Rozdział 13 - Pierwowzór (cz. 7)

65 11 3
                                    

Wylądowaliśmy na zakurzonej posadzce tajnego przejścia. Moel potoczyła się po niej, Stilla opadła na kolana, a ja, Ekir i Noelle zdołaliśmy ustać na nogach. Zakaszlałam, otarłam mokre czoło równie mokrą dłonią. Cała drżałam.

– A Erinne? – spytała Moel

– Nie zdołałam jej przenieść – potrząsnęłam głową. W dłoni ściskałam yangien. W tej chwili nawet on wydawał mi się zbyt słaby, potęga Władcy okazała się ogromna.

– Jesteście! – usłyszałam okrzyk Filena.

Dopiero teraz dostrzegłam jego i Deira w mroku początku korytarza. Deir przykucnął, pomagając podnieść się Moel. Valentine stała obok, spoglądając niespokojnie. Obok była jeszcze Keri, podtrzymująca w ramionach bezwładną Meri. Podbiegłam do nich.

Ścisnęłam w dłoni yangien. Spróbowałam wykorzystać magię, by odepchnąć zimno od Meri. Dzięki transowi wyczuwałam w niej... Spowolnienie. Które chyba było przyczyną, a nie skutkiem zimna. Spróbowałam zniwelować właśnie to spowolnienie. Wiedziałam, że uleczyć jej na pewno nie zdołam. Nie dało to zbyt wielkich rezultatów, dziewczynka zamrugała, ale niemal od razu znów zamknęła oczy.

Zakaszlałam. Nie było czasu na nic więcej, wykorzystałam wszystkie moje zdolności. Dlaczego to nie mogło starczyć?!

– Przepraszam... – szepnęłam.

– Biedactwo – odezwał się obok mnie nieznany mi głos. Zaskoczona, obróciłam się i zobaczyłam Moel, która podeszła do nas niepewnie.

Meri zatrzepotała rzęsami. Serce mi zamarło.

– Ja... Boli... - wyjęczała dziewczynka, powoli formułując każdą zgłoskę. Stanęła już jednak niepewnie na nogach, a jej twarz nabrała odrobinę normalniejszej barwy. Keri ściskała ją mocno, wręcz rozpaczliwie.

Spojrzałam na nas. Na zwykłą niemagiczną dziewczynę, ledwie trzymającą się na nogach, na młodziutką czarodziejkę w jeszcze gorszym stanie, na zmęczoną czarodziejkę, która przez ostatnie dni pewnie przeszła przez piekło, i jeszcze bardziej zmęczoną czarodziejkę, która przechodziła przez nie przez ostatnie lata. I na grupkę przestraszonych dzieciaków.

Oto nasza drużyna.

– Cóż – odezwałam się, starając się zdusić w sobie przerażenie. – Przed nami ostatnia prosta.

– Uważaj, wokół puntu jest osłona przeciw teleportacji, musisz ją najpierw zniszczyć – odezwała się Moel. Mimo, że mówiła do mnie, nie odrywała wzroku od Meri i Tine, spoglądała to na jedną, to na drugą.

– Dzięki – odpowiedziałam tylko.

Najpierw znalazłam zaklęcie osłony. Okazało się mocne, bardzo mocne, bałam się, że nazbyt dla yangiena. Dostrzegłam też punkt mocy – znajdował się w rozległej sali i był oznaczony czterema kamieniami ułożonymi w kwadrat, białym, niebieskim, zielonym i czerwonym. Pomiędzy nimi wyryto jedynie malutki symbol koła podzielonego na czworo, śmiesznie drobny, biorąc pod uwagę, jak wielkie miał znaczenie.

Na początku próbowałam po prostu zneutralizować zaklęcie, ale szło mi powoli, mogłabym nad tym siedzieć z godzinę albo i dwie, bo z każdą chwilą szło mi coraz gorzej. Zastanawiałam się jednocześnie, jak wielką potęgą muszą dysponować Władcy, by coś takiego stale podtrzymywać – i wtedy uświadomiłam sobie, że to nie może być prosty czar osłony przed teleportacją, ale musi być przez coś wzmacniany, mimo, że na to nie wygląda.

Zaczęłam poszukiwać iluzji, zmieniającej sposób, w jaki postrzegałam czar. To już poszło dość łatwo, po chwili mogłam się naprawdę przyjrzeć komnacie. Dopiero wtedy wyczułam magiczną instalację wtopioną w ściany. Nie miałam pojęcia, jakich dokładnie materiałów tam użyto, ale chyba wielu i wiele, bo była naprawdę mocna. Dłuższy moment poszukiwałam słabszego punktu, w którym mogłabym zniszczyć osłonę. W końcu znalazłam i uderzyłam. Pył z paru kryształów posypał się na ziemię.

Akademia SetrionneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz