a stołem z przekaskami. Dobra... Mój zarzut snobizmu wobec Ismacha, Leivy, Philla i całej tej reszty, dziś może był tylko pretekstem na wewnętrzną niezgode, że wchodzę w ten tłum jako sprzymierzeniec kogoś, kogo oni nadal nie nawidza. Słusznie? Mają powód, ale wcale nie zależy im na zrozumieniu kim naprawdę jest Aristow i ile właściwie im odpuścił. W gruncie nie byliby w stanie zagrozić mu sprawą byłej żony, bo w finale okazałoby się, że nie ma z jej śmiercią nic wspólnego;  dzięki swojemu majątkowi mógł wygrać dla samej złośliwości kilka ważnych przetargów na grunty, na którym zależało firmie Martina i wreszcie dzięki dawnym złym znajomosciom, w białych rękawiczkach, dokonać zamierzonej zemsty. Ale pewnie jak każde większe zgromadzenie, potrzebowali jakiegoś czarnego charakteru. Problem niestety pojawił się kiedy okazało się, że kobieta jednego z nich przyjaźni się ze złym Rosjaninem i mało tego, nie sprzeda tej znajomości. Potem dołożył się do tego ratunek, z którym Aristow przyszedł Karlowi. Kompletnie nie wpisuje się zatem  w ich konwencję wroga absolutnego. I być może to wszystko napędza tą całą złość jeszcze bardziej. Widziałam też dystans pomiędzy Meg, a Sara. Ta ostatnia nawet nie próbowała szczególnej integracji z gospodynią. Od razu zatopila się w rozmowę z Adrianna, a Karla wciagneglo towarzystwo Martina i Philla. Tak więc rozproszona po ogromnym salonie, popijajaca dwudziestokilkoosowa drużyna pierścienia "przyjaźni ponad wszystko", żywo wymieniala się wrażeniami z minionego tygodnia. Choć pewnie w ciągu pięciu dni dzwonili do sieie kilkukrotnie.  Mi od samego wejścia było już niewygodnie bo weszłam z pozycji kogoś, kto zna więcej odpowiedzi niż oni razem wzięci. Miałam swoją tajemnice, ale i szersza perspektywę do obserwacji. Meg i Martin to niewątpliwie wielka miłość, ale jak ona miała by niby pasować do Igora? To oczywiście nie zarzut, ale jej zbyt poukładany mimo wszystko świat i wiara ansolutna w romantyczne scenariusze jakoś słabo wpisuje się w konwencję życia z człowiekiem o tak niejasnej przeszłosci. Aristow to też ktoś, kto mimo wszystko potrzebuje obok siebie filaru, a nie ciągłego emocjonalnego trzęsienia ziemi pod stopami. Tak, wiem jak to brzmi... Jak kryptoreklama samej siebie. Jednak ja też wcale nie jestem przekonana, że ze swoją ciągłą analizą świata i ludzi, niebyciem twardą jak White, pasuje do Igora. Chcę pasować, więc poddaję się jego intuicji, ale nie jestem w stanie przewidzieć jak sporo mam na to sił. Bycie z drugim człowiekiem to nieustanny eksperyment, w którym starasz się nie zmieszać substancji zbyt aktywnie wybuchowych. Powinnam znać dobrą i jednoznaczną odpowiedź na pytanie dlaczego za niego wyszłam za mąż, ale poza różnymi sugestiami, które łącznie mogą stanowić jakieś uzasadnienie, nadal uważam, że jesteśmy dla siebie zaskakująco dziwacznym wyborem. Oczywiście, że dość kłująco brzmią mi w uszach jego słowa dotyczące jego przeszłości i wydarzeń związanych z Meg, ale chcę dostrzegać w tym wszystkich jednak człowieka, który się z tym rozliczyl, dostrzegł błędy i wszystko w przyszłości zamierza zrobić lepiej. A może łatwiej... Pokochałam go? Niewątpliwie. Jestem zauroczona dobrem, które zrodziło się ze zła, przemianą, chęcią  poszukiwania tak banalnie brzmiącego szczęścia i zwyczajnosci. Aristow uwodzi urodą, bogactwem, co dla mnie to drugie jest jedynie dowodem na pracowitość, zaradność. Ale jednak ja dałam się  przekonać jego inteligencji, uporczywosci wkraczania w ogień konwenansow i ludzkiej niechęci. Poza tym jeśli poznajesz kogoś, kto uratował twojego brata, cóż może cię martwić, że chciał narobić kłopotów jego przyjacielowi.
- Nudzisz się?
- Nie rozumiem? - spojrzałam na młodego Ismacha, który zebrał się na odwagę podejść do mnie po kilkunastu minutach obserwacji.
- Do nikogo nie podeszłas, nie podejmujesz dialogów i siedzisz na uboczu.
- Wypatrzyłam się w telewizor - lekko zbywajac mężczyznę nie pociągnęłam ciekawie tej zaczepki, a faktycznie siedziałam niemal na wprost włączonego odbiornika.
- Nie poznajesz mnie? - zdziwiony brakiem entuzjazmu upewnial się co do mojej wiedzy i przysiadl.
- Poznaję. Matthew...
- Nie widzieliśmy się... - zastanawial się chwilę.
- Od pogrzebu mojej matki. Pamiętam.
- Nie przyleciałas na ślub Martina.
- Nie przepadam za takimi wielkimi uroczystosciami, a tak dokładnie zatrzymały mnie sprawy zawodowe.
- Zmieniłaś się.
- Matthew... - wyprostowalam się znacząco na siedzeniu sygnalizując, że nie jestem zainteresowana jakimikolwiek flirtem.
- Nie podrywam cię! - szybko uniósł w geście poddania wysoko dłonie. - To znaczy już cię nie podrywam. Zobaczyłem kiedy weszłaś i najpierw walczyłem z próbą przywrócenia oddechu, a potem z brakiem odwagi żeby podejść.
- Czyli jednak mnie podrywasz - uśmiechnęłam się na ten nieco zabawny tekst.
- Staram się nie wypaść z wprawy.
- Szybko się zabrałeś po zerwaniu z Zoraja.
- Jest coś o czym Karl ci nie wspominał?
- Wiedza, która się dzieli, sporo ostatnio ułatwia. Ale to oczywiście twoje prywatna sprawa.
- Spadł mi komfort w tym związku.
- Nie łatwiej powiedzieć, że przejadl ci się seks z młodszą dziewczyną i przygoda stała się zwyczajnie nudna?
- Faktycznie jesteś w tym dobra.
- Mam nadzieję, że przyjemniej elegancko zakończyłes związek.
- Właśnie nie bardzo wyszło.
- Histeria, Furia, czy strzeliła ci w pysk?
- Dlaczego? To chyba uczciwie rozstać się z kimś do kogo nic się nie czuje?
- Tak, pod warunkiem że nie robiło mu się zbyt poważnych obietnic.
- Nic nie obiecywałem.
- Zabrales ją na ślub, do Rosji i kto wie, czy nie byłeś jej pierwszym facetem. Nie mów mi, że to nie są obietnice.
- Można cię w ogóle czymś zaskoczyć?
- Najbardziej to sama zaskakuje siebie - uśmiechnęłam się lekko.
- Masz chłopaka?
- Chłopaka? - zaskoczona spojrzałam na siedzącego obok mężczyznę.
- Czy spotykasz się z kimś?
- Nie mam chłopaka i z nikim się nie spotykam.
- Masz ochotę wypić kawę z młodszym z Ismachow? Tak prywatnie...
- Dlaczego miało by mnie to zainteresować? - rozbawiona jego postawą zdobywcy spojrzałam spod długich rzęs.
- Bo oboje jesteśmy młodzi, wolni i atrakcyjni.
- Tak... i ja mieszkam w Kanadzie.
- Idealnie. Nie byłem nigdy w Kanadzie.
- Matthew... To jakoś nie wygląda wiarygodnie. Zerwałes z dziewczyną i w pędzie szukasz zastepstwa. Nie chcę być niemiła, ale ty mnie nic nie wiesz. - Nie chciałam być opryskliwa. To jednak przyjaciel Karla.
- Nie widzę w tym nic niedorzecznego, że chcę się spotkać z piękna kobietą.
- Rozumiem, że się lekko zmieniłam przez trzy lata, ale...
- Może teraz ja będę mogła zamienić kilka zdań z Julia? - Stanęła nad nami jak statua wolności rozpromieniona szczęściem Meg.
- Bratowa, ja właśnie próbuje umówić się na randkę...
- Ty to masz szlaban na dziewczyny z naszego kręgu, za Zoraje - pouczala siadając obok.
- Nie musisz mnie wychowywać. Czasami po prostu to nie to, poza tym Julia jest starsza i...
- I siedzę obok. Bez obaw Meg, nie planuję w przyszłości umawiać się na randki, a z pewnością z kimś stąd - popatrzyłam pouczająco na Matthew.
- Co jest nie tak w chłopakach z Nowego Jorku? - oburzony zapytał.
- Jesteście zbyt porządni...
- O! I podobasz mi się teraz jeszcze bardziej- wskazał palcem śmiejąc się głośniej. - I jak chcesz mogę cię też zabrać do Moskwy.
- Nie polecam - wtrąciła się Meg.
- Co jest złego w Rosji? - fałszywie się zainteresowałam.
- Meg wpadła w sidła zlego Rosjanina, który chciał pogrzebać naszą firmę - wtrącił sie Młody.
- Karl wspominał... Faktycznie jest taki zły?
- To skomplikowane - poważniej niż szwagier oceniła temat.
- Lubię takie historie - zachęcałam.
- No opowiedz o Aristowie i jego podlosciach.
- To nie jest dobre miejsce i czas - opierała się kobieta.
- Nie nienawidzisz go? - zapytałam.
- Pewnie Martin by sobie tego życzył, ale nie. W pewien sposób jest mi go szkoda.
- Szkoda?
- Nigdy nie nawiąże normalnej relacji z kobietą, zdominuje każdy związek... To zdecydowanie nieszczęśliwy człowiek, który ma wszystko poza cudzą miłością.
- Usłyszał to kiedyś od ciebie?
- Nie, nie mamy kontaktu.
- On nie chciał, czy ty?
- Ja nie powinnam była go szukać.
- Może warto było posłuchać wyjaśnień.
- Wolę nie denerwować Martina. Wystarczy, że on musiał się z nim zmierzyć w trakcie akcji z Karlem.
- Jako wrogowie uscisneli sobie dłonie?
- Tak.
- Więc dlaczego ty nie mogłabyś rozpędzić czarne chmury przeszłości?
- Bo to dla mnie nic nie zmieni.
- Może on potrzebuje. Skoro jakoś się kontaktuje... - pośrednio jeszcze raz sprawdzałam stan faktyczny.
- Nie. Zamilkl rok temu i cisza.
- Co cię bardziej martiwi - to że odpuścił sobie ciebie, czy jednak informacja, że spotykał się z White?
- Dlaczego pytasz?
- Bo lubimy z zazdrości być złe.
- Nic nie czuję do Aristowa.
- Ale wcale nie musi ci być obojetny. Sentymenty zostają nawet do drani z naszego dawnego życia.
- To zamknięty temat... Opowiedz lepiej dlaczego tak późno Hawk nam ciebie pokazuje?
- Bo nie jestem tą kobietą  w jego życiu, która powinien się chwalić. Tak poważnie, dopiero od niedawna pojawiam się tu częściej. Przez blisko trzy lata przylatywalam tylko na święta i urodziny dziadków.
- Szkoda... Karl też nie jest skory do mówienia o rodzinie.
- Nie lubi zajmować sobą innych. Taka rodzinna przypadłość - uśmiechnęłam się życzliwe.
- Hej! Słuchajcie!!! - głośno przerwał męski głos kierując niewerbalnie oczy wszystkich na ogromny telewizor, który do tej pory stanowił jedynie cicho brzmiące tlo.

Około godziny temu w okolicach Panamy, tuż po starcie w utrudnionych warunkach burzowych, spadł prywatny pasazerski samolot. Jak udalo nam się ustalić w kontroli lotów, oraz na miejscu, w którym znajduje się wrak rozbitej maszyny, właścicielem samolotu jest znany w Ameryce rosyjski miliarder - Igor Aristow. Jak podał przed dziesięcioma minutami komendant służb policji pracującej na miejscu, na pokładzie lotu oprócz właściciela znajdowała się jeszcze piecioosobowa załoga, w tym trzy osoby z obsługi. Niestety potwierdzono tragiczną śmierć wszystkich pasażerów.

Czułam jak mój rozum nie godzi się na taką prawdę. Patrzyłam na ekran czekając aż ktoś zdementuje te kilka zdań. Jak? Dlaczego? Szybki oddech chcący wypchac z gardła głośny krzyk niedowierzania, dźwięk rozrywanego serca, powstrzymywalam rozsądkiem, który jeszcze karmil się przekonaniem, że to po prostu niemożliwe. Tacy ludzie nie umieraja. Nie w tak głupi sposób. Przecież to jakiś absurd. Przecież wczoraj wzięliśmy ślub... Jak zginął? Nie żyje? Nieruchoma patrzyłam na zmieniające się kanały informacyjne, na ktorych podawano niestety tą sama informacje w różny sposób. Nadal jednak w każdej z nich Igor był zmarłym. Nie chciałam... Chowając wreszcie twarz w obie dłonie zamieralam w lodowatej skorupie tragedii, która tak bardzo mnie dotyczyła.
- Doigral się... - rzucił ktoś głupio.
- Wielu po nim nie będzie płakać - skomentował Matthew. Nadal zamknieta w przestrzeni z dłoni starałam się nie dopełnić i tak dziwnego widoku skulonej kobiety nagłym spazmatycznym płaczem. Było coraz trudniej... Łzy wylewaly się same. Wolno, pojedynczo, kilkoma kroplami... Nadchodzila druga w moim życiu burza po starcie kogoś, na kogo odejście nikt mnie nie przygotował.
- Julia? - zainteresowana i pewnie zaskoczona Meg położyła na moich plecach dłoń chcąc odczytać sytuację. - Co ci jest?
- Julia???- jeszcze bardziej zdziwiony spojrzał na mnie Karl, ktory energicznie podszedł do miejsca, w którym siedziałam przyklekajac na wprost. Skonsternowany widząc moją zaplakana twarz, złapał za moją głowę obiema dłońmi i szukał szybkich wyjaśnień.
- Pani Aristow! - to byl Silvio, który właśnie rozgromił to zaciekawione sceną towarzystwo, wkraczając jak wojskowa defilada na plac czerwony z pozostałymi ochronairzami. Wstałam okrążona spojrzeniami i niewerbalnymi wyrzutami. Ale to interesowało mnie teraz najmniej. - Musimy natychmiast wyruszyć do Panamy. Jako żona, musi pani zidentyfikować zwłoki. - Boże, o czym on do mnie mówi... Ja staram się nie popaść w spazmatyczny szloch, a on wydaje mi tak obciążające dyspozycje.
- O czym ten człowiek kurwa opowiada?! - wyrwał za moimi plecami Karl. Wiedziałam, że przez tą nastała ciszę byle wymówka nie będzie wystarczającym pożegnaniem.
- Od wczoraj do tej chwili byłam żoną Igora Aristowa. Wyszłam za człowieka, który może wam próbował zniszczyć życie, ale moje dzięki niemu się zaczęło. Teraz...
- Pani Julio musimy się pospieszyć. Trzeba jak najszybciej objąć zarządzanie firmą i przejąć wszelkie uprawnienia.
- Kurwa! Julia! - Karl znów krzyknął łapiąc mnie mocno za ramię. - Powiedz, że to jakiś kiepski żart.
- Nie. Muszę lecieć...
- Jakim cudem? Aż takie kłamstwo przeszło ci ze smakiem?
- Zostaw ją Hawk! - wstawila się Sara. - Niech załatwi to co musi. Na wyjaśnienia przyjdzie czas.
- Też jestem za tym, żeby ludzie i żona Aristowa opuściła mój dom - włączył się Martin. Dopełnił nowojorska wściekłość.
- Jak mogłaś? - z zawodem w głosie dodał moj braciszek ukazując zawód, rezygnacje i chyba ogólną niechęć do mnie.
- Do zobaczenia... - Cóż więcej mogłam dodać?
- Trzymaj się... - White jeszcze przebijajac się przez mały krąg ludzi i mebli, podeszła i szybko przytuliła mnie mocnym usciskiem. Mając też kilka pierwszych łez na swoim koncie, ucałowala i pogladzila z troską. Świat jest zły i ludzie są źli, ale dlaczego właśnie mi znów zafundowano tak sroga tragedię? Nie chcę tego, nie chcę się obudzić bez ciebie Igor, nie chcę już niczego... Pozostawiając za sobą rozczarowaych ludzi, najbliższego człowieka, któremu ta tajemnica złamie serce i lawine pytań, wsiadłam po chwili do auta.
- Julia?
- Tak... - Już na dobre zanosilam się głośnym placzem.
- Dziś będzie twój pierwszy i ostatni dzień, kiedy tak intensywnie bedziesz przeżywać tą śmierć. Będziesz musiała zastąpić Igora we wszystkim, a to wymaga uzbrojenia się w bezemocoonalny pancerz.
- O czym ty do mnie mówisz? Ja nawet nie zdążyłam zmienić dokumentów. To jakiś koszmar...
- Posłuchaj! - obrócił się z groźną miną. - Wszystkim nam się właśnie zawalił świat i każdy cierpi. Dla tych, którzy dla niego pracują był przyjacielem, ale to ciebie wybrał. Więc za kilka godzin nie chcę widzieć żadnych kurwa łez, choćbys miała w wielkich czarnych okularach łazić przez najbliższy miesiąc. Jestes Julia Aristow i przypominam, że nikt cię nie zmuszał. Teraz jest czas na wypełnienie tej roli.
- Silvio... - łkałam - on nie żyje... Dlaczego?
- Z tym pytaniem poradz sobie sama. Jestes psychologiem i niedawno na ten temat sama udzielałas porad. - Nikt już wiecej nic nie dodał. Ruszyliśmy w drogę do Panamy.

Od Autorki:

Tak jak lubicie... Emocje, emocje, emocje... 12:22 idę spać, a Wy się "męczcie"😉

KRUSZĄC LÓDWhere stories live. Discover now