Rozdział 18. Po burzy zawsze wychodzi słońce.

7.5K 651 137
                                    

James nie pojawił się w zamku przez cały tydzień po pogrzebie. Huncwoci w tym czasie jakby zawiesili swą kawalarską działalność. Nikomu nie dokuczali, nie wycinali żartów, nie dokuczali na lekcjach. Nawet profesor McGonagall patrzyła ze smutkiem na puste miejsce czarnowłosego okularnika. Raz, gdy wieczorem po kolacji Pokój Wspólny opustoszał,  a trzech chłopaków z szóstego roku siedziało w towarzystwie swoich ulubionych Gryfonek, Anna podjęła przemilczany przez wszystkich temat:

 -Dlaczego jesteście tacy ospali? - blondynka zawsze mówiła to co miała na myśli nie starając się ubierać tego w ładne słówka. - Połowa zamku zastanawia się co z wami się dzieje! Syriusz, który leżał w poprzek fotela z głową opuszczoną za podłokietnik podniósł się i spojrzał na dziewczynę niedowierzającym wzrokiem. 

-Żartujesz, prawda? - zapytał cichym głosem wypranym z emocji. Remus również spojrzał na Annę znad swojego wypracowania. 

-Nie. - odparła prostując się. - Rozumiem smutek z powodu taty Jamesa, ale bez przesady! 

Black poprawił się na swoim miejscu splatając dłonie przed sobą.

 -Pozwól, że Ci wyjaśnię ideę bycia Huncwotem. - jego głos można było przyrównać do tonu nauczycielki transmutacji, kiedy tłumaczyła coś banalnie prostego, a ktoś tego nie rozumiał. - Huncwoci są jak jeden organizm, kiedy jedna cześć choruje wszyscy czują się źle. Gdy jednego z nas zabraknie nie jesteśmy w stanie działać. James to nasz główny pomysłodawca i po części wykonawca, Remus mózg każdej operacji, Peter najlepszy zwiadowca, wciśnie się wszędzie... - kiedy to powiedział delikatny uśmiech rozświetlił jego ponure oblicze. - A ja jestem przeciwieństwem Rogacza, jestem głównym wykonawcą i czasem daję swoje pomysły. Jak widzisz, stanowimy jedność.

 Berns zaniemówiła, podobnie jak Dorcas i Laura. 

-Wiesz co Syriuszu? - głos zabrała Lily podpierając dłonią policzek. - Macie cholerne szczęście, że macie siebie nawzajem. 

Black posłał rudowłosej uśmiech. 

-Dzięki Evans. 

~*~

James wrócił do szkoły w sobotę po obiedzie. Smutek jaki go spotkał w ostatnich dniach wyraźnie był widoczny na jego twarzy. Chłopa po spotkaniu ze swoimi przyjaciółmi udał się do biblioteki, aby tam w spokoju przepisać notatki i odrobić zaległe wypracowania. Kiedy Lily przyszła do królestwa pani Pince zastała chłopaka otoczonego kilkoma rolkami pergaminu i opasłymi tomami ksiąg. Dziewczyna stanęła chwilę za regałem nie wiedząc co robić, ale w końcu szybkim krokiem podeszła do jego stolika i usiadła na wolnym krześle. James uniósł wzrok i zmierzył dziewczynę wzrokiem. 

-Jeśli przyszłaś powiedzieć, że Ci przykro i wszystko będzie dobrze to możesz już iść. - mruknął wracając do pisania. 

-Owszem jest mi przykro, ale od teraz nic nie będzie dobrze. - stwierdziła zakładając ręce na piersi. - Nie da się z czymś takim pogodzić, można zagłuszać ból ale to jest tylko czasowe wyjście. Tak na prawdę, ból domaga się aby go odczuwać* i dopóki tego nie zrobisz i nie pozwolisz aby uderzył on w Ciebie z całą mocą nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować. 

Rogacz otworzył szeroko oczy. Nikt z kim rozmawiał nie powiedział do niego czegoś takiego.

 -Będąc w domu musiałeś być silny dla mamy. - Lily zniżyła głos tak, że chłopak musiał się nachylić żeby ją słyszeć. - Ale teraz jesteś tutaj, w otoczeniu ludzi którym na Tobie zależy więc pozwól sobie na żałobę. 

James nie wiedział co powiedzieć. Patrzył na nią jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Evans posłała mu uśmiech który nie dosięgnął jej zielonych oczu, a ze swojej torby wyciągnęła trzy rolki pergaminu i położyła na stole. 

Sekrety Huncwotów ( The secrets of the Marauders)Where stories live. Discover now