🏰 𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟻𝟽 🏰

441 50 3
                                    

Hoseok

Walentynki. Dla wszystkich innych był to dzień randek, a dla mnie dzień siedzenia po lekcjach w pokoju. W tym roku walentynki wypadały w piątek, więc lekcje musiały się odbyć, ale i tak było czuć miłość wiszącą w powietrzu.

Czułem się dziwnie siedząc między zakochanymi parami, a jedynym pocieszeniem było to, że Jin co chwilę szturchał mnie i mówił, że zaraz rzuci na nich jakąś klątwę jak nie przestaną się tak miżdżyć. To zadziwiające jak wiele par było w tej samej klasie czy grupie…

Dobrze, że Jin nie był jednym z nich. Chyba bym nie wytrzymał tylu lekcji nie mogąc się do nikogo odezwać. Chociaż Kimowie byli pokłóceni, więc pewnie bym siedział pomiędzy nimi niczym mur. To chyba byłoby nawet gorsze.

– Hoseok, wiem że nie bardzo cię to interesuje, ale możesz mi doradzić? – zapytał, kiedy profesor zaczął opowiadać o jakimś magicznym stworzeniu, które atakowało w nocy i zabijało każdą napotkaną żywa istotę.

– W czym problem?

– Chodzi o to spotkanie z Namjoonem. Nie wiem co mam z tym zrobić.

– Iść i pogadać. – nie wiem nad czym się zastanawiał. Myślę, że Ślizgoni trochę za dużo natłukli mu do głowy i przez to miał wątpliwości – Widać, że mu zależy. Nie powinien być atakowany tylko dlatego, że nie chce z czegoś rezygnować.

– Niby wiem, że masz rację, ale to jest cholernie trudne. Tak pogadać. Co jak ze mną zerwie?

– Tak czy tak… Czy to właśnie nie do tego dążysz? Odsuwasz się od niego, więc długo byście tak nie pociągnęli. Dasz radę. Będzie dobrze.

Jin kiwnął głową i odsunął się ode mnie. Położył się na ławce i niby słuchał profesora, ale widać, że gdyby ten go o coś zapytał to nie znałby odpowiedni. Pewnie nawet by nie zareagował na jego pytanie.

Ten stan się utrzymywał aż do końca zajęć. Możliwe, że dłużej, ale po skończonych lekcjach rozeszliśmy się. Jin poszedł do Wielkiej Sali na obiad, a ja musiałem jeszcze pójść do Pokoju Wspólnego, żeby się przebrać.

Jako ostatnie mieliśmy eliksiry i akurat wtedy inny Puchon musiał na mnie wylać zawartość swojego kociołka. Plus był taki, że zrobił to dopiero pod koniec i eliksir nie był toksyczny. Jedynie śmierdział, więc nie było opcji, żebym w takim stanie poszedł jeść obiad. Ludzi chyba by mnie stamtąd wyrzucili.

Wszedłem do swojego pokoju i zobaczyłem, że na łóżku coś leży. Podszedłem do tego. Było to pudełko moich ulubionych mugolskich czekoladek. W ogóle zdecydowanie bardziej wolałem te zwykłe słodycze. Nie przepadałem za tymi czarodziejskimi, jakoś po prostu mi nie smakowały.

Niewiele osób o tym wiedziało, więc osoba co zostawiła mi to w pokoju musiała być w gronie tych ludzi, albo się dopytać. Koło pudełka leżała kartka, a kiedy ją podniosłem zauważyłem bardzo starannie napisane "Wesołego Dnia nie-Zakochanych".

To już jasno dało mi do znaczenia kto zostawił paczuszkę. Odruchowo spojrzałem na puste łóżko, które należało do Briela. Chłopak pewnie był na obiedzie i musiał mi to zostawić przed wyjściem.

To "nie" zaczęliśmy dodawać na trzecim roku, kiedy próbowaliśmy zaprosić jakąś dziewczynę na randkę w Hogsmeade. Jak można się domyślić nie udało to nam się, więc skończyliśmy razem spacerując po ulicach miasteczka i narzekając na wszystkie zakochane pary. Śmialiśmy się, że ich miłość jest niezwykle silna skoro cały rok nie chodzą na randki czekając cierpliwie na ten jeden dzień.

Uśmiechnąłem się do siebie, bo to było naprawdę miłe z jego strony. Odizolował się ode mnie, ale widziałem, że przestał uciekać za każdym razem jak mnie widział. Dalej nie rozmawialiśmy, ale kilka razy siedziałem z nim w jednym pokoju.

2 Cool 4 Skool ✓Where stories live. Discover now