Rozdział 18

370 27 0
                                    




Calon miotał się rozszalały w salonie. Rzucał ozdobnymi filiżankami, arrasami ze ścian, zrzucił wszystkie porcelanowe aniołki stojące na gzymsie kominka, które popękały na drobne kawałeczki, wypalił nawet dziurę w dywanie i ostatecznie ciężko usiadł na fotelu, odpoczywając po wybuchu wściekłości.

Miał już na sobie strój maga, który wyczarował z łachmanów, które rzucili mu jak ochłapy. Obcisłe spodnie w beżowym kolorze, czerwoną koszulę i długi trencz, który związywał cudaczną kokardą i ten wygląd dodawał mu powagi. Obserwował Nicholasa. Obserwował go w jego kryjówce. Nie, nie po to, by kontrolować, a niech to, tak, właśnie po to.

I dobrze zrobił. Co by było gdyby nie dowiedział się o tym, co zobaczył Nicholas? Niebezpieczeństwo. Tak, poczuł gorzki smak strachu na języku. A przysiągł sobie, że już nigdy nie będzie się bał. Już nigdy. Sprawdził go. Poczekał na niego. Przyszedł z płóciennym workiem wypełnionym książkami, ale nie wspomniał nic o swoim odkryciu. Calon świdrował go oczami, przewiercał na wylot. Dał mu szansę, o tak... Dał. Ale dzieciak jej nie wykorzystał. I teraz musiał za to zapłacić. Musiał zginąć. Ale nie teraz. Nie, jeszcze nie czas na to.

- Calonie, nie sądziłam, że coś jest w stanie cię tak zdenerwować... - powiedziała cicho Iris, stając w progu salonu.

Mag posłał jej gniewne spojrzenie, ale nie wypowiedział słowa. Nie spodziewał się, że sama nawinie mu się na palec. Nie musiał się nawet kłopotać jej przywoływaniem. Plan wykrystalizował się w mgnieniu oka.

- Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby usunąć powód twojego niezadowolenia?

- Tak. Wynoś się stąd kobieto – warknął. Kłamał. Kłamał jak na maga przystało.

Iris westchnęła poirytowana.

- Jesteś gościem w moim domu i wymagam szacunku.

- W twoim domu? – Wstał gwałtownie z fotela. – Tu nic nie należy do ciebie, bo jesteś nikim Iris Greenwood.

Iris uniosła dłoń do gardła i przełknęła nerwowo ślinę. Mag zadowolony z wrażenia, jakie na niej wywarł, podszedł bliżej.

- Czym było to coś, co nie należało do ciebie, a oddałaś to magicae, żeby John Maiden oszalał na twoim punkcie?

Iris zrobiła kilka długich kroków w jego kierunku i zatrzymała się, kiedy ujrzała wyraz jego oczu.

- Nie masz pojęcia... - zaczęła, ale mag machnął lekceważąco dłonią.

- Żyję już zbyt długo, żeby nie mieć o czymś pojęcia. Znam wasze pragnienia i słabości. Znam sposób w jaki myślicie. Jak postrzegacie siebie. Ale u ciebie jest fałsz. Nie jesteś taka jak reszta.

Magicae uniósł ręce w górę. Czerwone wiązki magii zaczęły przeskakiwać między jego palcami. Iris cofnęła się niemal na korytarz.

- Co to było? Co oddałaś? Czego żałuje twoje podłe serce?

Twarz Iris poczerwieniała.

- Nic nie wiesz. Nic nie wiesz o mnie. Znasz strzępki. Coś słyszałeś, ale nie wiesz do końca co, magu. – jej głos był roztrzęsiony.

- Chciałbym zawrzeć z tobą umowę – powiedział nagle zmieniając ton na bardziej profesjonalny i chłodny.

- Żadnych umów – powiedziała ze złością. – Żadnych.

Mag pokręcił głową. Podszedł do kominka. Wiązka magii popłynęła w stronę rozbitych figurek i złożyła je na nowo.

- Mam moc naprawiania rzeczy... - zaczął kusząco.

Tron z kości [18+]Where stories live. Discover now