Rozdział 11 - Korzenie, pień, liście (cz. 9)

115 17 11
                                    

Powoli otworzyłam oczy. Czułam jakiś brak, nieokreśloną pustkę, poczucie opuszczenia, straty, które nieprzyjemnie łaskotało gdzieś we wnętrzu mnie.

Szumiało mi w uszach, i wsłuchując się przez ułamek sekundy w ten szum, załapałam. Brakowało melodii i niesionego przez nią poczucia, że wszystko jest jednością i harmonią.

Ta myśl była jak lodowy kolec.

– Elise? – Przez szum przebił się znajomy głos. Filen.

Podniosłam się i zamrugałam. Byliśmy przy drzwiach, kawałek dalej, niż przy nich siedziałam, nim... Nim usłyszałam dobrze melodię. Najwyraźniej ktoś zamiast po prostu przenieść mnie na posłanie, to przysunął posłanie za mnie, po czym dopiero mnie na nim położył.

Filen siedział przed drzwiami, za nim kręcili się cisowi – nie zagradzając wyjście z chaty, ale przy barierce.

Bardziej, jakby mnie ochraniali, niż pilnowali.

Chłopak spoglądał na mnie z mieszaniną zaniepokojenia i zaciekawienia.

– Hej – mruknęłam.

Co tu się wyrabiało?

– Hej ponownie. Ucięłaś sobie drzemkę? Ale dlaczego już cię tak nie pilnują? Nie chcieli mi nic wyjaśnić na ten temat, odesłali mnie do ciebie.

– Sama niespecjalnie wiem – potarłam dłonią czoło. – Stało się coś... Dziwnego.

– Jakoś mnie to nie dziwi.

Parsknęłam cicho śmiechem. Po czym, pomijając najbardziej osobiste rzeczy, opowiedziałam o tym, co się stało.

– Wydaje mi się, że jakoś dołączyłam do tego rytuału. Trochę z boku, pewnie nie będąc w stanie połączyć się z nimi tak, jak oni łączą się ze sobą. Tylko, ta ostatnia wizja... Wcześniej były to moje wspomnienia, ale to?

– Może to coś, czego nie pamiętałaś? Sama mówiłaś, że zastanawia cię twoja przeszłość, skoro wedle księgi Ilay, musiałaś być tutaj wcześniej.

– Tak, ale... Chyba nie docierało do mnie do końca, co to oznacza – wymamrotałam. – Jeśli to ja, to w tej wizji miałam... – Przymknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć wielkość swojej rączki, to, jak duże w porównaniu ze mną wydawały się rzeczy i to, jak przez ten krótki moment reminiscencji postrzegałam świat. – Trzy lata? Chyba coś około tego. I znajdowałam się w jakiejś zakładce. Z dala od mojej rodziny. Z jakimiś innymi dziećmi.

Potarłam dłonią czoło. To wszystko wydawało się takie nierealne. Teraz Filen patrzył na mnie głównie z niepokojem.

– Co to mogło znaczyć? Jakieś przedszkole przy Akademii? Tylko do tego nie pasuje Keron.

– Keron. Cokolwiek się tam wydarzyło, jakakolwiek jest twoja przeszłość, on powinien orientować się w przebiegu wypadków – zauważył Filen.

– Tak, powinien. Ale i tak... Zawsze myślałam, że po prostu urodziłam się w mojej rodzinie, gdzie gdzieś tam byli magiczni przodkowie i te geny się ujawniły. Nawet po spotkaniu z Ilay uznałabym raczej, że ktoś wpłynął na zapis w księdze, że coś się stało później... Nie, że... – przełknęłam ślinę, szukając w sobie sił, by wypowiedzieć to na głos. – Nie, że pierwsze lata mojego życia były zupełnie inne niż myślałam. Nie, że moi rodzice i brat... Co właściwie się z nimi mogło stać? Okłamywali mnie? Ktoś im wyprał mózgi?

– Ja ci nie odpowiem – odparł Filen.

Westchnęłam. Przypomniałam sobie te wszystkie momenty z rodziną, których tak niedawno miałam okazję ponownie doświadczyć. Czy one były prawdziwe? Gdzie zaczyna się kłamstwo?

Akademia SetrionneDär berättelser lever. Upptäck nu