Niezbyt Wymarzony Sylwester

50 6 17
                                    

(Perspektywa Marcina)

Nim się zdążyliśmy obejrzeć, przyszedł trzydziesty pierwszy grudnia i to wieczór, kiedy mieliśmy iść do Asmodeusza i... ech, być w jego klubie. Prawdę mówiąc, nie podobała mi się wizja siedzenia na jakiejś głośnej imprezie oraz roznoszenia drinków jakimś demonom, czy jeszcze innym dziwakom, co lubią widzieć chłopców przebranych za dziewczyny. Ta, wciąż tego nie ogarniałem, choć zrozumiałem, czemu nazywa się to "trapem". W sumie, dość szybko minęły kolejne dwa dni- przenosiliśmy rzeczy Pio na razie do mieszkania tych z kawiarni i trochę ustalaliśmy jak będzie z tymi wizytami. Szczęśliwie, nie było żadnych restrykcji i tak naprawdę, niewiele się miało zmienić dla nas. Na pewno dalej mogłem dużo widzieć mojego młodszego przyjaciela.

Wolałbym dłużej się tym zajmować niż iść i robić to bzdurne zadanie, uwłaczające mojej godności, o ile ona jeszcze istniała w tamtym momencie.

Niestety, pod wieczór ja i Karol zostawiliśmy Pio u Edgara, Stacy i Mayumi. Sam wilkołak wydawał się smutny, że "nie idzie z przyjaciółmi", lecz, przynajmniej mi, nie widziało się brania dziecka do jakiegoś klubu, jak powiedziała pani Katarzyna. Już wystarczy, iż ja oraz Karol nie byliśmy najlepszym przykładem, nie musiał on widzieć do tych wszystkich alkoholików, zboczeńców oraz wiele innych, okropnych rzeczy.

— A Pio będzie mógł później przyjść do Harcerza i Karola?— spytał się nas, zanim jeszcze wyszliśmy, z głosem pełnym nadziei.

— Nie przychodź, jeszcze zostaniesz pojebem, a wtedy będziesz smutny jak cholera.— ostrzegł go nasz pan, a następnie szeptem dodał.— A jak będziesz przy Mayu, to powiedz jej o mnie coś dobrego, okej? Dam ci za to lizaka, czy coś.

— Dobrze!— obiecał czarnowłosy, a mi brakowało słów, by stwierdzić, czy to co powiedział Karol było głupie, czy w pewien sposób mądre. W końcu, sam wtedy sądziłem, że bycie pojebem dobre nie jest, ale mógł się mój pan lepiej wyrazić.

Jakiekolwiek to było, zostawiliśmy Pio i ruszyliśmy do tego klubu. Po dłuższym czasie chodzenia, weszliśmy na tyły tego miejsca i zapukaliśmy do środka. Zrobiło się nieco zimno wtedy w Seattle i musiałem nosić jedną z kurtek Karola, by było mi ciepło. Poczekaliśmy przez chwilę, aż drzwi się nie otworzyły i nie zobaczyłem chyba jednej z ładniejszych dziewczyn, jakie miałem okazję zobaczyć- była mojego wzrostu lub może niższa ode mnie, nie pamiętam dokładnie. Miała długie, brązowe włosy prawie do talii, związane w dwa kucyki, a do tego jasną, nieskazitelną skórę, tylko z lekko zarumienionymi policzkami i drobną figurę. Nie będę kłamał, przez chwilę tak stałem w szoku, kiedy brązowowłosa patrzyła na mnie i Karola swoimi zielono-brązowymi oczami. Kątem oka widziałem, iż Lis sam jest pod wrażeniem wyglądu tej dziewczyny. Chyba aż samemu się zarumieniłem.

I z tego też powodu, cisza się przedłużyła i zdałem sobie sprawę, że ja i Karol robimy z siebie głupków. Zatem, chciałem szybko coś powiedzieć, ale zielonooka nas wyprzedziła:

— Jak rozumiem, wy kochaniutcy, musicie być panem Lisem i jego sługą, którzy mają mnie zastąpić?

Jej głos brzmiał... dziwnie dla mnie. Znaczy, był wysoki i nieco piskliwy, niby jak u dziewczyny, lecz... coś z nim było nie tak. Jakby... był za niski. Nie potrafiłem jednak wyrazić tego, dlaczego coś w tym niskim tonie było złego. Karol nie wydawał się tym jednak przejmować, wręcz przeciwnie, wydawał się być zadowolony oraz pochłeptany jej słowami. Ja nie zwróciłem uwagi na nazwanie mnie "sługą", chociaż nie było to zbyt miłe.

— Tak! A kim ty jesteś, ładniutka?— zapytał się szatyn, uśmiechając się do niej szeroko. Ta też się uśmiechnęła do niego uroczo.

Przygody CieniaWhere stories live. Discover now