ROZDZIAŁ 49

4.6K 410 42
                                    

- Zanim coś powiesz, zastanów się czy faktycznie chcesz zniszczyć pozostałości dobrych wspomnień? Na prawdę chcesz być aż tak zły?
- Nie próbuj mnie w ten sposób podejść. Nie mam zbyt wiele empatii, żeby analizować jak bardzo jest i jak jeszcze mocniej będzie ci przykro.
- Dlaczego to robisz? - Starałam się wydobyć z siebie jak najwięcej spokoju, zrozumienia dla rozmówcy i wreszcie zdolności wyczucia faktycznych oczekiwań drugiej strony.
- Bo mogę, a ty masz zbyt dużo. Za wiele, jak na tak słabo zapowiadającą się laskę.
- Gianni, oboje mieliśmy gówniany start. Ty też nie pochodzisz z biednej rodziny... Mam uwierzyć, że chodzi ci o pieniądze?
- Stary mnie odciął od rodzinnego biznesu i kasy. Muszę więc radzić sobie sam. Ty mi pomożesz z kasą. Prawda, że mi pomożesz? - pytał zdecydowanie retorycznie
- Dotarła do ciebie już informacja, że Igor...
- Co Igor?
- Igor Aristow żyje. Nie jestem wdową.
- Jak to? - Nie trudno było stwierdzić, nawet przez telefon, że nie miał pojęcia jak teraz wygląda aktualny bilans.
- Wiesz... To się w sumie lepiej składa. Podbijam stawkę do piętnastu milionów. Teraz mam przekonanie, że zależy ci jeszcze bardziej i darujesz sobie nieudolne odsuwanie w czasie.
- Nie mam żadnej gwarancji, że potem zachowasz się uczciwie i oddasz wszystko.
- No nie masz. Ale o wiele bardziej jest pewne to, że bez tych pieniędzy, najesz się przed mężulkiem większego wstydu, niż gdyby zauważył ten nieznaczny ubytek na swoim koncie.
- Skąd w tobie tyle podłości? Przecież jeśli Aristow się dowie, zniszczy cię.
- To tylko życzeniowe hipotezy. Oboje wiemy, że milczenie w tej sprawie będzie w interesie każdego.
- Boże... Gianii... Nie bądź skurwielem i zapomnijmy o tych rozmowach.
- Swoje powiedziałem. Jutro masz mi kasę przynieść w zębach.
- Sądzisz, że będę chodziła z kilkunastoma bańkami po mieście? Przecież będę wyglądać jak ktoś kto postanowił się przeprowadzić własnymi rękoma. Obwieszona torbami... Nie lepiej przelew?
- Widać, że nie masz pojęcia jak załatwia się takie sprawy. Zgromadź na rachunku całą kwotę, a kiedy się spotkamy podam ci specjalny, na który przelejesz pieniądze. Nie ma możliwości, że ktoś w jakikolwiek sposób skojarzy, że wysłano je do mnie.
- Nie zdążę... Jestem w Nowym Jorku, nie mam tyle na koncie...
- To twój problem. Jutro o 2:00 PM w twoim gabinecie. W BlueBear za dużo niepotrzebnych świadków.
- I po wszystkim oddasz mi nośniki, wyjdziesz jak niby nigdy nic, a ja będę żyła w strachu, że być może zostawiłeś coś na kolejne piętnaście milionów...
- To twoje rozterki. Wmówisz sobie cokolwiek będziesz i tak chciała. Ja załatwiam swoje sprawy. Ty mi płacisz, a ja oddaję ci coś wartego tej kasy. Tyle w tym temacie.
- Jak można przejść tak łatwo od bycia czyimś mężem i deklarowania tej osobie uczuć wyższych, do dnia, w którym niszczysz tej osobie życie?
- Skończ z tymi filozoficzno - psychologicznymi analizami. Widzimy się jutro. I proponuję nie kombinować ze wsparciem.
- Zmień zdanie... proszę.
- Do jutra. - Tępy dźwięk przerwanego połączenia był jasnym sygnałem, że ten wątek będzie miał jeden uznany finał.

Jeszcze raz z ciężkim oddechem, przecierając twarz, spojrzałam na spakowaną walizkę stojącą na środku salonu. Właściwie nie zdążyłam jej rozpakować. Nie wiem czy planowałam zostać dłużej w tym mieście. Może czułam przez chwilę, że zdążę jeszcze tu odpocząć. Złapać jakąś złotą myśl, rozwiązanie na galopujące myśli i rozterki. Matko, nikt nie daje mi odetchnąć, a ja daję się wciągnąć emocjom, tracąc mój zawodowy dystans. I teraz ten szantaż... Ja pierdole! Czy mogę mieć odrobinę lepszy los niż moja matka?! Czym ja sobie zasłużyłam na to wszystko?!

Ciągnąc za sobą torbę z przeskakującymi po płytkach lotniska kółkami, układałam w głowie względnie rozsądny plan działania. Wiedziałam, że nie mogę zignorować szantażu, wiedziałam że pozostaje mi zaufać komuś, kto na to nie zasługuje i na pewno, że nie skorzystam z ani jednego dolara należącego do Igora. Miałam swoje oszczędności, trochę ze spadku po matce, nadal jednak za mało jak na oczekiwania Vasco. Zastanawiałam się od kogo mogłabym pożyczyć tak spore pieniądze, kto zrozumie nie pytając i zaufa na tyle by nie bać się ryzyka, że nie oddam. Cóż... Wachlarz możliwości był niemal żaden, ale do odlotu miałam jakieś półtorej godziny, więc na oświecenie dawałam sobie jeszcze szansę. Pewne było to, że zostawianie w tej kwestii śladu, faktycznie nie było w moim interesie.

KRUSZĄC LÓDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz