Rozdział 11 - Korzenie, pień, liście (cz. 5)

125 18 10
                                    

Filen, mędrzec i jeszcze paru cisowych zamknęli się w jednej z chat na co najmniej godzinę. Czekając, aż w końcu stamtąd wyjdą, zaczęłam pleść wianek z podobnych do powoju kwiatów, rosnących wkoło. Doszłam do momentu, w którym z girlandy mogłabym stworzyć nie wieniec, a pasek.

– Hej! – przerwał mi Filen.

Poderwałam głowę. Chłopaka otaczało go czterech cisowych z włóczniami. Najwyraźniej takie traktowanie gości uznawali za standard.

– Hej! I jak? Coś ustaliliście? Jakaś umowa, pakt, odprawili jeden z tych swoich rytuałów? – Przesunęłam w rękach kwiatowy sznur, niespecjalnie wiedząc, co z nim teraz począć.

– Raczej ustalili, a nie ustaliliśmy. Na co ci ta girlanda? – zainteresował się chłopak. – I czy możemy się przejść?

– To? – Pomachałam sznurem z kwiatów. – Na nic. Z nudów uplotłam i teraz nie wiem, co z tym począć. Na wianek jest trochę za duże.

Do tego nigdy nie nauczyłam się, jak połączyć końce wianka. Zwykle nudziłam się w połowie zaplatania, więc nie potrzebowałam tej wiedzy. Kiedy jednak zniknęła opcja rozmowy z Noelle i Deirem lub pójścia do biblioteki, plenerowe robótki ręczne nagle stały się o wiele bardziej interesujące.

– A czy możemy... – zaczął chłopak.

– Chętnie się przejdę, ale nie za daleko. Po przedzieraniu się przez tutejsze lasy łydki mnie rozbolały – poskarżyłam się.

Filen uśmiechnął się niepewnie.

– Możesz prowadzić, w takim razie pewnie znasz trochę okolicę.

– To wszystko las, wygląda podobnie. Zielony gąszcz wszędzie – oświadczyłam, wstając.

Filen zaśmiał się.

– Ciesz się, że oni tego nie słyszą. – Zatoczył koło dłonią, wskazując na otaczających nas cisowych. – O tym, że narwałaś tyle kwiatów tylko z nudów, też lepiej nie mów.

– Okej – mruknęłam, zarzucając sobie girlandę na szyję i miętosząc jej koniec w dłoni. Nie zabezpieczyłam go w żaden sposób, więc kolejne kwiaty wysuwały się z rozplatającego się sznura. – Nie wiem, po co w takim razie mogłabym to zrobić, ale okej.

– Ja też się nie znam na żadnych rytuałach w ich stylu.

Doszliśmy do krańca osady. Dostrzegłam, że moja – a teraz już chyba nasza – straż zwiększyła liczebność. Teraz było ich aż ośmiu. Czy któryś z nich mógł rozumieć cokolwiek z tego, co mówiliśmy? Póki nie miałam do kogo się odezwać, to nie było problemem, ale teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.

Z drugiej strony, gdyby nie chcieli, byśmy rozmawiali, zwyczajnie by nam na to nie pozwolili.

– To co ustalili? – przypomniałam jedno z moich pytań.

– Przyrzekłem nie opuszczać granic ich zagięcia zakładki do czasu, gdy ty tego nie zrobisz. Jesteś więc chyba skazana na moje towarzystwo. – Ukłonił się lekko, odchylając rękę na bok, z lekkim uśmiechem na ustach. Brakowało tylko zdjęcia cylindra.

Niepewnie odwzajemniłam uśmiech, znów miętosząc koniec sznura w dłoni i zastanawiając się, jak należałoby zareagować.

– Czyli nici z powiadomienia waszej grupy o całej sprawie? – spytałam.

Spodziewałam się, że mina mu zrzednie, ale uśmiechnął się tylko szerzej.

– Niekoniecznie.

Zerknęłam na cisowych, szukając na ich twarzach jakiegokolwiek śladu poruszenia, zainteresowania. Nadal były niczym drewniane maski, nieruchome i nieprzeniknione.

Akademia SetrionneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz