Pierwsze Zmartwychwstanie

45 8 4
                                    

(Perspektywa Kelly)

Z podekscytowaniem wyciągnęłam z wcześniej otworzonej gabloty kolejne błyskotki- srebrne pierścionki zaręczynowe z różnymi diamentami, złote naszyjniki, kolczyki których ciężar pewnie urywa uszy, bransoletki z taką ilością innych błyskotek na sobie, iż można nimi zabijać. Chowałam je do mojego plecaka, uśmiechając się coraz szerzej, aż nie zapięłam go, mając już wszystko. Sammy tymczasem sprawdzał, ile pieniędzy jest w kasie. Z uśmiechem zaczął liczyć sporo studolarówek. Następnie, schował je do swojego plecaka, z czystym namaszczeniem, nie chcąc zgnieść ani jednego banknotu. Podszedł do mnie, lekko się uśmiechając.

— Zebrałaś już wszystko?— spytał się mnie, dalej uśmiechnięty i szczęśliwy. Przypominał mi wiktoriańskie dziecko, w czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy po raz pierwszy zaczęto dawać dzieciom zabawki.

— Tak. Możemy się już zawijać stąd.— odpowiedziałam mu, wkładając mój plecak na plecy i przypinając go do mojej bluzy. Dobrze było uczyć się szyć, bo teraz miałam pewność, że mój dobytek będzie bezpieczny, gdyż jest mocno przyczepiony do mnie.

Wraz z Samem ponownie zamknęliśmy wszystkie gabloty, a także upewniliśmy się, że kamery były na sto procent zepsute albo wyłączone przez nas. Zaraz po tym, udaliśmy się na zaplecze, gdzie wcześniej otworzyliśmy drzwi awaryjne, dzięki kluczowi ukradzionemu właścicielowi tego samego dnia. Po wyjściu stamtąd, klucze wyrzuciliśmy byle gdzie i zaczęliśmy iść ciemniejszymi uliczkami miasta, gdzie kamer albo nie było, albo działały chujowo. Po drodze, zdjęliśmy kominiarki i trochę się ogarnęliśmy, byśmy wyglądali na zwykłych cywilów. Ja sama bym sobie odpuściła te wszystkie ostrożności- ale mój pan uznawał, iż musimy mieć pewność, że nas nie wykryją. 

Dlatego właśnie, okradliśmy jubilera, w którym okna podczas zamknięcia są zasłonięte, nosiliśmy kominiarki, ja musiałam zawinąć klucz, ustaliliśmy plan awaryjny, jakim była ucieczka kanałami, Sam wcześniej wyłączył alarm, popsuliśmy kamery oraz szliśmy jakimiś dziwacznymi ścieżkami. Rozumiałam jego ostrożność- nie chciał przypadkiem trafić za kratki. O ile ja bym mogła łatwo nawiać, on miałby z tym niemały kłopot. Zatem, akceptowałam te jego zachcianki, jakimi były przesadna ostrożność. Dla dobra nas obu.

Po przechadzce, udało nam się dotrzeć do naszego mieszkania. Będąc tam, mogliśmy na spokojnie przejrzeć w sypialni Sama, co udało nam się zdobyć. Sporo biżuterii, tak samo mnóstwo kasy, a także co ciekawsze rzeczy, w tym też te pudełeczka na pierścionki zaręczynowe, które już planowałam przemienić w pudełka na przyprawy, może tym razem liście laurowe albo cynamon? Już miałam od tego pudełka, ale te wyglądały na lepsze.

— Starczy na dwa miesiące rachunków.— uznał Sam, wkładając cały hajs do naszej skarbonki, którą był mały, koci domek do zabawy, stojący na szafce, gdzie już mieściło się sporo pieniędzy, ukrytych za ścianką kocich zabawek.— Chociaż... moglibyśmy sobie zaszaleć po Świętach, gdy wszystko będzie po zniżkach...

— A może pójdziemy na Gwiazdkę do Bastiana?— zaproponowałam, kładąc się na łóżku i zaczynając bawić się jednym z pudełeczek.— Na pewno ucieszy się mocno, widząc swojego przybranego bratanka...

— Wtedy pewnie nie da mi spokoju i cały czas będzie chciał mnie tulić albo chlać ze mną. Moja wątroba mogłaby nie wytrzymać tego.— stwierdził brązowowłosy, krzywiąc się nieco na myśl o swoim demonicznym "wujku".— Zresztą, czy on nie jest obecnie w Piekle lub Francji...?

— Cóż... ostatnio widziałam, jak śledził jakąś hybrydę demona.— wyznałam, odkładając pudełeczko na szafkę nocną i wyciągając telefon. Włączyłam sobie neta, zaczynając przeglądać jakieś randomowe strony.

Przygody CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz