Rozdział 13 - Pierwowzór (cz. 2)

80 12 13
                                    

Ciemność nade mną. Ciemność pode mną. I pręty drabinki. Drewnianej. Filen twierdził, że wcale nie zbutwiałej, niedoczekanie. Z pewnością stara drabinka w tajnym przejściu, o którym nikt nie wiedział, nie musiała spełniać jakichkolwiek norm bezpieczeństwa. Mogłaby się spokojnie zawalić pod taką próbującą się włamać do kryjówki z Pierwowzorem nastolatką i nikogo by to nie obeszło.

Przełknęłam ślinę, starając się spowolnić chociaż oddech, skoro wobec wybijającego szybki rytm serca pozostawałam bezsilna.

Miałam wrażenie, że wspinam się już wieczność, mimo że Meri wczoraj twierdziła, że wieża ma ledwie dwadzieścia metrów wysokości, a odejmując wysokie trzecie piętro i wielkość samej komnaty w jej wnętrzu, czekało nas siedem-osiem metrów wspinaczki.

Dla niej, w sowiej formie, to mogło być ledwie siedem-osiem metrów. Jak dla mnie, to było o siedem-osiem metrów za dużo.

Złapałam się kolejnego pręta drabinki. I jeszcze jednego. Przesunęłam nogę. Poruszaliśmy się w ciemności. Uznaliśmy, że światło niewiele nam pomoże, a może jedynie zwrócić czyjąś uwagę.

– Deir, jak się trzymasz? – spytała Noelle.

– Jakoś – wymamrotał chłopak.

Jęknęłam w duchu. On przecież miał lęk wysokości! Pewnie czuł się jeszcze gorzej ode mnie. A jeszcze była sytuacja jego siostry, o której pewnie co chwilę myślał...

Chciałam dać mu jakiś znak, że jesteśmy w tym wszystkim razem, ale niestety, w ciemności i podczas wspinaczki nie mogłam uściskać mu ręki lub posłać uśmiechu. Zostawały tylko słowa.

– Jesteśmy tu razem.

– To też mnie martwi – westchnął Deir. – Wybacz. Wiem, co masz na myśli, doceniam, ja tylko... Martwię się.

– Ja też. Ale damy sobie radę – zapewniłam.

Zagryzłam wargę. Uciekniemy i to w takim stylu, że Klan długo będzie się zbierać. A potem będzie tylko lepiej.

Z nową energią złapałam za kolejny pręt drabinki. Ten poruszył się, niedokładnie osadzony w bocznych prętach. Zadrżałam, energia natychmiast zniknęła. Znów się bałam.

– Już niedaleko – z góry usłyszałam głos Ekira.

– Tak, a już zdecydowanie za długo na was czekam – dodał Filen z jeszcze bardziej wysoka. On oczywiście w jakąś chwilę wspiął się na górę. Miałam tylko nadzieję, że zrobił wstępny rekonesans, zamiast tylko bezczynnie przyglądać się naszej ślamazarnej wspinaczce.

Wkrótce pojawiło się i światło, wpadające przez otwór nad nami. Otwór prowadzący do dawnego rozarium. Wciąż nas nie złapali, to już było dużo.

Ale i nie było przy nas Meri i Keri. To też było dużo.

Wspięłam się aż na samą górę. Ekir wyciągnął do mnie rękę, by pomóc mi wyjść. Spróbowałam się uśmiechnąć, dziwny gorąc oblał mi policzki i kłębił się w klatce piersiowej.

– Nikogo tu nie ma? – upewniłam się.

– Poza nami, tak – odparł Filen.

Pokiwałam głową, starając się zdusić w sobie niepokój. Ostrożnie, wsłuchując się czujnie we własne kroki, ruszyłam na rekonesans.

Szłam po marmurowej podłodze, w ciepłym odcieniu bieli, niemalże lekko żółtym. Przecinały ją srebrzyste żyłki, tworząc rozciągającą się aż do ścian delikatną siateczkę. Wokoło stały wazy, które kiedyś mogły też być srebrne, ale dawno pociemniały ze starości. Być może kiedyś rosły w nich róże, ale teraz została tylko wysuszona ziemia, jedynie z niektórych wystawały wysuszone, pozbawione liści patyki – nędzne szczątki niegdyś pewnie pięknych roślin.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now