Ekipa Złożona

64 7 61
                                    

(Perspektywa Marcina)

Nie mam pojęcia, jakim cudem zgodziłem się na to, aby wybrać z Pio i Karolem do lasu. Zrzucam to na panikę oraz stres, które wywołały u mnie brak logicznego myślenia.

Ostatnie dni, gdy Karol jedynie siedział w swoim pokoju były dla mnie dość... trudne. Bałem się wyjść z mieszkania. Sądziłem, że jak wyjdę nawet na chwilę, to zaraz coś się stanie Karolowi albo on sam coś sobie zrobi. Jego początkowa niechęć do jedzenia, brak ruchu... nie mogłem spać przez to. Nie wiedziałem za bardzo też, co mam dla niego zrobić, by pomóc mu... gdyby nie pomoc Mayumi, nie poradziłbym sobie. Jak zwykle. Gdyby nie czyjaś pomoc, nie poradziłbym sobie w życiu... dlaczego nie umiałem przeżyć, bez czyjejś pomocy...?

Gdy Karol zgodził się pójść umyć, byłem szczęśliwy jak cholera. Oznaczało to, że zbiera się do siebie i wkrótce wszystko miało wrócić do normy. Nie wyobrażałem sobie samemu wszystko ogarniać. Nie miałem pojęcia, jak działa jakikolwiek system w obecnym świecie. Gdyby to chociaż była Polska, to może bym coś mógł zrozumieć, bo aż tak wszystko nie mogło się zmienić... ale w Stanach, gdzie wszystko było mi obce, nie miałem pojęcia, co robić.

Ale nagle pojawił się Pio i Karol uznał, że musimy iść do lasu, w nocy. Nie potrafiłem zrozumieć, jaka logika się za tym kryła, ale ze zdenerwowania, nawet nie próbowałem tego zrozumieć. Jedynie szedłem z przyjaciółmi do lasu.

Sam nie wiem, jak szybko, jednak udało nam się dotrzeć bez problemu do lasu. Jako jedyny miałem ze sobą latarkę, bo było strasznie ciemno. Pio nie potrzebował światła- jego własne oczy świeciły lekko w ciemności, zresztą, on widział bardzo dobrze w ciemności. Za to Karol świecił za pomocą latarki w tym swoim telefonie... co niewiele dawało dobrego światła.

— Kurna, dlaczego latarki w Samsungu to taki szajs!?— irytował się szatyn, potrząsając swoim telefon, aż ten nagle nie zgasł i przed nami nie pojawił się mrok. Westchnął on na to, wznosząc oczy ku niebo, pełnemu gwiazd.— Bez jaj, teraz się musiał rozładować?!

— Może powinniśmy wrócić tutaj jutro?— zaproponowałem, gdy siedzieliśmy tak w tej leśnej gęstwinie. Czarnowłosy cały czas się rozglądał dookoła, marszcząc nosek i bardzo mi to nie odpowiadało. Wyglądało to tak, jakby coś miało nas zaatakować.— Kiedy będzie widno i gdy Pio będzie w swoim domu...

— Pio nie chce wracać bez Marcina i Karola.— wtrącił się wilkołak, na co ja sam czułem, że zaraz dostanę jakiegoś ataku, tam w lesie i to ja będę potrzebował bliskości oraz wyrozumienia Lisa.— Pio będzie z nimi!

Jakim cudem tutaj wylądowałem? To prawdziwe życie? Czy to fantazja?- rozmyślałem, patrząc to na dziecko, to na wkurzonego niebieskookiego, który próbował ożywić swój telefon, lecz ostatecznie schował go, trzęsącymi się dłońmi, do kieszeni.

— Dobra, jebać to. Użyję moich mocy.— oświadczył, ze zrezygnowaniem, mój pan. Wyciągnął swoją dłoń i skupił się na niej. Zmarszczył on mocno brwi... ale nic się nie wydarzyło. Ja i Pio oglądaliśmy to w ciszy, podczas gdy sam Karol zmarszczył nos i raz spróbował jeszcze coś zrobić, mogłem zobaczyć jak palce mu się trzęsą, gdy wysilił swoje ramię... ale nic się nie wydarzyło. To już sprawiło na twarzy szatyna niepokój.— Co do cholery... dlaczego nic się nie dzieje?! Może muszę powiedzieć to na głos...? Ogień! Światło! Kurwa świetliki! Cokolwiek!

Podczas darcia się, jednocześnie machał rękoma, by cokolwiek się wydarzyło... ale nic się nie działo. Zaczynałem się samemu martwić, raz jeszcze, bo miałem wyraźnie za mało zmartwień- czyżby... Karol stracił swoje magiczne zdolności? Jak? Nie bardzo wiedziałem, jak miałby to się stać, ale bez jego magii... no, byłoby nieco nieprzyjemnie. Byłoby krytycznie. Byłoby makabrycznie... wolałem nawet nie myśleć nad możliwymi scenariuszami, gdzie byłaby potrzebna jego magia, a my byśmy jej nie mieli...

Przygody CieniaWhere stories live. Discover now