Prolog - cz. 2

1.7K 168 183
                                    

Nie był to jakiś zatęchły loch, ciemna piwniczka, jedna z tych, jakie kojarzyłam z reportaży telewizyjnych, które oglądałam ukradkiem, bo rodzice uważali, że jestem na to za mała. Gdyby stały tu dwa łóżka, a nie cztery, uznałabym sypialnię na pewno za przestronną. 

Trzy inne łóżka, trzy inne dziewczyny. Mogłyby wpaść tutaj, powitać mnie i ogłosić, że to tylko jakiś pokręcony żart. Albo, że zaraz ta cała historia się skończy. Zaginionymi dziećmi zajmuje się policja, w niektórych filmach nawet CIA, w każdym razie cała masa mądrych, odważnych, dorosłych ludzi. Na pewno znajdzie się jakiś ratunek, przekonywałam samą siebie. Może istnieje magiczna, międzywymiarowa policja?

Usiadłam na łóżku, które mi przydzielono. Wszystko było takie odrealnione... Aż przestałam się bać, jak już obok nie znajdowali się wysocy mężczyźni z ostrymi nożami.

Otworzyłam szuflady stojącej obok szafki – nie znalazłam tam nic poza wygiętą, staroświecką spinką do włosów. Blat pokrywała jedynie warstewka kurzu. Na innych szafkach dostrzegłam parę drobiazgów, ale niewiele – na jednej leżał stos naprawdę ładnych rysunków, na innej zbiorek kamieni, na jeszcze jednej bukiet ususzonych kwiatów. Przez chwilę wahałam się, po czym przyjrzałam się zawartości kolejnych szuflad. Niewiele znalazłam – książki, rulony grubego papieru o nierównej powierzchni, pióra do pisania, grzebień i kilka wstążek. Chyba w tym odciętym od świata miejscu trudno było mówić o jakichś pamiątkach lub wyprawach na zakupy. A raczej od światów...

Potarłam dłonią skroń. Może się jeszcze obudzę. 

Nagle usłyszałam kroki, dziewczęce głosy i śmiechy. Trzy dziewczyny weszły do pokoju – na oko trzynastoletnia, o ciemnych kręconych włosach i skórze barwy mlecznej czekolady; drobna, niebieskooka, blada i nieco młodsza, z czupryną popielatych włosów; a także brązowowłosa, smagła dziewczynka w moim wieku, z jakąś nerwowością w ruchach.

– Cześć – wymamrotałam, nagle przestraszona. Porwania to jedno, ale kontakty z ludźmi zawsze były dla mnie piętą achillesową.

– Witaj. – Najstarsza uśmiechnęła się. – Jestem Keri, z Deissy. To ta wielka pustynia – powiedziała i usiadła obok mnie, po czym lekko mnie objęła. – Nie martw się, nie jest tu tak źle.

– Elise. Z... Egrai? – Spróbowałam sobie przypomnieć jedną z licznych skomplikowanych nazw.

– Egrei – poprawiła mnie niebieskooka. – Elise... Pięknie, ja jestem Ilese. Z Ammy. Zakład, że zaraz wszyscy zaczną nas mylić.

- Amma... To była ta kraina z rzekami? – spytałam.

– Wszędzie są rzeki, ale racja, my mamy ich zdecydowanie najwięcej – stwierdziła Ilese, opierając się o ścianę.

– Noelle – wtrąciła się brunetka. – Z Allei.

Starałam się wszystko spamiętać, ale mój umysł zaczynał odmawiać posłuszeństwa. Do tego po raz pierwszy od jakiejś godziny, która mnie zdawała się jednocześnie chwilą i wiecznością, poczułam się choć trochę bezpieczniej. Dotarło do mnie że jestem wśród osób, które nie pomagały w porwaniu, a wręcz przeciwnie, same też należały do ofiar.

Rozszlochałam się w kilka sekund, rozpaczliwie. Zwinęłam się w kłębek na łóżku, chowając twarz za podkurczonymi nogami, chlipiąc i przełykając wraz z śliną łzy. Miałam jeszcze nadzieję, że jak zwykle przy płaczu ktoś rozwiąże problem, jak dotąd właśnie tak działał dla mnie świat.

Po chwili zorientowałam się, że ktoś mnie objął, inna dłoń uścisnęła moją.

– Ćśś, spokojnie – odezwała się łagodnie Keri. – Będzie dobrze, zobaczysz. Nie jesteś sama, no już, ćsśś. Nie martw się... – Objęła mnie mocniej, dalej mamrocząc uspokajające słowa.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now