Prolog - cz. 1

3.2K 210 537
                                    

Cztery lata wcześniej

Miałam wtedy dziesięć lat i sekret, który tłamsiłam w sobie. Potrafiłam kontrolować ogień.

Trwało letnie popołudnie, zerkałam zza okładki "Pippi Pończoszanki" na brata i tatę.

– Dwie, góra trzy godziny. Przygotuj jej coś do jedzenia, jest do przygrzania w lodówce, jak będzie chciała. Nie...

– Już to przerabialiśmy. Pamiętam, gdzie mamy lodówkę i zapasowe klucze, jedź, jeszcze się spóźnisz. – David uczynnie podał tacie teczkę z dokumentami.

– Żadnego zapraszania...

David jęknął.

– Spokojnie, nie mam już siedemnastu lat! A większość znajomych zakłada właśnie rodziny – przypomniał. Faktycznie, miał aż dwadzieścia osiem i po raz pierwszy, odkąd pamiętałam był w domu dłużej niż na święta. Niespecjalnie rozumiałam powody, wiedziałam jedynie, że wiążą się z Peru, spóźnionym samolotem, jakimś oszustem i za mało elastycznym stosunkiem pracodawcy zdaniem Davida, a brakiem odpowiedzialności u Davida zdaniem mamy. 

W każdym razie tego lata mój dorosły brat stał się niańką.

– Też mógłbyś pomyśleć o dziewczynie, może dzieciach...

– Na razie sprawdzam, czy się do tego nadaję. Nie jest aż tak źle, prawda, mała?

Zorientowałam się, że mówi do mnie.

– Wcale – poparłam go.

– Bardzo ważne spotkanie z innymi bardzo mądrymi profesorami czeka – dodał David, a tata westchnął.

– Zachowywać się grzecznie, oboje.

Pokiwaliśmy głowami. Po chwili ojciec wyszedł. Siedząc na parapecie, mogłam oglądać, jak odjeżdża swoim szarym samochodem.

– Kiedy on przegapił, że my nie mamy pięciu lat? – spytał retorycznie David.

– Pięć i... Dwadzieścia trzy lata temu – zdołałam obliczyć.

– Sporo. W takim razie... – David zerknął na ekran komórki i przesunął po nim palcem parę razy. – Mogę cię tu zostawić? Na chwilę.

Wzruszyłam ramionami. Nie przeszkadzało mi siedzenie samej w domu, a kręcący się po nim brat przeszkadzał w czytaniu... I innych rzeczach.

– Nie nakablujesz?

Potrząsnęłam głową. David niespecjalnie mi ufał, odkąd podebrał kilka butelek z barku rodziców, a potem uparcie twierdził, że to nie on, aż na niego nie naskarżyłam.

– Okej, nigdzie nie wyłaź. Jedzenie powinno być w lodówce.

Teraz obserwowałam odjazd czarnego samochodu, mocno poobijanego. Kiedy już zniknął z mojego pola widzenia, uznałam że polecenie, by nigdzie nie wychodzić, nie obejmowało ogrodu. W końcu to była część naszego domu, w zasięgu ogrodzenia. A na dworze, w moim ulubionym ukryciu, mogłam się oddać ćwiczeniom, o których nikt nie powinien wiedzieć.

Porzuciłam książkę i wyszłam najpierw z salonu, a potem z domu. Ogród mieliśmy wyjątkowo przyjemny, niezbyt wielki, lecz pełny zieleni i odgrodzony od reszty świata wysokim parkanem, tak wysokim, że końcem palców nie mogłam sięgnąć jego szczytu, nawet wtedy gdy podskakiwałam i wyciągnęłam rękę najwyżej, jak się dało. Udałam się do kępy drzew owocowych. Nieco zaniedbane, niskie drzewa o gęstych baldachimach tworzyły idealną kryjówkę dla drobnej dziewczynki, a kiedy przyniosłam sobie tam koc, było naprawdę wygodnie. Zielonkawe światło przenikało przez liście, pokrywając półmrok panujący w mojej małej chatce jaśniejszymi plamkami.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now