Rozdział 4 - List i lekcje (cz. 1)

420 41 75
                                    

Szliśmy ostatni. Tym razem przejście odbyło się o wiele mniej spokojnie. W fioletowej przestrzeni wiał porywisty wiatr, linie układały się chaotycznie, a nawet szklana tafla pod stopami falowała jak wzburzone morze. Potykaliśmy się z Deirem i Noelle, kurczowo ściskając swoje dłonie. Gdyby któreś z nas zagubiło się w tej dziwacznej przestrzeni, między zakładkami, które same znajdowały się między wymiarami... To nie było coś, czego którekolwiek z nas chciałoby doświadczyć, a nie mogliśmy iść idealnie prosto. Fioletowy światek wirował, obijaliśmy się o twarde wzniesienia, kreski szalały. Kręciło mi się też w głowie, skręcało w brzuchu, nogi zdawały się patykami, kontrolowanymi tylko trochę. Nadal byłam solidnie osłabiona od niedawnych poparzeń.

Nagle silne ręce objęły mnie w ramionach i talii i pociągnęły do przodu. Ścisnęłam mocniej dłonie przyjaciół i po chwili spadałam na pokryte odłamkami szkła kamienie. Niemal na nich wylądowałam, nim ktoś złapał mnie od tyłu. „Nadal tu są?" – ta myśl kołatała mi w głowie, gdy Meroin podciągnął mnie do góry. Dziwne, w końcu trochę czasu minęło.

Wokół ciemność zdawała się rozkładać i płynąć między przedmiotami i osobami, oświetlanymi chwiejnym blaskiem dwóch pochodni, zawieszonych na ścianach. Słabe, pomarańczowe światło migało w drobinach szkła. Na ścianach przenikały się i poruszały ciemniejsze i jaśniejsze plamy, jak w dziwacznym teatrze cieni.

Stanęłam już nieco pewniej na nogach, a oczy przyzwyczajały mi się do półmroku. Przyjrzałam się dokładniej pozostałym uczestnikom wyprawy. Po bokach podnosili się Deir i Noelle. Meroin właśnie pomagał Noelle, a Deir odrzucił pomoc Atra i sam sobie poradził. Wokół kilka osób strzepywało z siebie drobiny szkła. Griedda sprawdzała, czy nikomu nie stało się nic poważnego. Podeszła i do mnie.

– Nie podrażniłaś poparzonej skóry? – spytała zwięźle.

– Nie, Meroin mnie złapał – odparłam.

– Mogliśmy to przewidzieć. Przenoszenie się tuż po tym, jak uruchomiliśmy punkt przekształceń, a smoki uciekł z zakładki... – pokręciła głową Erinne, a w jej włosach zatańczyły rude refleksy.

Stilla prychnęła cicho. Stała, przytrzymywana przez Idredona, pod ścianą.

– Świetnie sobie radzicie, nie ma co – rzuciła kpiąco.

– Lepiej niż ty – zripostowała Erinne.

Zachowywały się jak dzieci. Nie obrażając większości dziesięciolatków w Akademii, dojrzalszych od tych tu.

Podeszłam, lekko chwiejnie, do Noelle, Meroina i Deira, który zbliżył się do tej pary wcześniej. Mężczyzna przeszukiwał swoją torbę, a Deir przytrzymywał Noelle.

– Co się stało? – pytał cicho.

Noelle spoglądała na nas wielkimi oczami, pełnymi oszołomienia. Twarz miała podrapaną i mrugała co chwila.

– Nic... Chyba nic... – wymamrotała. Bałam się, że właśnie dopadł ją z opóźnieniem cały strach związany z akcją ze smokiem. Przykucnęłam przy przyjaciółce i lekko ją objęłam, bojąc się dodatkowo odłamków szkła, które miała w ubraniach.

– To ja, Elise. Już dobrze. Jesteśmy... W domu – powiedziałam. W domu? Kiedy to miejsce stało się dla nas domem?

Kiedy staliśmy się czymś w rodzaju rodziny, przeszło mi natychmiast przez głowę.

Meroin podszedł do Grieddy, wymienili kilka słów.

– Mogę jej coś podać na uspokojenie, wy chyba najlepiej ocenicie, czy czegoś potrzebuje.

– Wiem, gdzie jestem i z kim – prychnęła Noelle, jakby w odpowiedzi. – Ale nie jest dobrze – dodała prawie bezgłośnie.

– Raczej nic nie potrzebuje – oceniłam.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now