ROZDZIAŁ 17

6.2K 444 12
                                    

- To spojrzenie to zdziwienie, podziw, czy zaskoczenie, że widzisz mnie drugi raz w tej samej sukience? - odwolywalam się do powtórzonego zestawu z pamiętnej kolacji u Sary.
- Zaczynam dostrzegać w twoim praktycznym podejsciu do życia coraz więcej uroku - mówił kiedy zapinajac cienki zwisajacy złoty kolczyk szłam w jego kierunku. Siedział wygodnie na rogu narożnika dopinajac spinki w mankietach białej koszuli. Przechwycilam tą czynność ujmujac jeden nadgarstek i zręcznie przeciskajac połyskujące zapięcie przez otwory.
- To wyłącznie rodzinne spotkanie? - pytałam spogladajac jeszcze na pogranicze koszuli z zegarkiem. Chciałam mieć sprecyzowana sytuację, której stanę się częścią za chwilę.
- Wyłącznie bliscy.
- Poproszę o szczegóły... - odsunelam dłoń spoglądając już w twarz Aristowa, a ten nadal nie wstając, przesunął mnie do siebie łapiąc za biodra.
- Rodzina, rodzina rodziny... kilku przyjaciół...
- Czyli coś jak u White?
- Nieco szersze grono...
- W takim razie potrzebuję dodatkowe pięć minut - przytszymalam na moment dłońmi jego ciepły kark, rozumiejąc że do delikatnego makijażu i idealnie wyprostowanych włosów trzeba czegoś bardziej porywającego. W walizce miałam jeszcze jeden niezdobyty bastion modowego szaleństwa jak na moje standardy. Gdy wydawało mi się, że kupowana biała sukienka do Vegas wzbudza emocje jak modelka na pokazie Victoria Secret, tak to co wcisnela mi ekspedientka było idealna kompozycją na oscarowy dywan. Zakładając, ze kobiety z Rublowki i w ogóle z części igorowej Rosji wyglądają jak dubajskie księżniczki, nie bardzo miałam ochotę na pokazywanie kontrastu jaki dzieli mnie i Aristowa. A może zwyczjanie zależało mi na tym, żeby ten wieczór dla niego był jeszcze przyjemniejszy.

Po wspomnianych pięciu minutach wyłoniłam się w atlasowej butelkowo-zielonej dlugiej sukni z głęboko odkrytymi ramionami i szerokim złotym pasem w talii. Wąski dół z dlugim rozcieciem nie krepowal ruchów, ale bardzo wyraźnie opinal wszystkie kształty. Czując się nieco jak morska latarnia, która od tej pory może przyciągać sporo ludzkich spojrzeń, pojawiłam się za plecami Igora składającego czarny płaszcz.
- Wychodzisz beze mnie?
- Od dzisiaj nigdzie bez ciebie... - odpowiedział obracając się w moja stronę. - Wygladasz...
- Zaskakująco?
- Jak najlepszy gwiazdkowy prezent - podszedł i lekko dłonią uniósł mój podbródek oddajac na ustach mglisty pocałunek. - Starasz się dla mnie? - cicho zapytał.
- Z taką mocą, jak ty dla mnie - odpowiedziałam spoglądając w jego radosne spojrzenie.
- Lubię to odkrywanie ciebie. Cudownie jest obserwować jak okoliczności szlifuja cię w diament.
- A właśnie... powinnam mieć ten pierścionek na swoim palcu? Rodzina raczej kojarzy...
- Nawet o tym nie myśl - ujął moją dłoń dając do zrozumienia, że nie dostrzega dla tej rzeczy innego właściwego miejsca.
- Zoja wie, że bedziesz z kimś? - zapytałam gdy mężczyzna podawał mi płaszcz.
- Nikt nie wie.
- Może być niezręcznie.
- To nie jest nasze zmartwienie.
- Jak im to wszytko wytłumaczysz?
- Ty znów masz te same rozterki?
- Igor... Nie bywam często w takiej roli i po pierwsze nie chcę okazać się czyjąś dublerka, po drugie bardzo niechcianym gościem, a po trzecie...
- Posługuj się na razie nazwskiem Vasco. Sergiej kojarzy Karla. Tyle wystarczy. Bądź sobą, staraj się jak już, wyłącznie dla mnie i ciesz się po prostu byciem moją narzeczoną.
- Ja też mogę mieć taki apodyktyczny stosunek wzgeledm ciebie? - zapytałam gdy wsiadalismy już do samochodu.
- Julia... Może do tej pory bardzo burzliwie angażowałem się w związki, albo próby ich zawarcia. Z góry narzucalem swoje poczucie własności. Teraz staram się robić to lagodniej, ale zawsze byłem gotowy na oddanie siebie. Jeśli wybrałem ciebie i dałem co coś tak wartościowego jak pierścionek mojej matki, to jednocześnie złożyłem ci obietnicę. Dałem ci nieograniczone prawo do siebie i wszystkiego co mam.
- To brzmi bardzo odpowiedzialnie. To znaczy ja czuję się teraz jakoś obciążona... Nie chcę mieć tego co twoje. Wystarczy mi bycie obok.
- To właśnie w tobie uwielbiam... - śmiał sie głośno.
- Bawię cię?
- Tak, ale w naprawdę mądry sposób. Nie śmieje się z ciebie. Po prostu twoja uczciwość, prostolinijnosc... Mam poważne szczęście.
- Poważne szczęście? Co to za stwierdzenie?
- Jakimś cudem nikt cię nie odnalazł, nie dałaś się porwać żadnemu poszukiwaczowi idealnej kobiety, nie jestes niczyją żona, kochanką... To naprawdę niesamowite, że nie miałaś nikogo.
- Byc może prawda jest taka, że nikt nie podobał się mi.
- Podobam ci się?
- Nie przeprowadzam badań naukowych. Oczywiście, że w wielu kwestiach tak. Nie byłoby mnie tutaj.
- Niektórych... A w jakich nie?
- Nie powinniśmy teraz przywoływać trudnych tematów.
- Chcesz uznać, że nie istnieją?
- Jestem psychologiem i to wbrew mojemu podejściu do życia i świata. Przerobimy je, ale i trudne rozmowy wymagaja szczególnej oprawy. Zresztą zakładam, że i ty masz w głowie kilka ciekawych pytań do mnie.
- Mam.
- Ale ich nie zadajesz.
- Czekam aż sama się wygadasz.
- Liczysz, że będę nadawać jak typowa kokietka zalewajac cię swoim życiorysem w jeden wieczór?
- Mogłoby być ciekawie.
- Nie będzie. Jestem z tych co słuchają.
- W takim razie ja coś ci opowiem. Kiedy przez ostatni miesiąc umierała moja matka, a jej stan bardzo się pogorszył i mimo zastosowania wszystkich eksperymentalnych metod nie bylo już szansy, czułem jak nasze rozmowy są już wyraźnym pożegnaniem. Kiedy ja modlilem się o cud, ona doskonale wiedziała, że to już koniec.  Wyszarpany od Boga kolejny rok utwierdził ja tylko w przekonaniu, że jedyne co po nas zostaje, to miłość. Dla niej miłością byłem ja i mój brat. Prosiła żebym zrobił wszystko i jeśli trzeba będzie, oddał caly swój, jej, majatek, ale nigdy nie sprzedał miłości. Powiedziałem jej o Juriju, o moich dylematach, zyciu... Nigdy nie mówiłem o sobie tyle, co przy łóżku umierajacej matki. Ona rozumiała wszystko i niczego nie oceniła źle, bo wiedziała że życie to ciągła wspinaczka z targajacymi wiatrami nad głową. Nie ma w nim prostych rozwiązań i łatwych scenariuszy. Nie ma ludzi całkowicie niezależnych od innych... Kazała mi tylko pamiętać, a w zasadzie przyrzec, że się zakocham, że podzielę się z kimś tym, co według niej mam w sobie najlepsze, a rodzina będzie zawsze na pierwszym miejscu. Ja też muszę zostawić po sobie miłość inaczej moje życie nie będzie miało sensu.
- Trudne wyzwanie... - próbowałam złagodzić patetyczny wydźwięk jego słów.
- Owszem, ale możliwe.
- Szkoda, że jej nie poznałam... Pochowaliscie ją w Moskwie?
- Tak. Po latach wróciła do swojego miasta.
- Wybierasz się do niej na grób w święta?
- Tak. Jutro z samego rana. Nie obudzę cię, obiecuję - uśmiechnął się życzliwie.
