Rozdział 11 - Korzenie, pień, liście (cz. 6)

115 17 15
                                    

Spróbowałam odgarnąć włosy za ucho, ale skrócone kosmyki za nic nie chciały się tam trzymać. Prychnęłam. Mogłam jeszcze przed całym tym balem wpiąć parę spinek we włosy, szkoda, że na to nie wpadłam.

– Gotowa? – spytał Filen.

Zdmuchnęłam kosmyk włosów spadający mi na oczy.

– Bardziej nie będę.

Filen zaczął powoli iść w kierunku granicy, a ja w przeciwną stronę.

Postanowiłam, że udam zasłabnięcie. Cisowi ze swoją znajomością innych ras nie powinni rozpoznać, że to tylko gra aktorska, prędzej spodziewałam się po nich, że zupełnie mnie zignorują. W takim wypadku zamierzałam zainscenizować próbę ucieczki. Jakiekolwiek ataki nie wchodziły w grę, przekonałam wcześniej Filena, że to zbyt ryzykowne. 

Planowałam działać stopniowo, by jak największa część cisowych zdążyła zauważyć, że coś się dzieje. Głuchym jak pień istotom wolałam dać na to trochę czasu.

Postawiłam kilka kroków, ledwie unosząc nogi. Omal się przez to nie wywróciłam o pnącze, które chyba chciało się zaangażować w mój spektakl. Oparłam się o najbliższe drzewo, oddychając ciężko.

Cisowi nie patrzyli na mnie jakkolwiek uważniej niż wcześniej. Co nie znaczyło, że wcale, czterech wbijało we mnie wzrok. Pomachałam do jednego ręką i zgięłam się w pół.

– Auuuua – zajęczałam, głównie dla siebie, by wczuć się w rolę. No i ruch ust powinien wyglądać autentycznie. – Uch...

Dwóch cisowych wymieniło ze sobą znaki. Wciąż nie rozpoznawałam żadnego z tych gestów.

Pomachałam do nich jeszcze raz.

– Yyy, źle się czuję? – odezwałam się niezbyt pewnie. Opadłam na ziemię, ograniczając asekurację na tyle, na ile potrafiłam. Rąbnęłam kolanem o kamień. – Ałć! Teraz serio nawet. Ej, wy, halo, jest problem!

Do tego wylądowałam na roślinach, które z jednej strony zamortyzowały upadek, a z drugiej były mokre. Czułam, że mam zupełnie przemoczone łydki. Trafiłam nimi może nie na kałużę, ale na plamę wilgotniejszej roślinności.

Podparłam się na łokciu, powoli, jakbym robiła to z trudem. Wzięłam głęboki wdech, zapach przypominał jednocześnie rosę, rozpuszczony śnieg i deszcz. Bardzo możliwe, że to wszystko złożyło się na tutejszą wilgoć. Starałam się nie odgiąć nóg, coraz bardziej przemoczonych.

Już trzech cisowych naradzało się nade mną, jeden szedł w stronę najbliższej osady, a inny przykucnął obok mnie i wyciągnął rękę, abym mogła się złapać i wstać.

Zadygotałam lekko, jęknęłam jeszcze parę razy z udawanego bólu i podciągnęłam się do półsiedzenia. Pochwyciłam dłoń cisowego i złapałam ją najmocniej jak potrafiłam, po czym odgięłam się i niemal położyłam na ziemi. Wzdrygnęłam się. Wyobraziłam sobie, że po nodze łazi mi jeden z pająków z pajęczyska, wielki i włochaty. Aż się zatrzęsłam.

Kolejny cisowy podszedł. Czy to wystarczyło, by Filen zaczął swoją część planu? Szczerze wątpiłam w to, bym dała radę odwrócić uwagę wszystkich strażników, prędzej część mogłaby uznać, że gapienie się na mnie nie ma sensu i lepiej sprawdzić, co z drugim więźniem.

Ten cisowy, który podszedł, spróbował podeprzeć mnie od tyłu. Zadrżałam, przetoczyłam się na bok i upadłam twarzą na ziemię, wciąż ściskając dłoń drugiego z cisowych. Plasnęłam policzkiem w błoto.

– Aaaaa! – już naprawdę nie miałam pomysłu na to, co krzyczeć. Do tego dotarło do mnie, że właśnie brudzę moje tymczasowo jedyne ubrania.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now