ROZDZIAŁ 6

7.3K 451 16
                                    

- Chyba załoga wyczuła, że za dobrze nam razem. Wystartujemy nie wcześniej niż za dwie godziny.
- Poważnie? - załamana wizją kolejnych stu dwudziestu minut ociężale usiadłam obok mężczyzny z widoczną miną niechęci do wszystkiego.
- Myślisz o rezygnacji z lotu?
- Nie wiem... To pierwszy lot, który wypuszcza w stronę JFK, a z kolejnymi w ogóle nie wiadomo co będzie. Muszę dotrzeć na święta...
- Pechowy dzień...
- Niemal wieczór...
- No tak...
- Ty nie musisz czekać. Masz tydzień do sylwestra, a twój apartament jest z pewnością o wiele bardziej komfortowym miejscem.
- Sądzisz, że tak łatwo zrezygnuję z towarzystwa tego wściekłego na pogodę tłumu, zapachu wykładanych ciastek w papierowych bibułkach i nieustającego odgłosu ekspresu do kawy?
- Stawiam raczej na twój rozsądek.
- Nawet gdybym teraz zechciał stąd się wyrwać, nie mógłbym cię zwyczajnie zostawić. Po pierwsze nadal dlatego, że jesteś jeszcze chora, a po drugie zbyt ciekawą prowadziliśmy rozmowę, którą sądzę, że warto dokończyć.
- Nie musisz czuć się zobowiązany.
- Nie chcę, żeby źle to zabrzmiało, ale nie mam lepszych rzeczy do roboty.
- Ty? Nie masz innych zajęć? W to nie uwierzę na pewno.
- Sądzę, że to może być jedyna okazja, żeby dowiedzieć się tego, co mnie naprawdę interesuje.
- Zaskocz mnie. - Podsunęłam się nieco wyżej by nie wydawać się znudzona rozmową z Aristowem.
- Dlaczego wyszłaś za mąż?
- Odważnie... - westchnęłam, chcąc z miejsca zaznaczyć, że nie jest to dla mnie pytanie marzeń.
- Można to zazwyczaj zamknąć w kilku słowach: " Miłość od pierwszego wejrzenia; to ten jedyny" albo "pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu robi się różne szaleństwa".
- Będę tendencyjna, jeśli zbyje cię stwierdzeniem, że nie chcę mówić na ten temat?
- To tajemnica?
- Nie, ale wspomnienia, do których niekoniecznie chcę wracać.
- O mnie wiesz sporo. Potrzebuję równowagi  i wiedzy o tobie.
- Nudne sprawy.
- Daj ocenić.
- Hmmm... Byłam na ostatnim roku psychologii w Columbia University, właściwie przed ostatnimi egzaminami. W moim życiu wydarzyło się wtedy coś, co zupełnie przedstawiło moje spojrzenie na świat. Tracąc poczucie bezpieczeństwa, równowagi, ale też sporą część beztroskiego życia wkraczającej w dorosłość dziewczyny, chciałam zapomnieć o bólu. Sądziłam, że mój bunt przeciw otoczeniu, przeciw sobie, zostanie dostrzeżony gdzieś na niebie i otrzymam odpowiedź.
- Odpowiedź?
- Tak, "Co dalej?".
- I?
- Nic, kompletnie nic. Brnęłam w zapaść. Z moim przyjacielem z roku po dłuższym okresie picia, brania... W prześwicie wydawać by się mogło normalności, postanowiliśmy na swoich zasadach opuścić  strefę bycia dzieciakami. Pobraliśmy się... Nie myśląc, nie zastanawiając się... Wzięliśmy ślub.
- Jak wyjście po kawę do Starbucks'a?
- Tak dokładnie wyglądała moja zmiana nazwiska i nadal oboje niszczyliśmy sobie życie. Nie szczególnie nawzajem, ale własne zdecydowanie.
- Czekaj, czekaj... Wyszłaś za mąż pod wpływem impulsu?
- Tak, ale byłam wtedy w takim dziwnym stanie... Zresztą, teraz po ponad dwóch i pół roku nie oceniam dobrze tamtego okresu. Niemoc, która pchała mnie do rzeczy, dających złudne przekonanie o kontroli, mogła się bardzo źle skończyć.
- Byłaś na najlepszej uczelni w NY, dotrwałaś do ostatniego roku i nagle taki zły zwrot?
- Mówiłam, wydarzyło się "coś".
- " Coś" związanego z twoją matką, o czym na pewno nie powiesz,  a ja nie będę naciskał. Ok, rozumiem. - Szybko wyprzedził moje kiełkujące oburzenie.
- Tyle wystarczy.
- Dużo było tego alkoholu i...
- Marihuana, amfetamina... Nic większego. Na tyle sporo, żeby zacząć mieć problem z usiedzeniem na wykładach i zapamiętywaniem. W piątki zaczynaliśmy już zapijać smutki.
- Jak długo to trwało?
- Kilka miesięcy...
- Ale dziś jesteś tutaj, na twojej ścianie wiszą dyplomy, pochwały. Kolejny zwrot?
- Niekoniecznie. Brat z ojcem mnie uratowali. Ojciec zna dziekana, więc wybłagał ostatnią szansę na dokończenie nauki, a brat rozwinął parol opieki i zabrał mnie z kampusu. Codziennie osobiście woził mnie na uczelnie i odbierał. Zamieszkałam zresztą w jego mieszkaniu i jak księżniczka w zamkniętej wieży, zostałam pozbawiona życia towarzyskiego. Znalazł mi terapeutę, który ogarnął nieco moją głowę i ustalił, że na szczęście do nałogu od używek było jeszcze powiedzmy, kilka metrów.
- Sporo mu zawdzięczasz.
- To najwspanialszy człowiek, jakiego znam. Jest dla mnie ideałem, jeśli chodzi o mężczyzn. Ojciec też oczywiście, ale mój brat oprócz odziedziczonej po nim szlachetności, jest po prostu wyjątkowy.
- Rozstaliście się jednak...
- Tak... Kiedy zdobyłam magistra, co w tamtych okolicznościach nie było czymś prostym, postanowiłam wyjechać. Musiałam opuścić miasto moich złych wspomnień. Sama wybrałam Kanadę, choć znów mój brat zorganizował mi tu miejsce.
- Kontrolował cię?
- Nie, martwił się. Nikt nie miał pewności, na ile mój powrót do normalności jest długofalowy. Na początku kiedy robiłam tu staż, przylatywał na weekendy. Po jakimś czasie oddał mi wolność. Często dzwoni, pisze maile, ale już mnie nie niańczy. Uratował mnie i za to zawsze będę mu dłużna.
- To twój brat. W rodzinie nie ma takich długów. Jednak to mocna historia... Nie sądziłem, że możesz mieć taki epizod.
- Dziś ubierając to tylko w słowa i zestawiając z tym co robię, jak wyglądam, wydaje się to lekką abstrakcją. Kiedy jednak opowiadałam ponownie o wszystkim Clarkowi, słyszałam tylko jego eleganckie "niepojęte", zamiast upragnionego "o kurwa".
- No dobrze... A co z mężem?
- Gianni Vasco... Ja pozbierałam się pierwsza i już wtedy wiedziałam, że oboje zrobiliśmy sobie krzywdę. Lubiliśmy się, ale to za mało żeby spędzić ze sobą życie. Nie byliśmy gotowi na nic, szczególnie na małżeństwo. Mój ojciec powiadomił jego rodzinę we Włoszech o sytuacji i jego ojciec również wkroczył. Gdy ten tylko ukończył ekonomię, wrócił do Rzymu. Żeby nie dostarczać nam dodatkowych stresów, tuż po odebraniu dyplomów, spotkaliśmy się na sprawie rozwojowej. Mój brat przygotował wszystko w ekspresowym tempie i w dziesięć minut wróciliśmy do poprzedniego stanu.
- Nazwisko zatrzymałaś...
- Zgodnie z prawem kończąc uczelnię, takie posiadałam. Później nie chciałam zmieniać już niczego w dokumentach. Za dużo formalności.
- A jakie miałaś poprzednie? - Po czułej i emocjonalnej rozmowie przyszedł czas na pytanie z kategorii "cholernie trudne". Teraz znów miałam przed sobą Igora Aristowa, któremu właściwe jedno moje słowo będące jedyną odpowiedzią, otworzyłoby wszystkie pozamykane drzwi do tego, kim jestem. Musiałam zatem wyciągnąć kolejne kłamstwo.
- Prime... Wcześniej nazywałam się Julian Prime. - Panieńskie nazwisko Elizabeth przyszło z pomocą. Pewnie szybko zmyłaby mi głowę, że jej powód do dumy używam do damsko - męskich gierek.
- Brzmi chyba lepiej.
- Nie podoba ci się Vasco?
- Podoba mi się tylko Aristov - zaśmiał się szczerze. - Wiesz... Wydawało mi się, że jesteś kolejną dobrze ułożoną dziewczyną z jeszcze lepszego domu, w nudnej szarej spódnicy.
- A tu zachwyt moją przeszłością.
- Nie. Nie zachwycam się cierpieniem. To jednak na pewno zmienia moje postrzeganie ciebie.
- Na?
- Bardziej wiarygodna. - Jak to strasznie zabrzmiało w okolicznościach, kiedy użyłam już tyle nieprawdy.
- Chcesz powiedzieć, że wydaję ci się teraz mniej pospolita?
- Tak... - uśmiechnęliśmy się w ramach porozumienia. - Jestem jednak pewien tego, że na pewno zgłodniałaś. Jeśli nawet nie, to wyglądasz tak, że powinnaś jeść. - Wstał pierwszy i wyciągniętą dłonią ponawiał zaproszenie.
- Powiedz mi, dlaczego miałabym ci tak ulegać? - Nadal tkwiłam w pozycji siedzącej.
- Bo jesteś mnie ciekawa. I tak jak nie chcesz mi zaufać, tak któraś z twoich półkul każe ci podzielić się ze mną tajemnicami.
- Tak sądzisz?
- Może nie czytam w myślach jak ty, ale świetnie rejestruje cudze gesty i sygnały niewerbalne.
- Poważnie? - drwiłam, podnosząc się z fotela.
- Sądzę nawet, mimo że teraz w środku próbujesz ośmieszyć moje poprzednie stwierdzenie, że twój nienaganny wizerunek nawet nie ocierający się o seksapil, to bufor.
- Bufor?
- Robisz wszystko, żeby być inną. Nie chcesz niczym łączyć się z twoją przeszłością. Nie chcesz, by ktoś pomyślał, że kiedyś mogłaś być inna.
- Nadinterpretacja... - podsumowałam, gdy dochodziliśmy do kolejki przy bufecie.
- Mocno bym się zdziwił, gdybyś przyznała mi rację.
- Nie mam jakoś nastroju zaprzeczać. - Stanęłam obok mężczyzny bardziej jak jego współtowarzyszka niż potrzebująca posiłku. Igor znów odruchowo przyłożył swoją gładką dłoń do mojego czoła, szukając może odpowiedzi na lekko zrezygnowany ton.
- Jesteś ciepła, ale nie gorączkujesz.
- Najgorsze za mną... - odsunęłam się nieco skrepowana.
- Powinnaś dłużej odpocząć niż do nowego roku.
- Nie mam czasu.
- A na szpital znajdziesz czas?
- Nie strasz. Nie choruję pierwszy raz w życiu.
- Na co masz ochotę?
- Chyba nie jestem głodna...
- Dobrze, sam wybiorę.
- Lubisz decydować za innych.
- Staram się już tego nie robić, ale twój organizm potrzebuje lepszych kalorii niż tych z kawy.
- Wyobraź sobie, że doskonale sobie radziłam, zanim ciebie poznałam.
- Ponad dwa lata w Kanadzie samej... wierzę. Swoją drogą rodzina nie martwiła się, puszczając tu młodą, samotną i niedawno mocno zagubiona dziewczynę?
- Wiedzieli, że i tak to zrobię. To znaczy, że gdzieś wyjadę. Brat zorganizował Toronto. Tu ma znajomych. Poza tym siostra mojej matki tu mieszka, więc.. Jako moja chrzestna pomogła.
- Utrzymujesz z nią kontakt?
- Nie bardzo.
- Dlaczego?
- Nie wiem właściwie. Ona chyba chciała, bo ponoć bardzo jej przypominam matkę, a ja właśnie dlatego nie mam ochoty.
- Obiecaj, że opowiesz mi kiedyś o swojej mamie, żebym umiał lepiej poruszać się w tej historii - prosił, przechodząc z dwoma pojemnikami prawdopodobnie selerowej zupy.
- Wiesz, że nie muszę niczego ci obiecywać, za to ty powinieneś mi się odwdzięczyć opowieścią o bratowej. Dla zdrowej równowagi.
- Wspominałem, że to grząski wątek?
- Tym bardziej powinieneś.
- Wiem z góry, jak to ocenisz i chyba nie chcę psuć dobrego wrażenia.
- Myślisz, że takie na mnie robisz?
- Rozmawiasz ze mną, powiedziałaś o czymś, czego raczej się wstydzisz, więc mogę tak myśleć.
- Ludzie częściej opowiadają prawdę o sobie komuś kompletnie obcemu niż osobie związanej z nimi emocjonalnie.
- Powtarzasz się.
- Być może, ale chcę znać opowieść o bratowej.
- W dużym skrócie... Z moją przyszłą bratową znałem się wcześniej niż mój brat. Przyjaźniliśmy się. To ona poznała mnie z Ivaną, późniejsza moją żoną, a ja wtedy podsunąłem ją Sergiejowi.
- Odstawiłeś dziewczynę, z którą sypiałeś?
- Skąd taki wniosek?
- Mylę się?
- Nie... Chciałem jej może zrekompensować to, że zakochałem się w Ivanie i odciążyć asekuracyjnie od ewentualnych jej pretensji, że traktowałem nas tylko jako przyjaciół i niedawnych kochanków.
- Sprytnie i... podle?
- Być może, ale takie rozwiązanie zaakceptowali wszyscy. Zoja z Sergiejem szybko przypadli sobie do gustu, wzięli ślub i urodził im się syn. Pomogłem jej otworzyć w Moskwie rosyjskie wydanie Vogue i wspierałem, jak tylko tego potrzebowali. Jednocześnie wiodłem swoje wydawało mi się cudowne życie obok idealnej żony. Właściwie przez większość czasu tak było, kiedy nagle zaczęły pojawiać się u niej spore skoki nastrojów. Wszędzie doszukiwała się spisku i wobec wszystkiego miała podejrzenia. Dopóki nie skierowała ich wobec mnie, uspakajałem. Gdy jednak zaczęła mocno interesować się moimi sprawami zawodowymi, zacząłem się martwić.
- Miałeś o co?
- Nawet gdyby, niczego nie mogła się doszukać. Jednak jej obsesja zaczynała rujnować nasz związek. Jednocześnie żeby uchronić nas przed nią, zaproponowałem udanie się po pomoc do jakiegoś lekarza. Dosłownie na chwilę trafiła do mojego przyjaciela, który pracuje w jednej z moich klinik, ale on zdążył stwierdzić podejrzenie dwubiegunówki. Nie chciałem wierzyć w taką diagnozę i dałem się też zwieść Ivanie, że ona sama poszuka pomocy. Szybko trafiła do swojego terapeuty, którego albo ktoś jej polecił , albo znalazła. Nieistotne... Sprawdziłem go i nic nie budziło moich wątpliwości. Zaczęła regularnie do niego chodzić, a ja pilnować jej ruchy. Bałem się o nią. Po prostu. Niemniej widziałem efekty... Zaczynała coraz rzadziej wpadać w skrajne emocje.
- Może to efekt lekarstw.
- Być może...
- Tej choroby nie da się wyleczyć, wiesz o tym.
- Teraz wiem. Jak kogoś tak mocno kochasz i widzisz, że normalnie z tobą rozmawia, spędza dzień, zachowuje się racjonalnie... Nie dajesz wiary, że jakakolwiek choroba zjada jej umysł. Poza tym widziałem jej zaangażowanie w chęć bycia zdrową. To też nie wzbudziło moich podejrzeń w stosunku do jej terapeuty.
- Do czasu...
- Tak. Gdy oznajmiła mi, że jest w ciąży.
- Nie mogłeś myśleć, że nie z tobą będzie miała dziecko.
- Gdy wkroczyłem w świat pieniędzy i interesów, a jednocześnie szybkich romansów, poddałem się wazektomi. Nie mogłem być ojcem. Ani dziecka Ivany, ani żadnej innej kobiety, która chętnie pomyślałaby, żeby mi to zarzucić.
- O matko... Aż tyle braku zaufania?
- Nie mam zwyczaju polegać na innych. Ivana nie wiedziała o tym, a ja, kiedy podjęlibyśmy decyzję o dzieciach, cofnąłbym zabieg.
- Az mi się nie chcę wierzyć, że to sobie zrobiłeś... - przymknęłam oczy w poczuciu jakiegoś skrępowania, choć wiedziałam, że w Stanach wielu bogaczy to robi, żeby przy trybie swojego rozwiązłego życia nie namnożyć sobie spadkobierców, lub zwyczajnie nie powiększać rodziny, przy niechęci do ładowania hormonów w swoje partnerki.
- Moja religia na to pozwala, a ja mam twardy argument na ewentualne procesy sądowe.
- Raczej żadna by się nie odważyła... - ciszej dodałam bardziej do siebie. - To jednak nadal nie jest opowieść o twojej żonie. - I tak byłam usatysfakcjonowana tą sporą relacją. Mogłam więc drążyć dalej.
- Jak mówiłem, kontrolowałem ją, ale na tyle by mogła czuć się swobodnie. Chociaż to trochę przeczy sobie... Moja ochrona ją pilnowała, ale za drzwi gabinetu nie wchodziła. Więc gdy usłyszałem informacje o ciąży, zawalił mi się świat. Dosłownie... Zdrada boli najbardziej. Każda... - Czułam wymowę tych słów, bo znałam swoje kłamstwa wobec Igora. Tłumaczenie jednak, że nasza relacja jest zbyt luźna, by obarczać sumienie, jeszcze pomagało. - Nie powiedziałem żonie, że znam prawdę. Szukałem sposobu, rozwiązania... porządku w głowie. Wtedy wezbrane problemy, moja oschłość, nieregularne zażywanie leków... Ivana zginęła, wchodząc pod koła samochodu, a ludzie którzy mieli jej pilnować, byli tego świadkami. Ona i dziecko nie przeżyli... - Pomimo żalu jaki mógł mieć do kobiety, oczy zaszkliły mu się jak małemu dziecku, ale nie chciałam przerywać. Nie zamierzałam pocieszać. Czekałam na więcej. -  Wtedy nie mogłem się przyznać przed Moskwą, że żona mnie zdradziła. Byłem pogrążonym w żałobie mężem i fałszywym ojcem. Terapeuta z poczuciem winy i pewnie świadomości z kim była w ciąży jego pacjentka, uciekł do NY. Zrobiłem wtedy coś może irracjonalnego. Uznając, że z żadną kobietą nie chcę mieć więcej do czynienia, a żadnej nie zaufam na pewno, poddałem się rewazektomii. W tym czasie jednocześnie z pokładami pocieszającej bliskości pojawiła się Zoja. Z przyjaźni nie zrezygnowaliśmy nigdy, ale w tamtym czasie poświęciła się zdecydowanie bardziej mi, niż własnej rodzinie. W ramach terapii zrobiłem kilka ciekawych projektów, udzieliłem jej gazecie wywiadu, by uciąć ewentualne spekulacje i żyłem. Do momentu aż którejś nocy alkoholu i chyba jednak dawne potrzeby, zaprowadziły nas do łóżka.
- Romans z bratową?
- Niestety.
- Czyli niejednorazowy skok w bok?
- Nie. Przestałem z nią sypiać, gdy poznałem Meg i na chwilę gdy...
- Zaszła z tobą w ciążę.
- Jak w kiepskim hollywoodzkim serialu.
- Czyli masz dziecko.
- Niezupełnie. Nie chciałem żeby Zoja zostawiła Sergieja, nie chciałem związku z nią, ale nie mogłem wyjść z naszej relacji. Przyznała się bratu do jednorazowej, nieznaczącej zdrady, a on z miłości do niej, wybaczył jej i zaadoptował mojego syna.
- O Boże...
- Zoja nigdy nie ujawniła kto jest biologicznym ojcem Jurija. W szpitalu podała dane mojego brata.
- I potrafisz żyć obok żony Sergieja, z którą go zdradzaliście i syna, dla którego udajesz bycie wujkiem?
- Tak. To mój sposób na spokój. Wspieram ich i pilnuję, by niczego im nie zabrakło. Kupiłem bratu restaurację, Zoja ma Vouge'a, a Jurij brata i szczęśliwe dzieciństwo.
- I fałszywą tożsamość.
- Jakbym słyszał Meg - trafił z lekkim wyrzutem.
- Przepraszam. Z boku ocena jest jednoznaczna, ale tylko ty znasz motywacje i emocje. Nie chcę być surowa...
- Domyślasz się, w jaki sposób żyję. Wszędzie jestem na chwilę i do niczego, nikogo, się nie przywiązuję. Nie jestem materiałem na bycie ojcem. To lepszy brat powinien wypełniać tą rolę.
- A co jeśli kiedyś faktycznie urodzi ci się drugie dziecko? Nie czujesz, że może być mocno niesprawiedliwie?
- Nie, bo to nie nastąpi.
- Poczekaj... Chcesz miłości i kobiety, a nie dasz jej dziecka, jeśli tego zachce?
- Poszukam takiej, która albo już je ma, albo nie będzie chciała.
- Komu oddasz swój majątek?
- Dzieciom Sergieja.
- Chociaż tyle... I teraz w twoim życiu panuje totalny...
- Tak, spokój... - roześmiał się, dostrzegając co mam na myśli.
- Długo?
- Pytasz jako kobieta, czy psycholog?
- Nie wiem... - odpowiedziałam w tonie pytania.
- Od dwóch miesięcy.
- Aaaa... Przyjaciółka z Manhattanu.
- Dokładnie. A ty?
- Ja?
- Jesteś sama, ale spotykasz się z kimś... na seks?
- Hmmm... Ciężkie pytanie, jak dla kobiety.
- Powiedz, po prostu.
- Nie mam czasu, wyciszyłam libido, a na mężczyzn, którzy próbują mnie poderwać, reaguję chłodno. Może boję się kolejnej idiotycznej decyzji jak pierwsze małżeństwo.
- Pierwsze? Czyli myślisz o kolejnym?
- O niczym nie myślę. Dziękuję za zupę. Była pyszna - odsunęłam pusty pojemnik. - I chyba wznawiają nasz lot. - Z głośników popłynęło właśnie wezwanie do pasażerów by ustawiali się przed wejściem do samolotowego tunelowego rękawa. - Pewnie  długo się nie zobaczmy. Ja lecę ekonomiczną... Dziękuję za te kilka interesujących dni Igor. Życzę ci udanych świąt o waszym czasie, szczęśliwego roku i tej jedynej, oryginalnej miłości - mówiłam, zatrzymując się na chwilę przy bagażach, które dzielnie pilnował ochroniarz Aristowa.
- Pożegnamy się w NY, kiedy wysiądziesz, a ja polecę w swoją stronę. Teraz zapraszam cię do pierwszej klasy.
- Mój bilet... - wyciągnęłam zabawnie z podręcznej torby machając przed Rosjaninem - jest na miejsce wśród zwykłych ludzi. Więc mimo najszczerszych chęci...
- Zajrzyj do środka, polecił. Gdy w granatowej reklamowej obwolucie zobaczyłam dodatkowy kwit na zmianę miejsca, co musiało sporo kosztować, byłam niespokojnie zaskoczona. Zerkając na bilet, mężczyznę, zastanawiałam się "jak?". - Już tłumaczę. Gdy wyszłaś na chwilę do toalety, zajrzałem do wystającego z torby blankietu. Wyciągnąłem zawartość obwoluty i kazałem mojemu człowiekowi trochę rozszerzyć zakres. Zrobiłem to tylko dlatego, że nadal jesteś chora i liczba niepotrzebnych ów ekonomicznej, dyskomfort siedzeń i mniej wyszukane jedzenie, nie są ci w tym stanie potrzebne. Zanim zaczniesz się gniewać, uznaj to za gwiazdkowy prezent od przyjaciela, któremu dobrze jest w twoim towarzystwie.
- To się nagadałeś... Stać mnie na pierwszą klasę.
- To dobrze, ale nie stać cię na czas w szpitalu, jeśli nie zrobisz dla siebie trochę więcej. To prezent...
- Oryginalny. Książka, bilet... Wyjątkowe... - uśmiechnęłam się, zbierając swoje rzeczy i wyjaśniając nieco, że nie złoszczę się. Może faktycznie dodatkowe godziny z Aristowem to coś więcej, niż wsłuchiwanie się w chrapanie ściśniętych i narzekających tłumów. Być może to zwyczajnie coś ciekawszego...
- Lubię to, że nie jesteś tak głupio waleczna.
- Nie myl tego z uległością.
- Bałbym się. W końcu czytasz w myślach... - roześmiał się i przejął mój podręczny bagaż. Kolejny niezwykle zwykły gest...

Od Autorki:

Prawie 3000 znaków! 1,5 rozdziału w jednym😄😃😉Kochani... uprzedzam, że kolejny rozdział będzie początkiem "burzy". Dam Wam w końcu emocje, byście więcej nie zasypiali. 😉😘😘😘

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz