ROZDZIAŁ 2

10.6K 480 44
                                    

- Jestem wyczerpana... - bosa wynurzyłam się z gabinetu i przeszłam tuż przed przyjaciółką.
- Wyglądasz co najmniej jakby wszyscy dziś wysmarkali w ciebie swoje problemy - bez ubarwień skomentowała Natali, pakując już się do wyjścia.
- Chętnie dałabym się porwać jakiemuś masażyście lub barmanowi - mówiłam na wpół leżąc na jednej z sof.
- Rozmarzyłaś się moja droga - jeszcze bardziej zmierzwiła moje afrykańskie już o tej porze fale dziewczyna i w ciszy pozostawiła ze sporym zmęczeniem. Układając jeszcze w tej samej pozie kolejne czynności, które przynajmniej doprowadzą mnie do mojego mieszkania, sprawdzałam spojrzeniem czy jest coś, co powinnam zmienić w tym miejscu, lub coś, co było mnie jeszcze w stanie zaskoczyć. Wzrok zatrzymałam nagle na oparty o wizytownik asystentki czarny bilet ze złotymi literami. Ułożenie było jej inscenizacją zapewne, ale ten, kto ją zostawił, liczył bezspornie na kontakt. Pod wpływem nieznanej energii wysłałam szybką wiadomość, której żałowałam już po naciśnięciu "wyślij".

Ja: Zostawiłeś wizytówkę... W twojej teczce są wszystkie potrzebne namiary, gdybym miała ochotę dokończyć rozmowę, lub zacząć kolejną. Jednak ten znak dowodzi, że to ty masz jakąś potrzebę. Możesz po prostu o tym powiedzieć teraz.

Igor: Zastanawiałem się, na ile subtelności powinienem sobie pozwolić, żeby móc się z tobą spotkać. Nadal nie mam pewności, bo mogę założyć, że potrafisz czytać w myślach. I gdy wychodziłem z budynku, zauważyłem że twoja honda oprócz tego, że jest zastawiona, ma niewyłączone światła. Skoro brelok z kluczykami nadal leży na twoim stole, a żadnego samochodu tej marki nie widziałem, uznałem, że zażyczysz sobie po pracy męskiego wsparcia. Lub co najmniej przez sekundę o tym pomyślisz...

Ja: Potrafię zamówić taksówkę.

Igor: Nie wątpię. Nadal jednak dążę do niezobowiązującego spotkania w publicznym miejscu.

Ja: Martwisz się, że mogłabym odczytać notatki Clarka i je rozpowszechnić? Chcesz usłyszeć - nie powiem nikomu?

Igor: Czasami godzina to za mało... Chcę tylko coś wyjaśnić.

Ja: Teraz powinnam sprawdzić, czy nie masz psychopatycznych zapędów.

Igor: Stoję pod twoim budynkiem i pewnie na celowniku dziesiątek kamer, a poza tym nie mam.

Ja: Dziesięć minut. Tylko tyle, zanim zacznę mieć wątpliwości, że robię dobrze.

Igor: Wystarczy.

Owinięta płaszczem, grubym szalem i właściwie uszykowana jak na śnieżkową bitwę, szłam w stronę parkingu, zastanawiając się ilu wrażeń powinnam spodziewać się po dziesięciu minutach z Aristowem. Z odległości dwudziestu metrów widziałam już sylwetkę mężczyzny opartą swobodnie o nieszczęsna hondę. Skrzyżowane nogi i założone ręce w czarnym płaszczu, spod którego golf w tym samym kolorze z lekkim zarostem na twarzy sprawiały wrażenie, że za chwilę zmierzę się z bardzo niegrzecznym chłopcem, lekko zatrzęsły w posadach moją pewność sytuacji. Delikatny uśmiech witający mnie, gdy byłam już niemal na wyciągnięcie ręki, bardzo nie pasował do mojego wyobrażenia, że Igor jest tylko atrakcyjnym opakowaniem złego ducha. Miałam w głowie utraty obraz, uprzedzenia i opinie, które w moim zawodzie mogą świadczyć oczywiście tylko o byciu delikatnie mówiąc - nieprofesjonalną, ale nie umiałam inaczej. I choć bardzo walczyłam z pokusą prześwietlenia wniosków Clark'a, to co usłyszałam od Karla rok temu i tak mocno zawężało to moje spojrzenie. Miałam jednak kojąca przewagę w wiedzy, zawodzie i przeświadczeniu, że to tylko ciekawość. Aristow nie był moim zagrożeniem, ale mógł się stać wyzwaniem, które może mnie zbyt gwałtownie wchłonąć.
- Miło cię znów widzieć... - zaczął pierwszy.
- Dziękuję za... Właściwie to jeszcze nie wiem za co... - spojrzałam na uśpione auto.
- Daj kluczyki... - podszedł z wyciągnięta dłonią w czarnej skórzanej rękawiczce.
- Dlaczego właściwie nie poinformowałeś od razu, że zostawiłam auto na światłach.
- Było zastawione i nie chciałem zabierać twoim klientom przyjemnej rozmowy... - mówił siedząc już na miejscu pasażera, próbując odpalić silnik. Niestety nawet nie chrząknął.
- Wstydzisz się powiedzieć, dlaczego wykorzystałeś moją nieuwagę? - zapytałam, opierając się o otwarte drzwi auta.
- Nie chcę cię poderwać, uwieść, ani oczarować.
- Nie? - Sądziłam chyba jednak przez moment, że Igor znów zarzucił swoje męskie sieci.
- Nic z tego nie będzie...
- Nie rozumiem?
- Z twojego powrotu autem do domu.
- Masz pewnie jakiś gotowy plan.
- Nie. Chciałem pomóc.
- Igor... - przeciągnęłam znacząco imię mężczyzny.
- Czytałaś?
- Z trudem pokonałam ciekawość - uśmiechnęłam się. - Tak poważnie, nie dostałam twojego pozwolenia.
- Chodź. Silvio zajmie się hondą, a ja... jeśli pozwolisz, odwiozę cię tam gdzie wskażesz. - Ruszył przede mną pewny tego, że się zgodzę.
- Chyba nie powinnam! - krzyknęłam, stojąc nadal w swoim miejscu.
- Wyczuwam i nie znam powodu, że masz jakiś chłodny dystans.
- Bo w zasadzie się nie znamy. Nie muszę ci ufać.
- A gdybym był twoim pacjentem?
- Dałabym ci mój czas, ale nie koniecznie zaufanie.
- W takim razie... Pani Vasco, czynię panią moim... - szukał jakiegoś wygodnego określenia, a mnie to trochę rozbawiło.
- Psychologiem?
- Po prostu zapłacę ci za kolejną godzinę. Dziesięć minut mnie nie zadowoli.
- I zamierzasz przez godzinę na parkingu o... - popatrzyłam na zegarek - ... ósmej wieczorem udzielić odpowiedzi na pytania, których wcale nie zadałam?
- Julia... - z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął w eleganckiej skórzanej okładce notesik i sprawnie coś nakreślił na jednej z kartek. Na koniec oderwał papier i przekazał w moją stronę.
- Pięćset kanadyjskich dolarów, godzina i tylko rozmowa. Potem zostawimy sobie miłe wrażenie i może spotkamy się kiedyś przypadkiem na korytarzu w tym budynku. Może...
- Dobrze... - chwyciłam czek i schowałam do kieszeni. To była profesjonalna umowa, a ja nie mogłam mieć żadnych do siebie zastrzeżeń, że coś z tej sytuacji jest niewłaściwie. Jeśli człowiek potrzebuje mojego czasu i rzetelnej wymiany uwag, mogę nieco wydłużyć dziś swój dzień pracy. Nie potrzebowałam pieniędzy, ale potrzebowałam jakiegoś wrażenia i Aristow mógł być jak najbardziej tego źródłem.
- W takim razie niedaleko, po drugiej stronie jest kawiarnia. Publiczne miejsce i mam nadzieję dobra kawa.
- BlueBear?
- Jakoś tak...
- Doskonała kawa i kelnerki mnie znają.
- Więc skoro już ustaliłaś, że nie planuję cię porwać i przewieźć w bagażniku przez trzy prowincje, to zapraszam.
- Dziwne doświadczenie, ale czego się nie robi dla poczucia misji... - Gdy zrównałam się w końcu z mężczyzną, razem już ruszyliśmy w milczeniu, w wyznaczonym kierunku.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz