Rozdział 3 - Zniszczona zakładka (cz. 2)

529 54 49
                                    

Po długiej wędrówce wyszliśmy z lasu. Spojrzałam na krajobraz przed sobą, spodziewając się jakichś łąk, po czym zaniemówiłam.

Niedaleko od nas podłoże się nagle urywało – a dalej i na bokach unosiły się gigantyczne kamienne bryły, porośnięte roślinnością i pokryte ruinami. Przypominały trochę omszałe kamienie powiększone tysiąckrotnie i zawieszone w powietrzu na niewidzialnych niciach. Długie pnącza, które musiały mieć niekiedy kilometry długości, łączyły niektóre bryły ze sobą.

– Och... – wyszeptał obok mnie Deir. 

Odsunął się o krok od brzegu... Urwiska? Czy to jeszcze się liczyło jako urwisko? 

– To już domyślamy się, co się wcześniej stało – Noelle myślała bardziej praktycznie. 

– I oby to się nie powtórzyło. – Deirowi zadrżał mu głos. – Latające skały – jęknął łamiącym się głosem. 

– Wszystko gra? – spytała Noelle. 

– Poza tym, że jesteśmy na cholernym latającym głazie, a ja mam lęk wysokości? Tak, wszystko gra! – Deir cofnął się jeszcze o kilka kroków. Pobladł. – Ja naprawdę mam już dość tego miejsca... A jak to coś się znowu zacznie bujać?! 

Niech to, panikował. I nawet się nie dziwiłam, to musiała być istna tortura. Biedny Deir. Jak dorośli wokół mogli go w coś takiego pakować? Porwanie nas im nie starczyło? I teraz oczywiście nikt się nie zainteresował. 

Noelle podeszła i złapała go Deira rękę. 

– Hej, spokojnie. Będzie dobrze. Tylko oddychaj, bo zaraz zamiast spaść się tutaj udusisz. 

Deir wziął kilka pospiesznych, nienaturalnie głębokich oddechów. Też podeszłam. 

– Jakby co, jesteśmy tu z tobą – odezwałam się. Chciałam powiedzieć coś bardziej konstruktywnego, ale nie miałam pomysłu. – Razem jakoś to wszystko przetrzymamy. 

– Oby – wymamrotał Deir. 

Na moment zamilkliśmy. Położyłam swoją dłoń na złączonych dłoniach Deira i Noelle. 

– Co za zniszczenia... On musi być naprawdę potężny – stwierdziła gdzieś za nami Erinne.

– Boisz się? – kpiącym tonem spytała Stilla.

– Stwierdzam fakt. Nie będzie łatwo i nie sądzę, by te twoje szybki mocno pomogły.

Kusiło mnie, żeby się odwrócić, ale podejrzewałam, że prowadzą tę rozmowę tak swobodnie tylko dlatego, że stoimy dobre parę kroków od nich i zdajemy się nie zwracać na nie uwagi.

– Prędzej, niż twoje... Ty w ogóle kiedyś na poważnie czarowałaś? Czy może liczysz na to, że smoka powstrzyma twoja elokwencja?

– Może powtórzymy tę rozmowę po rozwiązaniu problemu? Zobaczymy, która bardziej się przyczyni.

– Dobrze – odparła Stilla zdecydowanym tonem.

– Odpoczęli wszyscy i popodziwiali widoki? To miło, idziemy dalej – Idredon skierował się w kierunku odległych ruin wśród łąk porośniętych pomarańczowymi kwiatami. Reszta podążyła za nim.

Niewiele przeszliśmy, a już byłam zmęczona. Słonce grzało, grunt był nierówny jeszcze gorzej niż w lesie, a stopy zaplątywały się w pędy podobnej do powoju rośliny, płożącej się po prawie całych błoniach. Zastanawiałam się, czy to nie przypadkiem jej pnącza lub jakiejś jej kuzynki łączą gigantyczne głazy.

Ruiny, w których stronę szliśmy, przybliżały się okropnie wolno. Kolory wokoło zdawały się dziwnie jasne, nienaturalnie pastelowe. Noktrini jakimś cudem szli przez nie pewnie. Ja natomiast, mrugając, bo dzięki temu barwy troszkę normalniały, zmuszałam się do kolejnych kroków. Jeszcze jeden... Wyplątać stopę, podnieść, postawić między chaszczami, wyplątać z nich drugą, podnieść i postawić przed pierwszą... Kielichy kwiatów pochylały się nad ziemią, jakby próbowały ją oblać wodą, która jednak już się skończyła. Lub jakby nie potrafiły jej pomóc i pochylały ze wstydem swe wydłużone głowy. Słońce zdawało się wypalać całą zakładkę, to nie cieniste Setrionne... Wyplątać stopę, podnieść, postawić, podnieść drugą...

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now