Znowu u Ruskich

42 7 24
                                    

(Perspektywa Marcina)

— Co wyście odwalili, kretyni?!— od razu oskarżył nas Karol, wstając chwiejnie z ziemi. A ja potrzebowałem chwili, by ogarnąć się, a Pio to zemdlał wręcz- chyba tamte krzyki najgorzej podziałały na niego i zwyczajnie stracił przytomność.— Ruszyliście coś!?

— N-Nie!— zaprzeczyłem, też z trudem wstając.— Normalnie tam sprzątaliśmy... i nagle wszystko zaczęło się trząść...

— To co niby się odwaliło?!— dalej denerwował się Lis, robiąc się nawet czerwony ze zdenerwowania, co wyglądało dziwnie na jego bladej cerze.

Musiałem się zastanowić nad tym. Bo serio nie wiedziałem, co niby się działo. Raczej użycie magii przez Karola nie spowodowało tego... to co w takim razie, co niby? Przypomniałem sobie o krzykach z pokoju Lewiatana oraz o Kelly i Samie... i wszystko mi się wyjaśniło od razu, jak i już wiedziałem, jak to się wszystko wydarzyło.

— To była Kelly i jej pan.— odpowiedziałem, na co Karol przyjrzał mi się dziwacznie. Zatem, prędko wytłumaczyłem mu to.— Kiedy ja i Pio sprzątaliśmy, kilka chwil zanim... to dziwne coś się stało, usłyszałem wrzaski z pokoju Lewiatana i potem wszystko zaczęło się trząść. I teraz sam musiałeś widzieć tę dwójkę tutaj. To ich wina.

Szatyn pomyślał nad tym i podrapał się po podbródku. Z jego brakiem jakiejkolwiek sprawnej inteligencji, wyraźnie potrzebował on momentu, by pojąć coś, co ja pojąłem w parę sekund. Po dłuższej chwili, podszedł do mnie i trzepnął mnie mocno po głowie, następnie się odwracając się. Ja jedynie syknąłem, łapiąc się za uderzone miejsce i spoglądając na niego pytająco.

— Wierzę ci, ale i tak zasłużyłeś na karę!— oświadczył mi, powoli wychodząc z uliczki.— A teraz bierz dupę swoją i Pio w troki, i wychodzimy z tej chujni... gdziekolwiek my jesteśmy...

I zaraz po tym, mając wciąż nieprzytomnego Pio na plecach, szedłem za Karolem, uważnie oglądając nasze położenie. Było w sumie już ciemno, chociaż jak sprzątaliśmy mieszkanie Lewiatana było dopiero południe. Nie było za wielu ludzi, a jak już, to mówili w językach, których w większości nie rozumieliśmy. Też wszędzie były znaki, w jakimś dziwnym wzorze, wydającym mi się znajomy. Po dłuższym chodzeniu, Karol stanął, by wydać dość niepokojące oświadczenie:

— Kurna, my w Rosji jesteśmy!

No, to nie spodobało mi się. Bo oznaczało jedno- byliśmy cholernie daleko od domu, a przecież po świętach mieliśmy spotkać się z Edgar'em i jakoś ugadać tę sprawę z Pio. No a teraz, szybki powrót stał się dla nas niemożliwy w każdym stopniu, nieważne, jaki środek transportu byśmy nie wybrali. Życie chyba musiało mnie nienawidzić.

— No nie gadaj...— poprosiłem go, czując się beznadziejnie jak cholera.— Naprawdę?

— Wszędzie poznam Rusków!— rzucił do mnie, łapiąc się za głowę i siadając na najbliższej ławce. Usiadłem obok niego, wcześniej ostrożnie zdejmując Pio z pleców i kładąc na swoim kolanach.— Kurwa... mamy przerąbane po całości...

— Ale... co my teraz właściwie zrobimy...?— zapytałem się go, tuląc do siebie czarnowłosego z nerwów, który dalej jeszcze był nieprzytomny.

— A skąd mam to wiedzieć?!

— Em... bo ty jesteś naszym dowódcą i w ogóle...?

— No, w sumie, wyjątkowo wykazałeś się inteligencją i masz rację... kurde...— przyznał mi niebieskooki, wstając z ławki i rozglądając się po miejscu. Drapał się po policzku, przygryzając też wargi. Ja sam przełykałem ślinę z nerwów. Po chwili przemyśleń, wreszcie dał on jakiś pomysł.— Ale dobra, wracamy do domu! Zbieraj psa i jedziemy.

Przygody CieniaWhere stories live. Discover now