Rozdział 12 - Przygotowania przed burzą (cz. 7)

86 13 5
                                    

Nasze plany miały jedną, znaczącą lukę której długo nie zauważyłyśmy – mieliśmy realizować je po tym, jak zarwałyśmy z dziewczynami pół nocy, dopracowując szczegóły. A potem przez dobrą godzinę nie mogłam zasnąć, a nawet, gdy zasnęłam, to śniłam koszmar o Valentine, lochach Setrionne i naszej porażce.

Wciąż żywe pozostawało wspomnienie płaczu Deira i krzyków dziewczyny, w której widziałam we śnie Valentine, a która tak naprawdę była przez chwilę Pajęczarką, przez chwilę Moel, a przez chwilę Ilay.

Nie, nie powinnam o tym rozmyślać. Najlepsze, co mogłam zrobić z tym snem, to go zapomnieć.

Zamrugałam, i spojrzałam na na zegar. Naprawdę niewiele czasu zostało. Uwzględniając fakt, że buntownicy mogli nie mieć dokładnych zegarów, to właściwie akcja mogła się zacząć w każdej chwili.

Przełknęłam ślinę, starając się zachowywać normalnie, słuchać wykładu o historii Andrii i nie położyć głowy na ławce, choć wydawała się teraz tak kusząco wygodna.

Odgarnęłam włosy z twarzy.

– Nowa fryzura? – usłyszałam obok siebie szept.

Spojrzałam na Leonie, zmuszając powieki do podniesienia się ciut wyżej.

– Mhm – mruknęłam.

– Ładna.

– Dzięki. Noelle jest w to dobra. – Uśmiechnęłam się na myśl o przyjaciółce.

Po czym spochmurniałam. Miałam tylko nadzieję, że plan buntowników na pewno nie skończy się zagrożeniem dla uczniów. Czy może tak naprawdę ryzykowałam również bezpieczeństwem takiej Bogu ducha winnej Leonie? Oby nie. Buntownikom nie opłacałoby się zrażanie do siebie potencjalnych sojuszników. Toczyli tę wojnę latami, musieli myśleć perspektywicznie. I nasza ucieczka miała być w końcu nie tyle sukcesem, co swoistą inwestycją na przyszłość.

Rozejrzałam się po zwieńczonych łukami oknach, ciemnoszarych ścianach i podrapanych, poplamionych atramentem ławkach. Tego dnia mogłam opuścić Setrionne. Nierealne! Po tylu latach, po takim czasie... Przecież ja prawie nie pamiętałam już domu, jedyne, co miałam z Ziemi to jakieś szczątkowe obrazy, resztki wspomnień, zamazane reminiscencje. A reszta wszechświata, tyle przeróżnych miejsc w światach i zakładkach... Aż kręciło mi się w głowie.

Oby się tylko udało.

Zerknęłam jeszcze raz na zegar. Wciąż nic. A co, jeśli plan się nie powiedzie? Jeśli buntownicy zostaną powstrzymani, jeżeli Klan nas złapie, nim cokolwiek zrobimy? Będzie po nas.

Musiało się udać. Musieliśmy uciec.

Może jednak Keri miała rację ze swoim, znacznie skromniejszym planem? Może jednak porywałyśmy się z motyką na słońce? Cóż, na takie wątpliwości było zdecydowanie za późno.

Przetarłam oczy dłońmi. To zaspanie naprawdę nie pomagało, a bałam się, że później będzie tylko gorzej. Brakowało mi sporo do pełni skupienia, choćby głos nauczyciela zlewał się w monotonny szum, choć normalnie byłabym w stanie śledzić przebieg lekcji i jednocześnie rozmyślać.

Ziewnęłam. Tak, zdecydowanie to niewyspanie mogło stanowić przeszkodę. Otworzyłam machinalnie zeszyt. Chciałam wyrwać jedną kartkę i zacząć na niej bazgrać, ale przestraszyłam się, że w roztargnieniu napiszę coś, co nas zdradzi.

Nagle wyobraziłam sobie, że muszę tłumaczyć Leonie, że uciekamy z Setrionne, a tak w ogóle, to ją po latach nauki czeka utrata mocy. A potem informuję ją, że mimo to jej ze sobą nie zabierzemy. Wzdrygnęłam się na samą myśl. W pewnym sensie, planowaliśmy postąpić dość egoistycznie. Ale czy mieliśmy wybór? Realizowaliśmy nasz ambitniejszy plan, mogliśmy naprawdę mocno uderzyć tym w Klan. To musiało wystarczyć.

– A ten chłopak? Ekir? Jego już możecie ze sobą wziąć? – spytała w mojej wyobraźni Leonie.

Lekko zapiekły mnie policzki, gdy przypomniałam sobie nasze dzisiejsze spotkanie. Ledwie minutowe, pospieszne. Kilka wymienionych słów, kilka niepewnych gestów. Kilka obietnic. Pożegnalny pocałunek, na którego wspomnienie aż kręciło mi się w głowie. I kilka ustaleń, Ekir miał umówić się z Erinne w jej gabinecie, na pół godziny po ataku, zaznaczając, że sprawa jest pilna i w razie czego ma na niego poczekać. Nic więcej. Resztę zamierzaliśmy przekazać jej w trakcie, by uniknąć złapania. 

Przeczesałam włosy palcami. Teraz nie musiałam ich odgarniać, a ten gest mnie choć trochę uspokajał.

Podniosłam wzrok. Jeszcze raz tego dnia odnotowałam umiejscowienie drzwi i przypomniałam sobie, jak biegną zamkowe korytarze. Trasa, którą sobie przypominałam, prowadziła do miejsca między salą, gdzie znajdowałam się ja, i tą, w której miała teraz lekcje Noelle. Uznałyśmy wcześniej, że najlepiej będzie, jeśli mnie odeskortuje do miejsca spotkania w tajnym przejściu.

W ten sposób musiałam sama tylko dotrzeć na miejsce spotkania z nią, o wiele bliżej. Nie, żeby to było szczególnie łatwe przy moim talencie do magii.

Przełknęłam ślinę. Dlaczego jeszcze się nie zaczęło? Zerknęłam nerwowo na zegarek, kolejny raz. Już była minuta po czasie. Czy buntownicy słyszeli o punktualności?

Odnotowałam jeszcze jedną, nietypową rzecz. Egnis siedziała sama. Emmie przesiadła się teraz do innej dziewczyny z jej świty, i rozmawiały szeptem, słyszałam chichoty dobiegające z ich strony.

Naprawdę nietypowe. Emmie zwykle uważała, by nie podpaść Egnis. Wszyscy na to uważali, nie tylko ja. Czyżby coś się zmieniło?

Cóż, to już nie była moja sprawa. Jeśli nam się uda, najpewniej już nigdy nie zobaczę Egnis. Jeśli się nie uda... Wtedy Egnis będzie moim najmniejszym problemem.

Jednak wyrwałam kartkę z zeszytu. Zaczęłam rysować na niej jakieś listki, kółka, kwadraty i inne nic nie znaczące kształty. Pisać słów się nie odważyłam. Przyciskałam ołówek do kartki tak mocno, że, gdy podniosłam kartkę, zobaczyłam ślady wyryte rysikiem w ławce. Cóż. Tej ławki też nigdy więcej nie zobaczę.

Już miałam wrócić do rycia ołówkiem po kartce i na ławce, ale dostrzegłam, że Leonie zerka na mnie z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niej najniewinniej jak umiałam i zaczęłam delikatnie sunąć ołówkiem po papierze. Naprawdę, nie potrzebowałam teraz zwracać na siebie uwagi.

Zmusiłam się do spojrzenia na tablicę, by sprawdzić, na czym jesteśmy. Sądząc po punktach, jakieś powstanie, ale nazwa była już starta. Nie było dat i miejsc, więc nie umiałam stwierdzić, o jakie wydarzenie chodziło.

Zresztą, to nie było ważne. Ważne było, że buntowników nie było, i to od pięciu minut.

Nawet nie wiedziałam, co dokładnie się zacznie. Wiedziałam tylko, że dywersja, i coś dużego. Może już się zaczęło, i powinnam wyjść pod jakimś pretekstem z sali? Wcześniej miałam pewność, że dopiero po tym, jak zobaczymy, że buntownicy zrealizują swoją część planu, mamy iść, ale teraz już nie miałam pewności.

Zorientowałam się, że dłoń mi drży. Oparłam ją o ławkę, zaciskając mocniej palce na ołówku.

A co, jeśli nic się nie zacznie? Będziemy wszyscy czekać na ruch buntowników, stopniowo tracąc nadzieję? Deir pewnie teraz przejmował się jeszcze bardziej, zastanawiając się, czy może wyratować i Valentine, i mnie oraz Noelle. Spróbowałam sobie wyobrazić, jak dla niego wygląda ta stopniowa utrata nadziei, po tym, jak widział już swoją siostrę trzymaną w tak strasznych warunkach przez Noktrinów. Jakim cudem on się jeszcze w ogóle trzymał.

Spojrzałam jeszcze raz na zegar. Siedem minut. Ile jeszcze?!

Jakby w odpowiedzi na moje myśli, huknęło. Otworzone z impetem drzwi rąbnęły w ścianę tak mocno, że powieszony tuż obok schemat zakołysał się w prawo i w lewo. W przejściu stała czwórka Noktrinów, jeden mężczyzna, którego kojarzyłam z wypraw przeczesywał włosy palcami, Idredon trzymał dłoń na rękojeści miecza.

Skuliłam się, serce biło mi głośno, ogłuszająco. O nie. O nie, nie, nie, nie. Wszystko, byle tylko nie to!

Niestety, cała grupa od razu zwróciła uwagę na mnie.

– Elise Milton, chodź tu – polecił Idredon. 

Akademia SetrionneHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin