cinquante six.

366 50 5
                                    

Był ubrany w czarną, grubą kurtkę, gdy przybyłem. Ponieważ mama nie miała czasu, by wyciągnąć zimowe ubrania, nosiłem tylko płaszcz i dosłownie zamarzałem. Uśmiech pojawił się na twarzy Junhui'a, kiedy mnie zobaczył.

- Myślałem, że zdecydujesz się mnie wystawić w ostateczności. - Oznajmił.

- Nie, nie jestem taki. - Odparłem, prawie dodając ,,nie taki jak Ty".

- Okej. Moglibyśmy pójść do kawiarni, która jest niedaleko, gdzie jest ciepło i przytulnie. No i serwują gorące napoje. - Zasugerował.

- Brzmi świetnie. - Skomentowałem i pokazałem mu moje trzęsące się palce, które były już czerwone od zimna.

- O nie, w takim razie się pośpieszmy. - Powiedział i zaczął iść. Poszedłem za nim. Pomiędzy nami gościł dziwny dystans. Był przede mną, robiąc szybkie i długie kroki, a ja za nim, wolniejsze i krótsze. Powietrze dmuchało mi w uszy. Trząsłem się.

Junhui się odwrócił.
- Pożyczyć Ci moją kurtkę? Jest naprawdę ciepła. - Zapytał, przystając, aż znaleźliśmy się obok siebie.

- Nie, jest w porządku. Poza tym, powiedziałeś, że to niedaleko. - Oznajmiłem, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Otworzyliśmy drzwi, dostając ciepłem kawiarni po twarzach. Od razu się ociepliłem. Poczułem, jak moje policzki się zaczerwieniły przez szybką zmianę temperatury. Usiedliśmy w kącie przy oknie, w którym widać było trzęsące się przez powietrze drzewa.

- Chcesz coś do picia? - Zapytał mnie Junhui. - Ja stawiam.

- Zieloną herbatę. I dziękuję. - Odpowiedziałem, odchylając się na krześle i patrząc, jak Junhui idzie złożyć zamówienie. Jego włosy sporo urosły, delikatnie zakrywały mu już oczy. Nadal były czarne, a końcówki miał delikatnie falowane. Odszedłem od niego wzrokiem, zajmując się ulicą w oknie. Praktycznie nikogo nie było na zewnątrz.

Junhui wrócił szybko z herbatą i normalną kawą dla niego.

- Nie wiedziałem, że pijesz kawę. - Skomentowałem, bawiąc się nitką od torebki mojej herbaty.

- Ta, życie jako trainee jest ciężkie, kawa w tym dużo pomaga. - Wytłumaczył i wziął łyka. - Mimo to, nadal nie lubię smaku. - Dodał, marszcząc brwi przez jej gorzkość. Nie mogłem się powstrzymać, więc delikatnie się uśmiechnąłem.

- Nie aż tak ciężkie jak bootcamp, przez który przechodziłem z Mingyu. - Powiedziałem.

- Bootcamp? - Junhui spojrzał spod kawy.

- Ta, Dr Nam powiedziała, że jeżeli się nam uda i zobaczy poprawę w Naszych nawykach, pozwoli Nam wyjść. Więc każdego dnia, oboje mieliśmy sesję, na której mówiliśmy o Naszych problemach, uczyliśmy się wiele na temat nawyków żywieniowych, jedzeniu, a nawet fitnessie. I codziennie musieliśmy stawić czoło Naszym traumatycznym potrawom. To było trudne, ale jestem zdziwiony, jak bardzo Nam to pomogło. - Opowiedziałem.

- Czemu robiłeś to razem z Mingyu? - Chciał wiedzieć. Nie mogłem opisać emocji w jego głosie. Był zazdrosny? A może skrajnie ciekawy?

- Uhm, mieliśmy małą kłótnię, więc Dr Nam postanowiła sprawić, abyśmy robili to razem. Jesteśmy też do siebie podobni przez dolegliwość, dużo sobie pomagaliśmy, gdy przez to przechodziliśmy. - Stwierdziłem, żeby być szczerym. Nie bałem się powiedzieć mu prawdy.

- Miło to słyszeć. Samotnie byłoby Ci jeszcze ciężej. - Skomentował Junhui, co mnie zdziwiło. Jego słowa nie zgadzały się z tym, czego się spodziewałem. Jego wyraz oczu się nie zmienił, nadal był spokojny.

- Wydajesz się inny. - Postanowiłem mu powiedzieć.

- Naprawdę? Jak? - Uśmiechnął się.

- taki spokój. Nie tak jak kiedyś, kiedy się powstrzymywałeś. Jesteś spokojny i wyrozumiały. - Wytłumaczyłem, a uśmiech Junhui'a zniknął.

- To dlatego miałem przepustkę na wyjście. - Jego głos był głośnym szeptem. Uformowałem usta w kreskę. Rozmowa z Junhui'em sprawiła, że zapomniałem dlaczego tu w ogóle jesteśmy. - Pozwól, że wyjaśnię. To zawsze byłeś Ty. Byłeś powodem, dla którego chciałem zmiany. I byłeś powodem, dla którego to osiągnąłem. Miłość do Ciebie i od Ciebie motywowała mnie do chodzenia przed Ciebie i brania tego na poważnie. I to bardzo mi pomogło. Nigdy nie słuchałem terapeutów. Zawsze znajdowałem sposób, by nie robić rzeczy, których chcieli, bym spróbował. Nie wierzyłem w żadne ich słowo. Ale po zakochaniu się w sobie i zrozumieniu, że mogę być dla Ciebie złym człowiekiem, chciałem się zmienić i to zrobiłem. Wiem już jak sobie radzić z trudnymi sytuacjami, nie biorę przemocy i złości jako pierwsza możliwa opcja. Myślę, zanim coś zrobię. Ale tak, byłem strasznym tchórzem ostatniego dnia w szpitalu. Nadal nie wiem, dlaczego bałem się Ci powiedzieć, że mogę wyjść. Byłem samolubny, nie myśląc o tym, że to Cię zrani. I w chwili przekroczenia progu szpitala tego pożałowałem. Myślałem o tym każdego dnia i byłem okropnie wkurzony na siebie, że Cię tak zraniłem. Nadal jest mi z tym źle i mam nadzieję, że mi wybaczysz. - Wyjaśnił, zamykając oczy. Jego oddech był nierówny przez mówienie za szybko.

- Myślę, że to było Twoje pierwsze większe pożegnanie. Dlatego bałeś się mi powiedzieć - Odparłem, sprawiając, że ponownie otworzył oczy. Spojrzał na mnie. Jego ciemnobrązowe oczy nadal były przepiękne.

- Mój terapeuta powiedział tak samo. Ale to nadal było samolubne. Jestem zły w pożegnaniach, ale to nie jest powód, by ranić Cię w taki sposób. - Junhui powstrzymywał łzy. Jego myśli zdawały się go zadręczać. I myślał, że na to zasługuje.

- Już w porządku. Przebaczam Ci. Cieszę się, że przyznałeś się do błędu i widzę, że wydoroślałeś. Fakt, że masz wystarczająco odwagi, by ze mną porozmawiać, zaprosić mnie tu i wszystko wytłumaczyć, pokazuje, jak bardzo się zmieniłeś. - Oznajmiłem, a Junhui ponownie się uśmiechnął.

- Dziękuję, Minghao. Nie wiesz ile to dla mnie znaczy.- Jego głos znowu ucichnął. Odwzajemniłem uśmiech.

- A więc na czym teraz stoimy? - Zapytałem.

- Nie wiem. Na czym chcesz, żebyśmy stali? - Uniknął odpowiedzi.

- Ja też nie wiem. - To sprawiło, że ponownie stałem się nieśmiały i spojrzałem na kubek, który był już pusty.

- Może poczekamy i zobaczymy? - Zasugerował Junhui.

Chciałem odmówić. Chciałem go przytulić, dotknąć i pocałować. Ale tego nie zrobiłem.
- Okej, dobra. - Skłamałem, po czym wstaliśmy, by wyjść.

- Ja idę tędy. - Junhui wskazał zajętą ulicę i dał mi telefon, bym zapisał swój numer.

- A ja tam. - Zaśmiałem się i wskazałem przeciwny kierunek. - Do zobaczenia. - Powiedziałem i oddałem mu telefon.

- Nie zapomnij mi napisać. - Przypomniał, zanim skręciłem w stronę domu. Ale po paru krokach zawołał moje imię.

- Minghao, czekaj! - Usłyszałem i odwróciłem się. Biegł do mnie, nawet się nie zatrzymując. Wziął moją głowę rękami i po tylu tygodniach Wen Junhui znowu mnie pocałował.

- Nie chcę poczekać i zobaczyć. - Szepnął. - Nie jestem już tchórzem.

- Ja też nie. - Odszepnąłem i ponownie go pocałowałem.

Station 11 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz