Rozdział 1 - Pajęcze plany (cz. 2)

1.2K 99 200
                                    

Następnego dnia rano przez dobrą chwilę zastanawiałam się, co zrobić z kulą. Meri stwierdziła, że skoro nikt jej nie znalazł na dachu, to jest to najlepsza kryjówka. Dla mnie wydawała się zbyt ryzykowna – skoro jeszcze dachu nie przeszukano, to może stać się to później.

Spróbowałam wyjść na balkon, ale drzwi okazały się zamknięte na cztery magiczne spusty. 

– Czegoś takiego jeszcze tu nie było – usłyszałam za sobą głos Rueli, jednej ze starszych dziewczyn, już dziewiętnastolatki.

Odwróciłam się w czymś w rodzaju piruetu. Ruela stała kilka kroków za mną, wyjątkowo wysoka, jak zwykle u południowych Ammian, a prawie przezroczyste włosy i blada cera w połączeniu z białą koszulą nocną nadawały jej widok zjawy, podobnej do tych, które nawiedzały moją wyobraźnię jeszcze parę godzin temu.

– Nie pomyślałabym, że to w ogóle możliwe – stwierdziłam. – Zaciemnianie okien to iluzja, do tego już się zdarzała w wyjątkowo jasne noce, ale zamknięcie?

– Ja też – przyznała moja rozmówczyni. – Nie masz wrażenia, że wreszcie Klan z czymś sobie nie radzi? – spytała z zaskakującym uśmiechem, znikając za drzwiami.

Ammianie w ogóle nie uznawali powitań i pożegnań, przez co potrafili zachowywać się dość... Dziwnie. Starałam się przekonać, że to przez to Ruela wywarła na mnie wrażenie, a nie przez buntownicze sugestie. Zajęłam się myśleniem, jak rozwiązać kwestię kuli. Ostatecznie rozwiązałam ją w nieco szaleńczy sposób – wsunęłam kulę do palącej się magicznie i bez przerwy pochodni, gdzie zupełnie wtopiła się w tło. Liczyłam też, że mocne zaklęcie permanentnego płomienia osłoni nieco jej magię. Nic lepszego nie potrafiłam wymyślić.

W chwili, w której się obracałam, jeszcze dotykając kuli, cały świat zrobił się jaśniejszy, wszystko zbladło. Zamrugałam, ale wrażenie tylko się pogłębiło. Przykucnęłam, próbując po drodze złapać za uchwyt pochodni, lecz dłoń mi się wyślizgnęła i osunęłam się na ziemię.

***

Jasność. Wszędzie, jak w słońcu. Ciepłym, dobrym, kochanym. Nie musiałam mrużyć oczu, choć gdybym je zamknęła, to nie miałabym pod powiekami pomarańczu, lecz nadal czystą biel, może tylko leciutko żółtą. Oddychałam głęboko, spokojna, szczęśliwa. Niestety, światło zaczęło się zmniejszać, a ja poczułam nieprzyjemne łaskotanie przy stopach. Pojawiały się kontury jakiegoś miejsca, nory o obłych ścianach z nieokrytej niczym ziemi. Łaskotanie było coraz gorsze, spróbowałam się pochylić, ale nie mogłam byłam jak sparaliżowana. Coś ukąsiło mnie w stopę.

Widziałam coraz lepiej, wróciły i inne zmysły. Węch, a wraz z nim pojawił się gnilny i przyprawiającego o mdłości, cuchnący zapach. Słuch, a z nim chroboty, szmery i ledwie słyszalne piski. Do łaskotania dołączyło wrażenie, że coś oblepia mi ciało, a także metaliczne zimno na mostku. Miałam wrażenie, że moje ciało jest jakieś inne, ale nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego. Wzrok rozpoznawał teraz w mroku drobne roślinki i srebrne nitki.

Wtedy w moim polu widzenia pojawił się pająk. Wielki jak dwie dłonie, czarny, pomijając białą plamę przypominającą trupią czaszkę na grzbiecie, czerwone niczym krew oczy i białe końcówki włochatych nóg. Wrzasnęłabym, gdybym tylko mogła. Stwór podszedł, wchodząc mi na twarz...

***

– Elise! – Usłyszałam, ale był to tylko akompaniament do kubka wody, które wylało mi się na twarz. Parskając, podniosłam się do pozycji siedzącej. – Nareszcie – oceniła Noelle. Obok niej zobaczyłam Keri, a za nimi ściany naszego pokoju.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now