vingt-neuf.

561 68 51
                                    

Nadal trzymaliśmy to w sekrecie. Było to jednak trudne. Chciałem wręcz wykrzyczeć innym moją gorycz, odnośnie mojej wagi. 

Jednakże, Junhui i Wonwoo wdali się w bójkę. Wonwoo przestał się odzywać do kogokolwiek. Nawet do Mingyu i jego terapeuty. I w ogóle do mamy, która codziennie dzwoniła do szpitala.

Zatem byłem jeszcze bardziej zdziwiony, gdy Mingyu podszedł do mnie na korytarzu, mówiąc:
- Wonwoo do mnie przemówił. 

- Naprawdę? Co takiego? 

- Chce z Tobą porozmawiać. W naszym pokoju.

Nie wiedziałem, co się dzieje, ale zrobiłem, co powiedział. A później zrozumiałem. Zamierzał mi powiedzieć. Bałem się. 

Otworzyłem drzwi, wszedłem. Pokój był ciemny i duszny. Zasłony były zasunięte. Wonwoo siedział na skraju łóżka, tyłem do mnie. Zauważyłem, że się trzęsie i oddycha szybko - jego plecy jak się prostowały, raz opadały. 

- Zamknij drzwi. - Rzucił ostro. 

A więc zamknąłem. 

- Mogę zapalić św-.. 

- Nie. 

- Wszystko w porządku? - Byłem tak przerażony, że nie mogłem się ruszyć. 

- Zgadnij, co zrobiłem przed chwilą. - Polecił, śmiejąc się pod nosem. 

- Co zrobiłeś? - Zapytałem, nieco oszołomiony i nie bardzo na miejscu. 

- Słyszałeś mnie. Zgadnij. - Powtórzył spokojnie. 

- Wonwoo, nie wiem o czym mówisz. Szczerze, boję się Ciebie. 

- Dobrze, w takim razie, ja Ci powiem. Wziąłem tony, tony i nawet pierdolone tony tonów tabletek. Usypiających tabletek. Opakowanie, a może dwa. Może umrę w końcu. - Oznajmił spokojnie. 

Zapaliłem światło. Nie mogłem już wytrzymać. 

Wonwoo się odwrócił i na mnie spojrzał. Miał suche, szare usta i czoło całe od potu. Dużo mrugał. Pod paznokciami miał krew. Chyba je obgryzł do krwi. 

- Idę po pielęgniarkę. - Zawiadomiłem, ruszając do wyjścia.

- Jak zostaniesz, powiem Ci wszystko. Jak odejdziesz, nigdy się nie dowiesz. - Zatrzymał mnie. 

Zatrzymałem się. Nie wiedziałem, co zrobić. Złapał za czuły punkt. 

- Nie, ja-.. 

- Zostań. - Powtórzył. 

I zostałem. Mimo iż nienawidziłem sam siebie za tę decyzję. 

-  Junhui prześladował mnie. Zniszczył mi życie. Zniszczył wszystko, co miałem. - Zaczął, po czym po jego policzku spłynęły strużki łez. 

- To wszystko? - Zapytałem, powodując iż mój głos brzmiał podlej niż miał brzmieć. 

- Minghao! Znęcał się nade mną każdego dnia. Korzystał z faktu, że nasi rodzice się lubili i dopytywał o mnie. Wiedział o mnie wszystko. Przezywał mnie i kopał aż do stracenia przytomności. Nienawidził mnie tak bardzo, że sam zacząłem się nienawidzić. Spalił moje książki, dokumenty, pieniądze, a nawet, moją kurtkę, którą dostałem w prezencie od mojej babci, która umarła chwilę po tym. Wszystkie moje ubrania, które udało mu się znaleźć też.  Brał jedzenie i we mnie nim rzucał. Zimą, wrzucił mnie w głębiny do jeziora, choć wiedział, że nie umiem pływać. I prawie bym wtedy umarł, gdyby nie Mingyu. Śmiał się do rozpuku, widząc moje poranione nadgarstki. Pewnego dnia, pociąłem się głęboko na brzuchu i zemdlałem. I myślałem, że od niego ucieknę właśnie tutaj. Ale nie. Widzę go kurwa codziennie. Jak jest szczęśliwy. Jak tańczy. Jak Cię kocha. Jak się śmieje. Nawet nie czuje się winny, za to, kim mnie uczynił. - Rozpłakał się. 

- Wonwoo-..

- A tak, byłbym na studiach. Miałbym zajebiste życie. A co mam? No nie wiem kurwa, nie mam nawet świadectwa zdanej matury. I wiem, że też miał trudno. Ale czemu musiałem za to cierpieć? Czemu ja? I to nie było tylko znęcanie się. On po prostu chciał się przekonać, czy jest w stanie zabić kogoś tak, jak on został zabity. Nie zasługuje na Ciebie. Na nic nie zasługuje. Nie zasługuje nawet na śmierć. A to jedyny sposób, by to poczuł. Jeżeli umrę, zrozumie i mam nadzieję, że będzie mu cholernie przykro. Kurwa nie przykro, niech świadomość, że to jego wina, go też zabije. Przeszyje wnętrzności. Udusi. Splami. Wykończy. 

Byłem wściekły. A nawet bardziej niż wściekły. Byłem wręcz obrzydzony. Obrzydzony kimś, kogo kochałem. Nienawidziłem go. Nienawidziłem go tak bardzo. Junhui był potworem. Był okropnym i podłym potworem. 

Ale ożywiłem się, gdy Wonwoo zemdlał. Jego bezwładne ciało opadło na podłogę, obijając jego głowę o ramę łóżka. 

Zapomniałem o tabletkach. O czasie. 

Pobiegłem jak najszybciej tylko potrafiłem do pokoju Dr Nam. A tam z kolei, siedział Junhui.

- Co się stało? - Zapytała. 

- Wonwoo zemdlał. Wziął tabletki. 

I tyle słów wystarczyło, by Dr Nam wystrzeliła jak proca z pokoju. 

Stałem, próbując się uspokoić, wówczas Junhui się na mnie gapił. 

- Dlaczego to zrobił? - Zapytał mnie spokojnie. 

- Kpisz sobie? Kpisz sobie ze mnie? - Uniosłem się na niego. Jego twarz się zmieniła. Był przerażony. Po raz pierwszy, widziałem go, jak się bał. - Nienawidzę Cię. 

Podszedłem do niego żwawo. Poderwałem go z krzesła i rzuciłem na podłogę. I biłem go. W twarz, w brzuch, w klatkę piersiową. Najmocniej, jak potrafiłem. Byleby poczuł. Byleby bolało. Nie bronił się jednak. Leżał i dawał się bić. Wiedział, że zasłużył. 

Gdy chłysnął, wypluł krew. Nie mógł już otworzył prawego oka. Ale milczał. Wówczas ja, straciłem nad sobą panowanie. Zacząłem go kopać, krzycząc potok wyrazów, które bolały równie mocno. 

A potem zjawiły się pielęgniarki i odciągnęły mnie od niego. A jego, zabrała dwójka mężczyzn. W tym czasie ja, wpatrywałem się w jego zakrwawioną twarz, a ona na moją, nienawistną. Krew mieszała się ze łzami, na jego buzi. 

- Przepraszam. - Wydusił cicho i żałośnie, gdy go zabierali.

A jego słowa ugrzęzły mi w głowie. 

Station 11 ✓Where stories live. Discover now