ROZDZIAŁ 19

6.2K 413 23
                                    

Z pękiem białych róż staliśmy pod rękę nad nagrobkowa płytą, z której poza fotografią nie rozumiałam nic. Ale nie chciałem pytać, mówić.... Właściwie oddalam to miejsce i czas Igorowi. Jego smutek i powaga nie miały prawa być rozdmuchane moja obecnością. Tylko milczenie było właściwe.
- Marzyłem żeby przedstawić mojej matce kiedyś kobietę, którą wybiorę dla siebie.
- Zawsze będziesz mógł zrobić to tutaj. Poza tym plemię, którego wywodzi się rodzina mojej matki wierzyło, że dusze matek do końca ziemskiego życia ich dzieci opiekują się nimi.
- A ponoć nie interesujesz się tym.
- Nie miałam ochoty się rozwodzić. Niewiele z resztą we mnie z indianki - przykucnelam na moment składając kwiaty obok płyty. - Myślisz, że zrobił byś więcej i szybciej żeby twoja mama była tego świadkiem.
- Momentami tak myślę. Inaczej może zaplanowalbym życie.
- Nie żałuj. Wszystko ma swoje miejsce, czas i sens. Powinienes uczcić jej obecność fotografią w miejscach ci bliskich, mówić i myśleć o niej by nie zetrzeć wspomnień, ale żyj dla siebie. Matki i ojcowie niestety odchodzą, i niestety zawsze za wcześnie. Dzieci powinny natomiast radzić sobie w budowaniu własnej przyszłości.
- Zimno? - zapytał dostrzegając moje drgajace wargi.
- Trochę już tak.
- Będę banalny jeśli zabiorę cię na czerwony plac, do kawiarni niedaleko, do muzeum...
- Zabierz mnie ma spacer.
- Spacer? Przecież marzniesz.
- Kupimy herbatę w styropianowych kubkach i przejdziemy się po tym czerwonym placu.
- Tak zwyczajnie?
- Tak. Jak młodzi ludzie lubiący swoje towarzystwo. No chyba, że nie macie w Moskwie styropianowych kubków.
- Mamy...  Mamy wszystko - zasmial się lekko. - Mówiłem ci mamo, że ta kobieta mnie usidli.
- Tak mówiłeś?
- I pare innych rzeczy.
- Nie pytam nawet... - Lekkim żartem zakończyliśmy wizytę na cmentarzu znów trzymając się za ręce gdy szliśmy do wyjścia.
- Mam coś co moze ci się przydać.
- Do czego?
- Mamy minus siedem stopni i... - przeszedł do tylnej części samochodu sięgając po coś z bagażnika - mimo, że puchowy plaszcz jest w porządku, szal będzie pewniejszym uniknięciem przeziębienia.
- Skąd go masz?! - krzyknęłam na wodok mojego pomarańczowego prezentu od Karla.
- Zostawiłaś w samolocie i chciałem ci go oddac wybiegajac z pokładu jeszcze na moment przed odlotem do Vegas, ale kiedy zobaczyłem cię w objeciach Hawk'a...
- Chciałeś mi go wtedy oddać?
- Tak.
- Sporo poświęcenia - uśmiechnęłam się obwijajac się ciepłym szalem.
- I sporo rozczarowania.
- Oboje mogliśmy się wycofać.
- Chciałem.
- I?
- I nie potrafiłem. A ty dlaczego mnie nie pogoniłas?
- Próbowałam.
- I?
- Masz wyjątkowy dar pochlaniania kobiecych myśli.
- Czy to oznacza, że przeznaczenie z nas zakpiło?
- Za wcześnie oceniać.
- Cóż za powściągliwość dla odmiany pani Vasco, Hawk...
- Cóż za uszczęśliwosc panie Aristow - rzuciłam otwierając drzwi samochodu i wsiadajac do środka.
- Skoro wiemy, że los z nas nieco zakpil, to może teraz czas na twój prezent, o który co dziwne, do tej pory jeszcze nie poprosiłas.
- Po naszych rozmowach na temat epatowania pieniędzmi i twojego zwyczajowego podejścia do rzeczy grzesznie drogich, wolałam się powstrzymać.
- Hmmm... To teraz faktycznie mam problem... - Uśmiechał się, więc byłam pewna, że pod tym wszystkim kryje się jakaś zabawna niespodzianka.
- Dobra... Poddaję się. Jestem bardzo ciekawa. Zawsze mogę przecież go nie przyjąć.
- Takiej alternatywy nie masz.
- Nie drocz się już. Od wczoraj myślałam, że zapomniałeś, potem uznałam, że nie mam prawa domagać się więcej niż już dostałam, aż wreszcie dotarłam do punktu, iż moje święta przecież przeminęły.
- Cudownie się niecierpliwisz.
- Skoro już wywołałes we mnie to tupajace zezloszczone dziecko, to oddaj co moje.
- Dobrze, już dobrze... - uśmiechał się podsumowując nasze droczenie się. Na jego znak Silvio sięgnął po coś ukrytego przed przednim siedzeniem pasażera i przekazał Igorowi. Karton wielkości niewielkiego sześcianu, tematycznie w czarnym papierze, przywiązany czerwoną wstążka szybko znalazł się na moich kolanach.
- Mogę, czy masz jeszcze jakąś przemowę w zanadrzu? - dokuczalam z ironią.
- Już nic nie mówię. Otwieraj...
- Ciekawe czy okazesz się jeszcze bardziej oryginalny niż w przypadku biletu... - mówiłam rozdzielając kolejne warstwy papierowej przeszkody. - Aparat? - zbita z tropu spojrzałam na Aristowa. Nie mógł wiedzieć. Nie miał nawet jak się domyślić.
- Tu zapiszesz pierwsze wspomnienie o Rosji i naszym wspólnym czasie.
- Teraz ludzie robią zdjęcia telefonami. Dlaczego kupiłeś mi aparat? - W moim głosie nie chodziło o rozczarowanie, ale nadal nie rozumiałam jego intencji.
- Widziałem w twoim mieszkaniu fotografie wiszące na ścianie. Byłem pewien, że nie zrobiła ich przypadkowa ręka. Masz talent, o którym nie wspomniałaś. Pomyślałem...
- To wygląda jak powtórka z książką w moim gabinecie Igor - spojrzałam nieco rozgoryczona.
- Dlaczego nie mogę pytać? Dlaczego mam być wciąż ostrożny? Chcesz ode mnie przejrzystości i otwartości. Ja też chcę czuć się swobodnie. Pomyślałem, że kiedyś musiałaś kochać robić zdjęcia, ale mogło ci w pewnym momencie brakowac czasu i zostawiłaś pasję. Nie wiazalem z tym głębszej historii. Uważam, że tamte fotografie są świetne, a te które zrobisz tutaj będą jeszcze lepsze.
- Pewnie masz rację... - zamyśliłam się na chwilę. - Na studiach robiłam mnóstwo twórczych rzeczy i wydawało mi się w pewnym momencie, że mogę mieć poważny problem z wyborem życiowej drogi. Chcialam grac w tenisa, być fotografem, ale i psychologiem. Tego ostatniego byłam najbardziej pewna. Mimo wszystko szukałam jakiegoś twórczego połączenia,  kompromisu pomiędzy tym wszystkim. Niemniej tenis bardzo wspierała moja matka, ale nie lubiła mojego ciągłego trzymania aparatu i odgłosu migawki. Za to Elizabeth chwaliła każdą moją nową galerię. Matka w ogóle była zwolenniczką spraw i działań praktycznych, więc artyzm bardzo się w tym nie mieścił. Po jej śmierci odłożyłam ten element. Z dnia na dzień. Sprzęt zostawiłam w Nowym Jorku i tylko te fotografie bliskich są takim mglistym wspomnieniem.
- Miałaś jakąs wystawę?
- Daj spokój. To było bardzo amatorskie.
- W takim razie moje amatorskie oko mówi, że masz talent. Poza tym twój brat tylko na tych zdjęciach ma miłą twarz - zażartował śmiejąc się lekko.
- Tak... Mieliśmy wtedy wszyscy dobre życie.
- Dlaczego tak mówisz?
- Rodzice wydawali się szczęśliwi, dziadkowie mieli siebie, swoją starość, a my całe życie pełne nieograniczonych możliwości przede sobą.
- Chciałbym wiedzieć co się stało, że to wszystko się skończyło. To znaczy dlaczego skończyło się w twojej głowie.
- Dorosłam.
- Nie za szybko?
- Zaledwie ponad trzy lata temu. To nie wspomnienia dziewietnastolatki.
- Opowiedz mi o śmierci swojej matki.
- Igor... - spojrzałam z kolejną prośbą o odpuszczenie, ale nie zainteresował się tym. Zwyczajnie wsiadł ignorując mój apel.
- To są doskonałe okoliczności - dokończył gdy stojąc już po mojej stronie, otwierał drzwi od zewnątrz.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz