Rozdział 82. Ofiary wojny.

5K 498 91
                                    

Trzy miesiące później. 

 Od samego rana przeczuwał, że ten dzień będzie zły. Najpierw stłukł swój ulubiony kubek do kawy i kiedy chciał posprzątać skorupy, skaleczył się jedną z nich.

Idąc do pracy przez mugolską część Londynu  nie zauważył kałuży i zabrudził do kolana lewą nogawkę spodni, którą wyczyścił dopiero na Ulicy Pokątnej.

W pracy dziwny pech go nie opuszczał - nawrzeszczała na niego niezadowolona klientka, którą bardzo rozzłościł fakt, że książki jej ulubionej pisarki jeszcze nie ma w sprzedaży. Pomylił się w rozliczeniu faktury i musiał wszystko robić jeszcze raz a na koniec zrzucił sobie na stopę ciężkie pudełko wypełnione nową dostawą podręczników.

Remus Lupin myślał, że ten dzień nie może być gorszy.

Skończył pracę o 16 i od razu deportował się do swojego niewielkiego mieszkanka. Miał kilka godzin do zapowiedzianego tego dnia zebrania Zakonu Feniksa.

Dziwny uścisk w żołądku, który pojawił się gdy tylko wstał z łóżka nie zniknął i bardzo go to niepokoiło.
Nie wierzył we wróżbiarstwo, ale nauczył się nie lekceważyć swojego instynktu. Kiedy zegar wybił godzinę 18:40 Remus postanowił wyjść już z domu. Należał do osób, które wolały być kilka minut wcześniej i poczekać, niż się spóźnić.

Tym razem zebranie miało odbyć się w domu należącym do rodziców Alastora Moody’ego, który stał pusty od jakiegoś czasu.

Na miejscu nie był jako pierwszy, co go nie zdziwiło. Profesor Dumbledore i kilkoro członków zajmowało już swoje stałe miejsca.

Lunatyk przywitał się z nimi kiwnięciem głowy i usiadł na jednym w wielu wolnych krzeseł. Mimo,  że w Zakonie wszyscy walczyli po jednej stronie i przyświecał im jeden cel, to nawet wśród jego członków Remus widział rzucane w jego kierunku niepewne spojrzenia.

Im bliżej było godziny 19 tym więcej osób zaczęło się pojawiać. W pewnym momencie do pokoju gdzie odbywało się zebranie weszli Lily i James. Lunatyk uśmiechnął się do nich, a para zajęła miejsce obok niego.

 - Coś się stało? - zapytała cicho Lily. - Wydajesz się być zasmucony.

 - Mam dziś zły dzień. - odparł blondyn.

 - To może po zebraniu wpadniesz do nas? - zaproponował okularnik, a jego narzeczona pokiwała z uśmiechem głową. - Napijemy się czegoś, zaprosimy Łapę i Dorcas, może Peter wpadnie.

- Jasne. - zgodził się Remus, czując że czas z przyjaciółmi jest tym czego mu brakuje. - Dawno nie siedzieliśmy naszą szkolną paczką.

Po chwili dołączył do nich Peter i on także z radością przystał na propozycję Rogacza. Zebranie się rozpoczęło, a cały czas brakowało Syriusza i Dorcas.

James z niepokojem wpatrywał się  w drzwi, kiedy Dumbledore witał wszystkich i wyjaśniał cel spotkania.

- Chciałbym się dowiedzieć jak idzie wasza praca w ministerstwie i świętym Mungu. - oznajmił siwowłosy mężczyzna. - Mamy już wielu zwolenników, ale to wciąż za mało. Siła i wpływy Czarnego Pana rosną z każdą chwilą.

Jako pierwszy głos zabrał gospodarz, Alastor Moody pracujący jako auror.

- W ministerstwie nie idzie nam najłatwiej. - powiedział spoglądając na dyrektora. - Każdy się boi, a pozostali aurorzy wolą działać na własną rękę.

 - Inne departamenty? - Spojrzenie Albusa powędrowało na pracującego w Departamencie Przestrzegania Prawa Dominika Vance’a.

Młody chłopak odchrząknął.

 - Zacząłem rozpytywać wśród znajomych i jest kilka osób, które chciałyby walczyć i włączyć się do jakiegoś działania. Nakreśliłem tym bardziej zaufanym na czym polega nasza organizacja i chyba chcieliby dołączyć. Tylko…

 - Tak? - zapytał Dumbledore.

- Dobrze jak by porozmawiał z nimi ktoś jeszcze. Osoba starsza ode mnie, która wzbudza zaufanie i jest szanowana.

Albus pokiwał w zamyśleniu głową.

 - Dobrze. Po Zebraniu zostaniesz i powiesz mi o które osoby chodzi.

Jeszcze kilka osób zabrało głos odnośnie sytuacji w Ministerstwie Magii, Syriusz i Dorcas nie pojawili się co zaczęło poważnie martwić ich przyjaciół. -
- Lily. - zwrócił się do rudowłosej dziewczyny Albus. - Jak sprawy w Mungu?

- Tak jak ostatnio mówiłam uzdrowiciele i osoby tam pracujące nie chcą się opowiadać po żadnej ze stron. Jednak kilku młodszych stażem medyków wyraziło zainteresowanie naszą działalnością.

 - Mam nadzieję, że byłaś ostrożna. - odezwała się profesor McGonagall siedząca niedaleko dyrektora Hogwartu.

 - Oczywiście. - Lily posłała jej uśmiech. - Nie mówiłam nic o istnieniu Zakonu, ani nie dzieliłam się żadnymi konkretami. To były luźne uwagi rzucane podczas przerwy, albo po pracy.

 - Postaraj się podejść ich jeszcze bardziej. - poprosił Albus. - Możesz nawet wspomnieć o naszej organizacji, ale nie wymieniaj nazw ani członków.

Evans pokiwała głową ze zrozumieniem.

Zebranie powoli dobiegało końca. Remus zaczął bawić się nerwowo swoimi palcami, co jakiś czas zerkał na drzwi w nadziei, że jego dziewczyna się w nich pojawi. Dyrektr Hogwartu zaczął się żegnać kiedy do pokoju wpadł Syriusz. Był zdyszany, a jego zazwyczaj ułożone włosy były w nieładzie. James od raz dostrzegł rozpacz w oczach przyjaciela.


- Co się stało? - zapytał siwowłosy mężczyzna. Łapa jednak nie patrzył na niego. Swoje szare oczy wbił w Remusa.


- Lunatyku tak mi przykro. - szepnął kręcąc głową. - Nie mieliśmy szans dotrzeć do niej na czas.


- Nie. - wyszeptał blondyn. - Nie...


- Nie mogliśmy nic zrobić. - powiedział Łapa uderzając głową o framugę drzwi. - Byliśmy na miejscu, gdy było po wszystkim.


- Syriuszu czy ty nam próbujesz przekazać, że...


Black pokiwał głową, zaciskając mocno powieki.


- Dorcas nie żyje. - potwierdził. Lily jęknęła i zasłoniła usta dłonią. Przy stole zapadła cisza. Nikt nie mógł w to, że młoda, urocza dziewczyna, której uśmiech towarzyszył im w ostatnich miesiącach już nigdy nie pojawi się na zebraniu. Nie patrząc na nikogo Remus wstał od stołu i ruszył do wyjścia. Łapa usiłował go zatrzymać, jednak chłopak go odepchnął. Po chwili usłyszeli trzask drzwi i odgłos towarzyszący deportacji.

Przepraszam, musiałam!😞


Sekrety Huncwotów ( The secrets of the Marauders)Where stories live. Discover now