- Zabierz mnie.
- Chcesz?
- Tak.
- Ty zabierzesz mnie kiedyś do swojej?
- Nie. Nie chodzę na jej grób.
- Dlaczego?
- To jest właśnie temat, który wynaga innych okoliczności. Na pewno nie takich... - odparłam gdy podjeżdżaliśmy pod równie królewski budynek, co dom Igora.
- Rozumiem... Gotowa?
- Na bycie narzeczoną na święta? - próbowałam być zabawna.
- Julio Vasco, bo zagroze ci zmianą nazwiska na Aristow jeśli nie skończysz z umniejszaniem swojej roli przy moim boku - zabawnie pogroził palcem.
- Juz to widzę, jak prosisz mojego ojca o rękę, Karla o bycie świadkiem i przyjmujesz gratulacje od Meg.
- Potrafię się zmierzyć z trudniejszymi wyzwaniami.
- Na początek może pomóż mi przetrwać mój bal debiutantek.
- Spokojnie... to też jest mój debiut. Nie byłem narzeczonym parę ładnych lat, a na pewno z taką świadomością.
- Dom wygląda na pełny... - oceniłam gdy podeszlismy pod drzwi.
- Wygladasz pieknie, jesteś piekna i myślisz pięknie. Bardziej wyjątkowego gościa tu nie będzie - mówił przytrzymując w dłoniach moją twarz przed wejściem.
- Igorze Aristow... Jakim cudem nie stałes się przede mną czyimś kochankiem, narzeczonym, mężem?
- Czekałem na ciebie... - nie dodał nic więcej tylko znów postanowił słodkim pocałunkiem zetrzeć ze mnie resztki wątpliwości. Pewnie Silvio stojący za naszymi plecami i pozostali ochroniarze wysiadajacy z samochodu, który poruszał się za nami, mieli powoli dosyć widoku topniejacego wizerunku ich szefa.
- Oby... - z parą ciepłego powietrza na zbyt mroznym dworze rzucilam komentarz.
- Oby?
- Obym nie była tylko sposobem na...
- Czekaj! - jeszcze zatrzymał mnie gdy ja próbowałam już chwycić za klamkę. - Pomyślałas, że chcę cię wykorzystać by odplacic się Ismachom?
- Wiem, to głupie... Ale ten pęd, sytuacje, przeszłość...
- No jesteś mistrzynią doboru okoliczności na trudne rozmowy- kpil nieco pochmurny. - Nie mam ochoty na zemstę, chociaż śmierć mojej matki moglaby wskazywać, że czyniłbym sobie do tego większe prawo. Jestem wobec ciebie szczery. Mi też jest mało wygodnie z tym, że jesteś siostrą Hawk'a, bo to może sugerować trudną przeprawę pod prąd rwacej rzeki, ale sa sprawy, na które nie mam wpływu. Czuję wobec Meg jakiś sentyment, żal z tytułu nieroztrzygnietych spraw, ale nie są to uczucia, o które powinnaś się martwić. Z Zoja nie łączy mnie nic od ponad roku, a moja niezyjaca żona nie powoduje żadnych dodatkowych tęsknot. Kogoś, lub coś pominąłem?
- Jest w porządku... Zimno mi... - Ciepło wstrzelonych z energią  przez Igora słów, zmieszane z mrozem moskiewskich przedmiesci, mocno trzasl moim ciałem.
- Zapraszam... - Łagodnie otworzył wielkie drewniane drzwi i pierwszą wpuścił do połyskującego od progu lawiną świątecznych lampek holu.
- Pięknie tu...
- Zoja się postarała... - To była bezemocjonalna odpowiedź.
- Igor? Nie możesz się na mnie gniewać, a ja mam prawo do wątpliwości. Spróbuj wczuć się w moją sytuację. - Zatrzymałam go jeszcze zanim zwchcialby chwycić mój płaszcz.
- Wiem... Zloszcze się na siebie. Ale dobrze... Będę starał się dzielnie odpedzac ciemne chmury znad twoich myśli. Mów mi tylko o wszystkim i nie każ się domyślać.
- Lubię cię takiego... - na palcach szpilek wspielam się po szybki pocałunek, ale Igor postanowił przytrzymać mnie na dłużej wsuwajac dłonie na moje biodra.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz