58. Nasze małżeństwo lekko upadło 🎤

125 10 0
                                    

Obawiali się pierwszego dnia w przedszkolu, widzieli jak Freddie zniósł rozłąkę z swoimi przyjaciółmi. Było im go żal, ale obiecali, że będę systematycznie się z nimi spotykać. Wybrali przedszkole prywatne, tak dla większego bezpieczeństwa i większej prywatności. W takich przedszkolach grupy są zazwyczaj małe i o wiele bardziej zgrane niż w tym większych. Wiedzieli, że Freddie na pewno da siebie radę i szybko zaaklimatyzuje się w nowym miejscu.

- Gotowy na pierwszy dzień w przedszkolu? - zapytał Harry, podając mu jego mały plecaczek.

- Bardzo! Ale będę tęsknić za moimi kolegami - westchnął, odbierając plecaczek i zakładając go na siebie. - Tam też będą fajni koledzy?

- Jestem wręcz tego pewny - uśmiechnął się, kucając przed nim. - Dzisiaj zostaniemy z tobą, jednak od jutra będziesz już sam z dziećmi, dobrze?

- Dobrze, ale i tak dzisiaj nie będę zwracać na was uwagi - zachichotał, a starszy otworzył usta z zdziwienia. - Będę bardzo dzielny!

- Coś o tym wiem, brzdącu - zaśmiał się i wstając, pogłaskał go po głowie. - Czekamy na tatę Lou i będziemy mogli już jechać do przedszkola

- Tata Lou to ślimak! - krzyknął z śmiechem, przez co Harry również wybuchnął śmiechem.

Freddie jak czasem coś powie to zawsze jest po nim, a zazwyczaj jak powie coś o Louisie. Może stara się nie śmiać, ale to jest od niego silniejsze, w tym przypadku też.

- Dziękuje za komplement - mruknął, schodząc z schodów. - Fajnie się śmiać ze mnie? Nie mogłem znaleźć skarpetki - wywrócił oczyma, a Harry wybuchnął ponownie.

- Nie umiałeś spojrzeć do szuflady w garderobie? - zapytał z śmiechem.

- Wieczorem sobie uszykowałem i odłożyłem na krzesło, ale skarpetki znikły!

- Skarpetki zrobiły papa, tata! - do rozmowy dołączył podekscytowany Freddie. - Oddam ci swoje, nie martw się!

Louis uśmiechnął się i zabrał malucha na ręce, ten zaczął chichotać, a Harry uśmiechać na tą całą sytuację. Cieszył się, że ich miał, jednak pieszczoty, pieszczotami, ale przedszkole nie mogło czekać, a w końcu jechali na rozpoczęcie i kilka pierwszych godzin.

Spojrzał na godzinę, mieli tylko czterdzieści minut na dojazd. Przeraził się i szybko poinformował resztę, wybiegając z domu jak poparzony. Teraz to Freddie i Louis się z niego śmiali, chociaż mu do śmiechu wcale nie było.

Wsiadł do swojego auta i zaczekał za resztą, która doszła dopiero kilka minut później, co go bardzo zdenerwowało, nie mieli czasu, a nie mogli się spóźnić, to był zbyt ważny dzień na bezsensowne spóźnienia.

- Mógłbym ja kierować? - zapytał Louis, wkładając malucha do fotelika. - Po za tym skąd te nerwy?

- Jak skąd? Mamy mniej niż czterdzieści minut na dojazd! Mówiłem, aby wyjechać o dziewiątej! - westchnął, spoglądając na niego nerwowo, a przy okazji zabierając plecaczek z rąk Freddiego.

- Mamy na wpół do jedenastej - zaśmiał się, przez co Harry zamarł. - Mamy ze spokojem godzinę, a ty pędzisz jak nienormalny... cóż w sumie to jesteś nienormalny - dodał ze śmiechem, a ten zmarszczył brwi.

- A ty śpisz na kanapie, Tomlinson - mruknął i wyszedł.

Louis spojrzał na Freddiego, maluch chichotał. Przełknął ślinię i dokończył zapinanie jego pasów, chciał mieć pewność, że najmłodszemu nic się nie stanie. Chciał zapiąć ostatni pas, jednak coś mu w tym uniemożliwiło... uniemożliwił mu klaps od Harrego.

Between two singers → larryWhere stories live. Discover now