Rozdział 1 - Pajęcze plany (cz. 3)

995 99 162
                                    

Pomocy, pomocy...

Słysząc w głowie cichy głos jęczący te słowa i czując dotyk metalu na piersi, wyskoczyłam z łóżka. Zaraz, co ja wyrabiam? Podeszłam na wyczucie do okna i spojrzałam na jednolicie czarną powierzchnię. Po prostu miałam sen i się obudziłam...

Przede mną nieoczekiwanie pojawił się płomień, krwistoczerwony, dość ciemny. Spoglądałam na niego wielkimi oczami, próbując coś pojąć, ale on tylko wysunął się przez szparę pod drzwiami, pozostawiając za sobą kilka większych iskier, tak, że jeszcze coś widziałam.

Nacisnęłam klamkę. Co się dzieje?! Nie miał racji ten, kto twierdził, że kto mniej wie, tym spokojniej śpi - mnie niewiedza ciążyła niczym ołów.

Podeszłam do łóżka Keri, ale gdy chciałam wyciągnąć rękę w jej stronę, płomień zamienił się ognistą ścianę, która zablokowała mi drogę.

– Pobu... – zaczęłam mówić podniesionym głosem, ale przerwałam, gdy płomień zbliżył mi się na milimetry do ust. Najwyraźniej nie chciał mi pozwolić na obudzenie kogokolwiek.

Podeszłam do mojego łóżka i szafki nocnej, licząc, że któraś z iskier za mną poleci i będę mogła pisać przy jej świetle. Meri wymamrotała coś przez sen, gdy męcząc wzrok, skreśliłam kilka słów.

Pojawił się ciemnoczerwony płomień i chce mnie gdzieś zaprowadzić. Słyszałam wcześniej wołanie o pomoc, nie wiem, czy to prawda czy pułapka. To chyba coś związanego z yangienem. Jeśli nie wrócę, to proszę, ratunku!

Zagryzłam wargę. A co, jeśli wprowadzę przyjaciół w czyjeś sidła?

Ostrożnie. To może być naprawdę groźne.

Elise

Odłożyłam ołówek. Rozejrzałam się, po czym dostrzegłam pęk piórek, symboliczny prezent od Meri, chyba na urodziny. Liczyłam, że dziewczyny zauważą ten brak i jeśli oznaczę nimi drogę, to nią podążą... Mogłyby nawet powiadomić Klan, lepszy wróg znany niż nieznany. Po namyśle wzięłam też ołówek i kartkę papieru - może lepiej pomóc dziewczynom słowem. Wszystko to zmieściło się spokojnie w niewielkiej torbie. Wstałam, wzięłam jeszcze kurtkę i skierowałam się ku drzwiom, po czym wyszłam powolutku. Płomień na mnie czekał.

Zerknęłam do pochodni. Nieco się zdziwiłam, ale yangien wcale się nie zmienił, był tylko cieplejszy, ale mógł się zwyczajnie rozgrzać. Włożyłam go do torby, nieco się wahając, ale Noelle mogła mieć rację z teorią, że skoro tylko ja go widzę, to tylko ja mogę go wykorzystać.

Szliśmy kawałek ciemnymi korytarzami, przerażającymi w tym czerwonym świetle. Na zakrętach zostawiłam pióra, wetknięte w uchwyty pochodni lub innego magicznego oświetlenia. Coś skręcało mi się w żołądku, czułam się tak, jakbym miała nóż na gardle.

Nagle płomień stanął przed jednym z licznych obrazów. Spróbowałam go przesunąć i tak odkryłam tajne przejście. Zostawiłam piórka w uchwytach pochodni z obu stron, po czym ruszyłam przejściem.

Tunel za obrazem okazał się długi, pełen zakrętów i schodów, ale na szczęście nie było tu rozwidleń, poza jednym - zostawiłam piórko między kamieniami w właściwej części tunelu.

Nagle poczułam wiatr we włosach. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, a zimne podmuchy smagały mi ciało. Pospiesznie włożyłam kurtkę, a fragment płomienia odłączył się od reszty i zaczął okrążać moje nogi, ogrzewając je.

Lepiej. Pozostawało pytanie – gdzie ja jestem

Znalazłam się w lesie, w tej jego części, którą porastały także drzewa liściaste. Gdzieś głęboko, zupełnie nie rozpoznawałam okolicy. Z drugiej strony, co jeśli w którymś ze znanych mi krajobrazów łagodnie wygięte brązowe pnie zamieniły się w powykrzywiane czarne krechy, zielony baldachim w ciemne sklepienie, zza którego zamiast chmur przebijały głównie gwiazdy, a szczegóły zniknęły, zastąpione przez tańce cieni?

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now