Rozdział 23

288 28 2
                                    




Świtało. Ellen zatrzymała się przed drzwiami Nicholasa i cicho ruszyła w stronę sali balowej. Zewsząd dobiegały ją krzyki i jęki rannych. Wszędzie jeszcze unosił się smród spalonych pasożytów. Główna ściana budynku była zniszczona. Calon i Hiron - drugi mag, który ich uratował w pocie czoła pracowali nad odbudową. Powoli cegły i beton zaczęły wracać na swoje miejsce. Obaj magowie byli zlani potem, a ich twarze krwistoczerwone z wysiłku.

Ellen też była zmęczona, ale ruszyła w dalszą drogę. Na korytarzu porozrzucane były zakrwawione ręczniki i bandaże. Wszędzie unosił się zapach krwi i środków do dezynfekcji. Ci, którzy mieli powierzchowne rany pomagali tym, którzy byli bardziej poszkodowani. Niestety zaczarowane klingi pasożytów miały bardzo zły wpływ na rany, które znacznie gorzej się goiły.

Wszyscy bellator byli wycieńczeni i obolali. Ellen napotykała na zmarnowane twarze i oczy pełne cierpienia. Przesunęła zagracające porzucone miecze, sztylety i łuki. Zrobiła więcej miejsca i weszła do sali, która jeszcze kilka godzin wcześniej była pełna radości i zabawy. Szyby zostały naprawione. Ktoś napalił w kominkach i było dostatecznie ciepło, by ranni nie marzli.

Ellen zauważyła Violet siedzącą przy Silorze, który ze zwieszoną głową w milczeniu znosił jej zabiegi.

Ujrzała również Iris krzątającą się przy grupce dziewcząt oraz Gabriela, który przenosił starszego mężczyznę na materac z sali treningowej.

Poczuła ścisk w żołądku na widok jego miedzianej czupryny. Jeszcze przed chwilą wyznała Nicholasowi miłość. Jeszcze chwilę temu całowała go z pożądaniem. A teraz przypatruje się Gabrielowi i widząc łagodny uśmiech na jego wargach, uświadamia sobie z całą mocą, że przecież jego też kocha. I kocha go tak mocno, że sprawia jej to ból.

Ellen była wykończona. W jej piersi nie pozostało wiele magii, więc wolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia, by przeprać zabrudzone bandaże i chociaż do czegoś się przydać. Gabriel zauważył ją z drugiego końca pokoju. Otarł zakrwawione dłonie i posłał jej blady uśmiech i ruszył w jej kierunku.

- Miałeś odpoczywać – skarciła go, kiedy podszedł.

Zauważyła, że wykąpał się i zmienił koszulę. Wilgotne włosy kleiły mu się do czoła. Na skroni miał nową bladoczerwoną bliznę. Wolała nie wyobrażać sobie jak wyglądają jego plecy. Na szczęście większość ran, jakie otrzymał było sprokurowane wybuchem okien.

- Sama powinnaś już dawno być w łóżku. – Ujął jej dłonie i poprowadził w bardziej oddaloną część korytarza. – Tak bardzo się o ciebie martwiłem - szepnął wpatrując się w nią z uczuciem.

Zarumieniła się pod jego intensywnym spojrzeniem i spuściła wzrok.

- A ja o was. Nie mogę jednak uwierzyć w tak wielkie szczęście, że wszyscy nasi najbliżsi przeżyli.

- Owszem, to cud. I gdyby nie ty i Violet, podejrzewam, że zakończyłoby się to większą masakrą.

Jego głos był przytłumiony. Przysunął się do niej bliżej i poczuła świeży zapach. Wdychała go zachłannie.

- Wieczorem idę na zwiad – powiedział cicho.

Ellen zadrżała ze strachu. Poczuła jak jej gardło zwęża się i uniemożliwia oddychanie.

- Sam? – Zatrzepotała powiekami. – Nie możesz iść sam.

- Muszę Ellen. Nie raz już chodziłem sam na zwiad, więc nie masz się czego obawiać. Jestem dobry w tym co robię. I bardzo szybki. – Posłał jej krzywy uśmieszek. – W razie problemów zdążę uciec.

Tron z kości [18+]Where stories live. Discover now