45

6.9K 416 54
                                    


- Nicoletto musisz w końcu przestać - powiedziała zrezygnowanym tonem Melody wchodząc do pokoju

Po raz kolejny w przeciągu ostatnich trzech dni ona, Wanda i Chris próbują namówić mnie do zaprzestania, jak to oni nazywali, znęcania się nad swoim ciałem. Kiedy się obudziłam po zemdleniu w sali balowej, pierwsze co zrobiłam to chciałam się przekonać czy to aby nie kolejny chory sen. Było przed świtem, więc nikogo nie spotkałam po drodze kiedy biegłam do komnaty mojej matki, dopiero w środku zastałam przybitego ojca.

Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł spojrzenie znad kawałka kartki, a kiedy zobaczył, że to ja jego spojrzenie zaszło mgłom, aby po chwili spojrzeć na mnie z wyrzutem. Może nie powiedział mi tego prosto w oczy, ani nikomu innemu to i tak czułam, że obwinia mnie o śmierć matki. Zresztą nie dziwiłam mu się. Sama się obwiniałam.

Po tamtym incydencie spędziłam jeden dzień zamknięta w swoim pokoju i skulona w kącie. Wspominałam wszystkie nauki z matką, odtwarzałam w głowie raz za razem moment jej śmierci. Kilka razy pukali do drzwi moi strażnicy, martwiąc się o mnie, próbowali namówić mnie do wyjścia. Dopiero następnego dnia opuściłam pokój.

Spędzałam wówczas czas na treningu. To była jedyna metoda, która potrafiła odciągnąć moje myśli od obrazu ciała mojej matki na podłodze. Atakowałam sztyletami manekiny, strzelałam z łuku do tarczy albo po prostu uderzałam gołymi pięściami w worek treningowy. Straż Królewska nieraz przychodziła do sali gimnastycznej, aby od razu wyjść gdy widzieli mnie trenującą w środku.

Mój ojciec natomiast zamknął się w komnacie mojej matki. Zaniedbywał swoje obowiązki, zresztą tak samo jak ja. Gniazdo zaczynało powoli się rozpadać. Bez jakiejkolwiek interwencji mojego ojca czy chociaż mojej na spotkaniach z doradcami, rozdawali między sobą nowe obowiązki. Próbowali jakoś opanować sytuację, ale nie mogli dość między sobą do porozumienia.

Wieczorem, kiedy to byłam już cała spocona, a w normalnych okolicznościach zapewne leżałabym wycieńczona na posadzce, do sali wszedł Alexander, który na mój widok siłą zaniósł mnie do mojej komnaty. Siłą, bo na początku kiedy złapał mnie za łokieć rzuciłam nim o ścianę, krzycząc, aby nigdy więcej się do mnie nie zbliżał. Nie posłuchał, w następnej chwili byłam przerzucona przez jego ramię i okładałam pięściami jego plecy.

Gdy położył mnie na łóżku znów wybuchłam płaczem i nawet nie wiedząc kiedy zasnęłam.

Dziś jak się obudziłam pierwsze co zrobiłam to spędziłam pół godziny pod strumieniem gorącej wody, a następnie znów poszłam trenować. Wyobrażałam sobie, że worek który biłam to był Edgar, a moje uderzenia to była zemsta, za wszystko czego się dopuścił od czasu swojego wygnania.

- Nicoletto słuchasz mnie? Przestań! - warknęła Melody i odciągnęła mnie od worka - cholera, ogarnij się!

- Odczep się.

- Nie ma szans, nie kiedy moja przyjaciółka próbuje zamęczyć się na śmierć.

- Może to byłoby lepsze - mruknęłam pod nosem na co wilczyca zamrugała - może gdybym zginęła jeszcze w LA to nic złego by się nie stało.

- Nie mów tak, to nie twoja wina, że Edgar...

- To jest moja wina, Melody! To przeze mnie on ją zabił! To ja nic nie zrobiłam, aby to powstrzymać!

Melody przytuliła mnie, ale ja tylko stałam i patrzyłam się w przestrzeń, nawet nie podniosłam ramion do góry. Po kilku sekundach puściła mnie i spojrzała na mnie ze smutkiem.

- Och, Nicoletto. To nie jest twoja wina. To że jesteś jego siostrą i mówi, że robi to dla ciebie nie oznacza, że to twoja wina.

- Ale go nie powstrzymałam. Gdybym z nim poszła to ona by żyła, mój ojciec by mnie nienawidził...

Dobra Krew - w trakcie edycjiUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum