Rozdział 77

164 19 5
                                    


Ellen

Z trudem otworzyła powieki, gwałtownie zaciągając w usta cuchnące, gorące powietrze. Z ledwością była w stanie zachować w żołądku resztki kolacji, ponieważ ogromny ciężar napierał na jej klatkę piersiową. Stęknęła, próbując się go pozbyć, ale wokół było tyle szczypiącego w oczy szarego pyłu, że niczego właściwie nie widziała.

Kiedy w końcu kurz opadł, uświadomiła sobie, że jest sama. Nie wiedziała, gdzie jest, ani co się stało, ale w końcu sobie przypomniała. Porwano ją, próbowano skrzywdzić, a ona eksplodowała tą cząstką magii, którą podarował jej Hiron. Niebiosa niech mają go w opiece. I całą jego cholerną upartość. Powinna być na niego zła, ale po raz kolejny uratował jej życie. Nigdy nie spłaci wszystkich długów, które u niego zaciągnęła.

Leżała chwilę w bezruchu zbierając siły i nagle usłyszała jęknięcie. Dochodziło z zewnątrz. Uzmysłowiła sobie, że pozostał jeszcze jeden napastnik - woźnica. Poczuła ukłucie strachu i skądś wiedziała, że ten strach nie należy tylko do niej. Hiron? Zamknęła oczy i sięgnęła w jego stronę. Był tam i rzeczywiście wydawał się czymś przestraszony, a on bał się tak rzadko. Czy wyczuł jej przerażenie? Czy bał się o siebie? Nie miała jednak zbyt wiele magii, by dłużej pozostać z nim w połączeniu, więc z trudem oderwała się od jego obecności i skupiła na tym, co działo się tu i teraz.

Powóz poruszył się gwałtownie i ktoś szarpnął drzwiczkami. Ponowił kilkakrotnie próbę i wkrótce ujrzała szeroką kwadratową gębę. Żółta posoka spływała z głębokiej broczącej rany w czole. Wyciągnął w jej stronę ramię i Ellen cofnęła się, ale i tak bez trudności ją dosięgnął. Kopała i walczyła, jednak nie miało to znaczenia. Był od niej znacznie silniejszy.

Kiedy wyciągał ją przez drzwiczki, poczuła ból na plecach. Drzazgi wbiły się w skórę i Ellen wrzasnęła. Pasożyt niczym się nie przejął. Był rozwścieczony jej atakiem. Sapał ciężko i sukcesywnie wyciągał ją z powozu. W końcu postawił ją na ziemi. Ellen rozejrzała się z niepokojem - byli po środku niczego.

Ze wszystkich sił starała się skupić i uspokoić oddech i zastanowić się, gdzie jest. Z północy poczuła rześki wiatr. Takiego wiatru nie sposób było pomylić. To wiatr znad rzeki. Po lewej stronie rosły bezlistne drzewa. Droga, po której jechał powóz to rzadko używana koleina użytkowana zapewne jedynie przez drwali, albo wyjątkowo zdeterminowanych rybaków.

Pasożyt szarpiąc ją za ramię podszedł do koni, by je wyswobodzić. Dłonie Ellen związał postronkami, bo poprzednie więzy mogły już nie spełniać swojego zadania. Posadził ją na grzbiecie kasztanki nieprzywykłej do noszenia ludzi i koń od razu stanął dęba. Ellen pozbawiona wszelkiego zabezpieczenia wrzasnęła, ale parasitus trzymał ją mocno i pozostała na miejscu.

Klacz zarżała i ugięła nogi, kiedy pasożyt usiadł za Ellen. Jego waga była ogromna i koń z trudnością stawiał kolejne kroki. Drugie ze zwierząt wolno szło za pierwszym. Ellen była pewna, że będą musieli często wymieniać konie, jeśli czeka ich długa podróż.

- Czego ode mnie chcesz? – zapytała.

Smród jego cielska doprowadzał ją do mdłości.

- Ja? Niczego. Mój pan chce. – Zarechotał i ścisnął ją mocniej w pasie. Ledwo łapała oddech.

- Czy jest coś, co mogę ci dać, żebyś mnie puścił? – Nadzieja w jej głosie była żałosna.

- Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że masz coś, co jest więcej warte od czegokolwiek, czym mógłby mnie nagrodzić mój pan – odezwał się chrapliwie. – Miło mi jednak, że pozbyłaś się moich towarzyszy. Mój udział w nagrodzie byłby raczej skąpy. W końcu byłem tylko woźnicą.

Zaśmiał się głośno, a oba konie na ten gwałtowny hałas zareagowały strachem i paniką. Gdyby kasztanka nie niosła na sobie takiego ciężaru, zapewne stanęłaby dęba. Pasożyt uderzył w boki zwierzęcia i przyspieszyli. Ellen ujrzała czerwone łuny i ze zdumieniem zauważyła, że coś płonęło.

Pasożyt ściągnął cugle i koń zatrzymał się raptownie. Parasitus również wpatrywał się w płonące tereny i zaklął pod nosem. Ellen domyśliła się, że mogły być to obozy Petroniusza i poczuła zadowolenie, wyczuwając strach i złość pasożyta.

- Głupia dziewucha! To wszystko przez ciebie! – wrzasnął. – Pewnie twoi cuchnący bellator cię szukają.

Ellen schyliła głowę, kiedy szarpnął ją za włosy i wyrwał spory fragment. Z jej oczu popłynęły łzy. Parasitus pospieszył konia i pędzili teraz dość szybko. Koń krwawił z boków, a z pyska toczył pianę. Po jakimś czasie zmienili wierzchowca i pasożyt położył ją teraz w poprzek kłębu. Chciało jej się wymiotować od tej pozycji. Uderzała udami i głową o boki konia i szukała słabych punktów pozwalających uwolnić dłonie, ale związał ją mocno.

Nie minęło dużo czasu, gdy poczuła na twarzy gorąco. Zbliżali się do podpalonych obozów. I rzeczywiście. Kątem oka ujrzała biegających w popłochu pasożytów. Niektórzy z nich palili się i upadali na błoto, próbując ugasić płomienie. Reszta przelewała wodę z beczek i polewała nią płonące namioty.

Ktoś próbował zapanować nad tłuszczą, ale dowódcy niewiele mogli wskórać, kiedy obóz ogarnęła panika. Pasożyty mogły być żołnierzami, ale strach przed ogniem był czymś pierwotnym i nie do okiełznania.

Smród palonych ciał, alkoholu i stert ubrań, dusił. Ciemne chmury dymu szczypały w oczy i oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Zwłaszcza, kiedy leżało się na brzuchu ze spętanymi dłońmi na niewygodnym twardym grzbiecie.

Pasożyt wydawał się zdezorientowany. Obawiał się wejść do płonącego obozu, ale oczekiwał też nagrody za przywiezienie Ellen. Petroniusz musiał więc być w tym obozie. Może już nie żył, pomyślała z zadowoleniem.

- Twój pan już zapewne zdechł – wysyczała przez zęby.

Pasożyt brutalnie złapał ją za kark i nienaturalnie wygiął jej głowę.

- Żyje. Czułbym, gdyby było inaczej, obrzydliwa sanguis.

Ellen jęknęła zrozpaczona. Po chwili pasożyt zrzucił ją z konia i upadła w błoto. Upadek z takiej wysokości był niebezpieczny i Ellen pod powiekami ujrzała rozbłyski świateł. Była niemal pewna, że ma złamane co najmniej jedno żebro. Twarzą zaorała w ziemię i błoto miała już w ustach. Wypluła je i jakoś udało jej się przewrócić na bok. Pasożyt stanął przed nią i ugiął nogi w kolanach. Znała tę pozycję: bojowa.

Próbowała spojrzeć między jego pałąkowatymi nogami i ujrzała ciemne spodnie i zabrudzone buty. Ktoś biegł w ich stronę i Ellen poczuła iskierkę nadziei. Ktoś przybył na ratunek. A może był to drugi pasożyt? Może będą walczyć o łup? Leżała więc w ciszy, mając nadzieję, że jeśli tak jest, to jej porywacz wygra. Lepszy znany diabeł, niż obcy. A wyczuła już w nim strach i niepewność. Bał się iść do obozu, a każda chwila z dala od Petroniusza była cenna i mogła stanowić okazję do ucieczki.

Mężczyzna, który zmierzał do nich z naprzeciwka przyspieszył i biegł teraz bardzo szybko. Jego nogi poruszały się z lekkością. Pasożyt natomiast obrócił się gwałtownie i schylił do niej. Poczuła smród, kiedy zbliżył twarz do jej twarzy, a potem obezwładniający ból. Wgryzł się w jej szyję i chłeptał krew. Z każdą sekundą traciła siły. Jej ruchy były wolniejsze i słabsze. Serce uderzało coraz słabiej i słabiej, ale parasitus nagle wrzasnął, kiedy uderzyła w niego czerwona magia.

Hiron. Był tu.

Nie miał jednak wiele magii. Jego uderzenie było lekkie, ale ku jego radości wystarczyło, by pasożyt się od niej oderwał. Była już pewna, że dzięki jej krwi stają się silniejsi. Rana wciąż krwawiła, ale za chwilę zacznie się zasklepiać. Musiała tylko wytrzymać do tego momentu i nie stracić przytomności.

Jak przez mgłę widziała walczących. I jego oczy. Na niebiosa, przybył po nią. Po chwili zalała ją nieprzenikniona ciemność.

Tron z kości [18+]Where stories live. Discover now