trente et un.

562 67 25
                                    

    Minęło wiele tygodni. 
Nie widziałem ani Wonwoo, ani Junhui'a. Nic o nich nawet nie słyszałem. Oglądałem telewizję, jadłem posiłki i rozmawiałem z Chanem, Soonyoung'iem i Dr Nam. 

Ale czekałem. Każdego dnia, miałem nadzieję, że otrzymam jakieś wieści odnośnie tych dwóch. Ale nie. 

Ale wszystko się zmieniło, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi, zaraz po tym, jak postanowiłem się położyć. Zwyczajnie uznałem, że to Chan, więc się zaśmiałem na samą myśl, że puka do własnego pokoju.

Ale w drzwi się otworzyły, a w nich stał Junhui. W jego oczach pałała śmierć i pustka. Na jego twarzy nadal widniał zarys ran, które mu zadałem tego dnia. Nie patrzył na mnie. Pomyślałem, że nie potrafił. I miałem rację. Zamknął za sobą drzwi, ale nie zrobił ani kroku. Ja też nie. Po prostu staliśmy. On - wbijając wzrok w podłogę i ja - wbijając wzrok w niego.

Powoli szalałem i nie mogłem tego zatrzymać. Chciałem coś powiedzieć, chciałem z nim porozmawiać. Ale nie wiedziałem, jak zacząć. 

- Dali Ci mój list? - Zapytał, opuszczając mnie na ziemię, z dala od hałasu w mojej głowie. 

Pomachałem głową, mimo iż na mnie nie patrzył.
- Tak, dali. I też go przeczytałem. - odpowiedziałem. 

- Okej. 

Junhui uformował usta w prostą, wąską kreskę, podszedł do mnie i upadł przede mną na kolanach, płacząc. 

A ja tam tylko stałem. W szoku. Nie wiedziałem, co robić.

- Bardzo Cię przepraszam, Minghao. Jestem potworem. Nie zasługuję na Ciebie, wiem, ale nie chcę, żebyś mnie opuścił. Proszę. Błagam, Minghao. - Wydusił, szlochając w własne ręce. 

- Nie powinieneś przepraszać mnie, Junhui. Nie zraniłeś mnie tak, jak zraniłeś Wonwoo. Nie wiemy nawet, czy żyje. - Powiedziałem i zaraz po tym, Junhui się uniósł. 

Wziął moje książki i rzucił nimi o okno. Wyrzucił na podłogę moją pościel i zaczął ją deptać. Twarz miał całą czerwoną i pełną łez. 
- Nie może umrzeć, Minghao! - Uderzał w moje łóżko. - Zasługuje na życie! To ja powinienem umrzeć! 

Odwróciłem jego twarz w moją stronę, tak, żeby na nie spojrzał. Oddychał ciężko i drżał. 
- Uspokój się. - powiedziałem. 

Drzwi się otworzyły i do pokoju weszły dwie pielęgniarki. 
- Co to za odgłosy? Junhui, co Ty tu robisz? Jak się tu w ogóle dostałeś? - Jedna z nich już nadciągała, by go zabrać. 

- Nie! - Nadal krzyczał. - Proszę, pozwólcie mi zostać. Chcę z nim być tu trochę dłużej. Proszę, nie chcę jeszcze wychodzić. 

Pielęgniarki nie wiedziały, co robić. 
- Ja się tym zajmę. Możecie wyjść na chwilę? - Wyrósł między nimi nagle Jisoo. Skinęły na niego i wyszły, a ten, zamknął za nimi drzwi. - Nie powinienem Wam o tym mówić, więc zachowajcie to dla siebie. Wszystko z Wonwoo w porządku. Był nieprzytomny przez prawie tydzień, ale niedawno się obudził i dobrzeje. Lekarze mówią, że lepiej z nim pojechać do innego szpitala, ale on chce zostać blisko Mingyu. Zatem Dr Nam zaproponowała dla Was grupowe zajęcia. Wonwoo, Mingyu i Wy dwoje, aż do momentu, w którym wszyscy się ze sobą pogodzicie. Wiem, że będzie Wam trudno i z pewnością zajmie sporo czasu, ale to najlepsze, co da się zrobić. - Zakończył. 

Nie odpowiedziałem. Wonwoo żył. I zdrowiał. Przeszyła mnie ulga. Spojrzałem na Junhui'a. Też wyglądał, jakby mu ulżyło. 

- No, czas na mnie. Wracając, proszę, wyjaśnijcie to pomiędzy sobą i wróć do swojego pokoju, Junhui. - Powiedział na końcu, po czym wyszedł. 

- Przepraszam. Dawno już nie miałem takiego ataku. - Powiedział Junhui i zaczął zbierać moje książki. 

- A dlaczego to się w ogóle..? - Zacząłem. Chciałem pomóc w zbieraniu, ale zasygnalizował, żebym usiadł. 

- Miałem ataki wcześniej sporo razy. Kiedy mam za dużą presję, albo gdy jestem naprawdę przerażony, tracę kontrolę i zaczynam być agresywny. Po poznaniu Ciebie, zdarzyło się tak tylko raz. Kiedy tata przyszedł mnie odwiedzić. Myślałem, że już nigdy tego nie doświadczę. - Znowu na mnie nie patrzył. Próbował jakoś wyczyścić pościel, którą wcześniej podeptał. 

- Czemu na mnie nie patrzysz? - Zapytałem. 

Zamarł. 
- Wstydzę się. Wstydzę się na Ciebie patrzeć. - Oznajmił. - Będę w stanie na Ciebie spojrzeć, kiedy mi wybaczysz. 

- Jeżeli Wonwoo Ci wybaczy, to wtedy ja Ci wybaczę. - Poinformowałem. 

- Więc nigdy mi nie wybaczysz? 

- Nie bądź takim pesymistą.

- Jestem realistą. 

- Junhui. - Zacząłem. - Nadal Cię kocham. Ale.. nie umiem zaakceptować tego, co zrobiłeś. Potrzebuję czasu, Ty też go potrzebujesz. Nie chcę, żebyście z Wonwoo byli kompanami na zawsze, tylko, żeby był szczęśliwy i nie miał depresyjnych myśli, kiedy widzi Cię w pobliżu.

- Kochasz mnie? Nie zasługuję na Ciebie. Powinienem wyjść. - Powiedział, podając mi pościel, po czym wyszedł. 

- Junhui, proszę, zaczekaj. - Zatrzymałem go, łapiąc go za rękę. 

- Jakim cudem nadal możesz wymawiać moje imię i nie czuć się obrzydzonym? - Próbował odtrącić moją rękę. 

- Chcę po prostu, żebyś na mnie spojrzał. - Odparłem. 

Zdawało się, że zamieniliśmy się rolami. Jego zachowanie przypominało mi mnie samego, kiedy się poznaliśmy. 

Znowu odwróciłem jego głowę rękami. Spojrzał mi w oczy. Znowu wypełniły się łzami. Ujął moją twarz rękami. 

- Tęskniłem za Tobą tak bardzo. - Szepnął. - Tak naprawdę bardzo. 

- Ja za Tobą też. - Odpowiedziałem, a zaraz po moich słowach, wyszedł. 

Station 11 ✓Where stories live. Discover now