Rozdział 59

147 15 0
                                    




Ellen z trudem otworzyła oczy. Niestety niczego to nie zmieniło, bo z jednej ciemności zanurzyła się w drugą. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było ciemniejsze, niż środek nocy. Przez chwilę wydawało jej się, że wkrótce źrenice przystosują się do braku światła, ale z biegiem czasu nic się nie zmieniało.

Skupiła się więc na innych zmysłach. Pachniało tytoniem i duszącymi, gęstymi perfumami. Zewsząd słyszała przytłumione wybuchy śmiechu i szmery cichych rozmów, a także dźwięk fortepianu i wygrywaną na nim spokojną sonatę.

Poruszyła się lekko i uświadomiła sobie, że w usta ma wciśnięty knebel. Ręce oraz nogi były skrępowane na tyle mocno, by uniemożliwić jej najmniejszy ruch. Jedyne, co mogła robić, to rozglądać się na boki, co jednak w tych okolicznościach było kompletnie zbyteczne.

Była więc ślepa, niema i skrępowana.

Próbowała zachowywać się racjonalnie, ale wkrótce oblał ją lodowaty pot. Panika zaczęła wlewać się w jej myśli i żyły i poczuła naglącą potrzebę poruszenia się i zaczerpnięcia powietrza. Nie mogła jednak uczynić niczego takiego, więc tylko urywanie ledwo łapała oddech.

Kiedy tak walczyła z własną paniką nie odnotowała momentu, w którym ktoś wszedł do pomieszczenia. Przeraziła się więc, kiedy czyjeś lodowate paluchy zaczęły sunąć powoli po jej nodze od kolana w górę. Natręt oddychał głośno i krótko, sięgając palcami coraz wyżej. Poczuła ich obrzydliwy dotyk po wewnętrznej stronie uda i zaczęła rzucać się w panice, ale usłyszała jedynie zduszony śmiech. Oddech uwiązł jej w gardle. Zaczęła krztusić się własnymi łzami i śliną.

- Nie krzyw się tak. Dziewicą to ty nie jesteś. – Roześmiał się gardłowo tajemniczy oprawca.

Miotała się tylko żałośnie i coraz słabiej, kiedy jego paluch wtargnął w nią. Druga cuchnąca ręka boleśnie wpijała się w jej piersi.

Ellen płakała coraz ciszej i ciszej, słysząc jak pospiesznie rozpina guziki. Jego cuchnący oddech sunął po jej policzku. Opadł na nią ciężko i kolanem na siłę próbował rozsunąć związane nogi. Rozpaczliwie wygięła plecy w łuk, kiedy wsuwał do środka drugi palec.

- Glista, co ty wyprawiasz?! Złaź z niej. Miałeś jej pilnować. – Ellen zaszlochała z ulgi, słysząc kobiecy głos.

Ze szpary w uchylonych drzwiach przedzierało się światło. W jego mglistym blasku ujrzała pospiesznie wycofując się sylwetkę pasożyta i górującą nad nią mamę Kelly.

- Wybacz to osobliwe powitanie, ale nie sądziłam, że Glista jest aż tak wyposzczony. – Uśmiechnęła się sztucznie, a na jej pięknych rysach pojawił się wyraz niesmaku.

Ellen nabrała powietrza w płuca i uważnie obserwowała kobietę, która nagle umilkła.

- Co zamierzasz ze mną zrobić? – odezwała się sanguis.

Mama Kelly wyraźnie się zawahała. Ellen nie potrafiła wyczytać z jej twarzy niczego więcej.

- Rozumiem, że oddasz mnie w ręce Petroniusza? – dodała. – To ma sens. Nie wiem tylko, czy to dla ciebie wystarczająco opłacalne. Przecież po mnie przyjdą: ja to wiem i ty to wiesz.

Mama Kelly żachnęła się i zacmokała z udawanym współczuciem.

- Być może.

- Na pewno – syknęła Ellen i szarpnęła się, próbując rozluźnić nieco więzy.

- Skąd pomysł, że będę tu na nich spokojnie czekać? Z tego, co mi wiadomo, to twoi calanhe są aktualnie bardzo daleko. Nikt inny po ciebie nie przybędzie, bo nikt nie wie, gdzie jesteś. Poza tym, potrzebuję cię tylko na kilka dni. Później oddam cię Petroniuszowi i zniknę.

Tron z kości [18+]On viuen les histories. Descobreix ara