Przesłuchanie

61 7 25
                                    

(Perspektywa Marcina)

Ciemność. Było tak... ciemno, po prostu ciemno. Kompletny mrok, przez który musiałem iść. Woda docierała do kostek, ale nie zwracałem na to uwagi, starając się iść jak najwolniej, aby przecisnąć się przez cały korytarz i dojść do punktu oddania paczki. Samą paczkę ściskałem mocno pod pachą, krzywiąc się cały czas z powodu odoru ścieków. Mimo to, nie przestawałem chodzić, starając się jakoś zignorować ten smród. W pewnej chwili, kaszlnąłem jednak, nie mogąc znieść tego. Zaraz jednak, zmarszczyłem brwi, raz jeszcze zanosząc się kaszlem. I znowu, i znowu, i znowu. Zadrżałem, gdy zrozumiałem, że to nie jest to odór ścieków, a raczej straż puściła jakiś gaz do środka. Zacząłem szybciej przebierać nogami, by dotrzeć na miejsce, nim stracę przytomność. Coraz bardziej kaszlałem, czując jak mięśnie mi słabną i jak ruszam się coraz gorzej. Czułem jak serce mi bije jak szalone, kiedy coraz bardziej słabłem. Nie mogłem przestać się ruszać, nie mogłem teraz przestać się ruszać, nie mogę przestać się ruszać...!

Niespodziewanie otworzyłem oczy, widząc nad sobą światło. Oślepiało mnie ono, więc zmarszczyłem brwi, mrugając kilka razy. Z oddali czułem zapach dymu, a także dookoła siebie mogłem dostrzec światło, pochodzące z różnych źródeł- głównie z latarni, które dziwnie były tutaj. Czułem jak cała moja twarz jest gorąco, a moje oczy pieką, czyli nic nowego, mój oddech był nierówny. Także mogłem wyczuć, że leżę chyba na jakimś materiale. Nade mną zobaczyłem dwójkę jakiś nieznanych mi osób i dopiero po chwili dotarły do mnie ich słowa:

— Wybudza się, poinformuj doktora Claw'a o tym.

I jedna z osób zniknęła, a ja skupiłem się na drugiej. I prawie podskoczyłem leżąc na tamtym materiale, gdy poznałem tego zaklętego, który ciągle przychodzi do kawiarni. Chyba widział sporo szoku na mojej twarzy, ponieważ nieco zaśmiał się, uśmiechając się do tego.

— Chyba nie spodziewałeś się mnie zobaczyć tu, co bracie?— rzucił do mnie, a ja usiadłem, zdając sobie sprawę, iż on też mnie poznał. Jednak i tak nie rozumiałem za bardzo, co się dzieje, co widać było po mnie. Zaklęty poklepał mnie mocno po ramieniu.— I masz szczęście... jedynie parę zadrapań i zemdlałeś. I chyba nie masz nic przeciwko temu, że odebrałem za ciebie telefon i powiedziałem państwu Monroe, co się dzieje...?

Potrzebowałem chwili, aby jakoś zrozumieć, co ten koleś do mnie mówił. Zauważyłem, iż byłem przykryty jakimś złotawym kocem i zmarszczyłem na to nos. Ale zaraz też do mnie dotarła, że skoro zemdlałem, to coś mogło się stać Pio. O Karolu nie pomyślałem nawet, z powodu tego, że wiedziałem, iż ponownie ożyje. A że Pio tak nie mógł, był dla mnie wtedy priorytetem.

— Nie... i gdzie jest Pio...? To mały, czarnowłosy chłopiec... czy coś mu się stało...?— dopytywałem się, czując jak rośnie we mnie niepokój. Brązowowłosy na to poprawił swoje okulary, dalej się uśmiechając, a ja dalej się pytałem.— Mogę go zobaczyć? Jestem w stanie chodzić...

— Chyba ci zależy na nim mocno...— uznał, po czym wyciągnął do mnie dłoń i pomógł mi wstać.— Nie powinienem cię zabierać stąd, póki jakiś lekarz się nie zjawi, jednak raczej w tym wypadku mogę zagiąć zasady.

Lekarz...? O Matko Boska!- pomyślałem, kiedy zobaczyłem, ile osób tam było. A było tam ich całkiem sporo- wiele z nich miało zwierzęce ogony i uszy, niektóre skrzydła, jedni mieli skórę albo włosy w nienaturalnych kolorach. Dopiero wtedy dostrzegłem, że nie byłem już w fabryce, a niedaleko niej, gdzie wiele osób skupiało swoją uwagę. Ja jednak rozglądałem się za małym wilkołakiem. Dostrzegłem jedynie, jak na noszach jest wynoszone czyjeś ciało, okryte czarnym nakryciem. Wystawała z niego dłoń, odziana w czarny płaszcz i czarną rękawiczkę. Poznałem od razu dzięki temu ciało Lisa, na co się nieco wzdrygnąłem, przypominając sobie jego śmierć- jak nagle... jego głowa... no... jego głowa po prostu odpadła od jego ciała... a potem... nie, nie mogłem o tym myśleć. Musiałem skupić się na żyjących osobach.

Przygody CieniaWhere stories live. Discover now