Rozdział 13 - Pierwowzór (cz. 3)

80 12 10
                                    

Keri biegła. Pokonywała zamkowe korytarze i schody tak szybko, że aż brakło jej tchu. Może to nie była najlepsza strategia, może powinna działać bardziej przemyślanie i ostrożnie.

Ale powątpiewała, by był jeszcze czas na przemyślenie i ostrożność.

Ktoś złapał ją za ramię. Mocno. Nawet się nie obejrzała, jedynie szarpnęła, łokciem drugiej ręki celując w pierś napastnika. Usłyszała zduszony krzyk i poczuła, że ten ktoś ją puszcza. Rzuciła się w zakręt do bocznego korytarza. Na szczęście nikt jej nie zatrzymał. Zakręciła znów, nie zwalniając, mimo że w płucach ją paliło, a serce biło jak oszalałe.

Zakręty sprawiły, że musiała na nowo opracować w głowie trasę. Zmusiła się do skupienia, mimo biegu. Jeszcze jeden zakręt, potem schody i będzie pod klasą, w której Meri miała lekcje na moment przed tym, gdy się zaczęło.

Minęła jakiegoś uciekającego chłopaka i grupkę buntowników ścierających się z grupką członków Klanu. Z tego, co się orientowała, buntownicy mieli przewagę liczebną, ale Klan dysponował masą magicznych sprzętów i specjalistów w swoich dziedzinach magii, którzy szkolili w czasie, gdy buntownicy byli uśpieni, a do tego znajdowali się na swoim terenie. Keri nie dawała buntownikom zbyt dużych szans. A podejrzewała, że to, co ma miejsce, to nie tylko dywersja. Że to bardziej ich akcja jest dodatkowym utrudnieniem dodanym do bitwy, która odbyłaby się i tak.

Właśnie dostrzegła grupkę dziewczynek kryjących się pod schodami. Przypatrzyła się im sekundę dłużej, ale żadna z nich nie była nawet z grupy Meri, to był o rok starszy rocznik. Keri zagryzła wargę. Normalnie zajęłaby się jakoś nimi, spróbowała pomóc, ale i tak nie mogła im zapewnić znacznie bezpieczniejszego miejsca, prędzej, jako buntowniczka, ściągnąć na nie więcej zagrożenia.

Przez sekundę jej wzrok zetknął się z spanikowanymi spojrzeniami dziewczynek. Pomyślała, że cokolwiek by buntownicy nie mówili, to, co się działo, ewidentnie nie było robione z myślą o dobru uczniów. Wystarczyło popatrzeć na spanikowane dzieciaki, które łatwo mogły oberwać w bitewnym tumulcie, lub zostać wykorzystane jako żywe tarcze.

Zmusiła się do odwrócenia wzroku i pognała na górę. W połowie wspinaczki po schodach zaczęła odczuwać coś niepokojącego. Zimno. Wzięła głębszy oddech, pozwoliła sobie na przystanie i rozejrzenie się. Przydałby jej się ogień, jeśli potencjalne zagrożenie generowało zimno, ogień zapewne mógł pomóc. Tyle, że ten korytarz oświetlały kule magicznego światła, a nie pochodnie z czarodziejskim ogniem.

Pospiesznie otworzyła torbę. Gmerała w niej chwilę, aż znalazła krzesiwo i stosik kartek, zabranych, by Noelle miała na czym rysować, jeśli znajdzie chwilę. Zawsze coś.

Trzymając tę nędzną broń pod ręką, pobiegła dalej. Czuła, jak z każdym jej krokiem zimno narasta, na ramiona wyszła jej gęsia skórka. Czujnie wypatrywała zagrożenia, czarnej mgły lub innego, nieznanego jej stworzenia. Napięte mięśnie aż bolały lekko.

Dotarła do szczytu schodach. Na korytarzu nie dostrzegła niczego podejrzanego, przynajmniej w pierwszej chwili. Potem zorientowała się, że jednak tu czegoś brakowało.

Hałasu i ludzi.

Korytarz był cichy i pusty, zupełnie inne, niż wypełniona tumultem reszta Setrionne. Keri poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Cisza, ledwie naruszana odległymi krzykami i tupotami, zdawała się wbijać w uszy, spoglądać groźnie zmrużonymi oczyma z zakamarków.

Wzdrygnęła się, ruszając przez pusty korytarz szybkim krokiem. Jej tupot rozchodził się echem po korytarzu.

Ośmielona, niemal wbiegła do sali lekcyjnej. Nie zastała nikogo. Jedynie porozrzucane ławki, w tym jedną osmaloną... I ciemną mgłę skłębioną w kącie. Mozeir!

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now