Rozdział 48

224 17 2
                                    




Następnego dnia Ellen nigdzie nie mogła znaleźć Hirona. Teraz jednak różnica była taka, że kompletnie nie miała ochoty się z nim widzieć. Na każde wspomnienie tego, co między nimi doszło, przyciskała dłonie do twarzy, tym sposobem próbując powstrzymać wypływające na policzki rumieńce.

Wmawiała sobie, że upewnienie się Hirona co do stałości relacji jaką stworzyli nie wywarło na niej większego znaczenia, ale prawda była zupełnie inna. Wiedziała, że sama próbuje sobie wmówić, że nie ubodło jej jego zachowanie. Musiała jednak zaakceptować to, że godziła się na coś, co Hiron jasno przedstawił. Zatem ulga, którą czuła kiedy nie mijała go na korytarzach była wręcz obezwładniająca.

Jego nieobecność pomogła jej uspokoić nieco uczucia. Starała się wsłuchać w siebie i poszukać odpowiedzi na pytanie, czy nie zabrnęła za daleko w relacji z magiem. Przecież jeszcze niedawno zdawało jej się, że była szaleńczo zakochana w swoich calanhe.

Coś, jakaś wyższa siła sprawiło jednak, że to uczucie wyblakło i nie stanowiło już dla niej osi życia. Czy mogła winić o to siebie? Być może tak, ale winiła również Gabriela i Nicholasa, którzy zrobili wszystko, by się od niej odciąć. Z każdym dniem radziła sobie coraz lepiej i powoli odzyskiwała własną świadomość nieskalaną calanhe. I okazywało się, że nie jest taka za jaką się dotychczas miała.

Martwiła się również atakiem pasożytów. Śmierć była w zasięgu ręki i uświadomiła sobie jak niewiele brakowało, by została zamordowana. Odczuwała strach na samą myśl o opuszczeniu domu, ale musiała go w sobie stłamsić. Jak przecież miałaby walczyć i wspomagać bellator, gdyby ukrywała się za drzwiami wzmocnionymi magią?

Poza tym, niepokojąca atmosfera jaką przesiąkł teraz dom była męcząca i niezdrowa. Przechadzała się po korytarzach, próbowała nawet szukać ukojenia i samotności w altanie Gabriela, ale wszędzie napotykała innych. Wyjrzała przez okno i z ulgą odnotowała, że na zewnątrz nikogo nie widać. Pogoda nie była zachęcająca, więc nikt z domowników raczej nie miał ochoty na spacer.

Postanowiła więc spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Z podekscytowaniem wyszła na zewnątrz, siadając na ławce, na której kiedyś rozmawiała z Nicholasem. Na niebiosa, minęło już tyle czasu... Przyglądała się potężnym schodom i ścianom budynku, które uszkodził Petroniusz podczas swojego ataku i które z takim zaangażowaniem wszyscy odbudowywali.

Teraz traktowała ten budynek jak dom i łączyła go zarówno z dobrymi, jak i złymi wspomnieniami. To nie była tylko pusta skorupa, ale miejsce, w którym przeżywała największe emocje. Dom, w którym kochała i cierpiała. Obserwowała szerokie okna, wspominając jak wypatrywała z nich Nicholasa, który uporczywie nie wracał z własnego wygnania.

Przez jej ciało przebiegł dreszcz i jęknęła na to przykre skojarzenie. Naraz usłyszała za sobą kroki i ujrzała zbliżającego się Gabriela. Początkowo tchórzliwie próbowała się ukryć, ale nie miała już na to czasu, bo chłopak dostrzegł ruch i jego twarz rozjaśniła się na jej widok.

Sprężystymi krokami zbliżył się do niej szybciej, niż by sobie tego życzyła i zajął miejsce tuż obok niej. Miał na sobie ciemne bryczesy i koszulę. Podwinął rękawy pomimo zimnego powietrza. Jego blizny niemal lśniły w zamglonym powietrzu.

Ellen nie miała czasu, by uspokoić nerwy zszargane jego niespodziewanym przybyciem. Nie sądziła, że spośród tylu mieszkańców, będzie miała takiego pecha, że natknie się akurat na niego. Szybkimi ruchami wygładziła zmarszczki na spódnicy.

- Nie sądziłem, że cię tu znajdę. – Zerknął na nią spod rzęs.

- Stwierdziłam, że chyba nadszedł czas, żeby opuścić mury. Nie mogę przecież wiecznie ukrywać się przed własnymi obawami – westchnęła.

Tron z kości [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz