Rozdział 7 - Kamienny sen (cz. 3)

174 22 36
                                    

– Koniec na dziś – zarządziła Tenebris.

Opadłam zmęczona na kamienną podłogę. W głowie kręciło mi się od mnogości krętych, ciemnych korytarzy, urozmaicanych od czasu do czasu salą i rozwidleniami. Uśpionych niestety było sporo, ale przynajmniej nie tutaj.

Oczywiście, moglibyśmy się zorientować, gdzie jesteśmy, gdybyśmy zabrali pierścień lub samą mapę od Pajęczarki. Niestety, leżały sobie spokojnie w naszym pokoju, a zamiast tego miałam równie niebezpieczne w razie znalezienia, ale zupełnie bezwartościowe kartki ze znakami Mony.

Do tego dostrzegłam podchodzącego do mnie Petersona.

– Jeszcze trochę czasu zostało do posiłku. Mamy akurat czasu na krótką lekcję.

W pierwszej chwili nie pojęłam, o czym mowa.

– Teraz? – palnęłam.

– Tak, teraz.

Zapadła nerwowa cisza, Deir i Noelle przerwali cichą rozmowę.

– Może lepiej nie? Zmęczyłam się, to był ciężki dzień – odparłam. Przede wszystkim, po tym, co dzisiaj widziałam, nie chciałam dłużej rozmawiać z którymkolwiek z członków Klanu. Do tego naprawdę przeszliśmy spory kawał drogi, a Peterson nie zwykł mnie podczas nauki oszczędzać.

Teraz zlustrował mnie wzrokiem.

– Dasz radę, a to może się przydać. To tylko dwadzieścia minut, góra pół godziny – stwierdził i odszedł na dwa kroki. – Chodź.

– Jak miło – mruknęła cicho Noelle. Deir uśmiechnął się do mnie pocieszająco.

Wstałam z westchnieniem. Spodziewałam się, że zajmiemy miejsce gdzieś w kącie całkiem sporej sali, ale Peterson zdecydował się na mniejsze pomieszczenie tuż obok. Ku mojej uldze, również puste.

– Co z tym? – spytałam, machając lekko rękoma, na których nadal miałam obręcze. – Nie będą aby przeszkadzać?

– Chwila... – Peterson przez chwilę grzebał w kieszeniach, po czym wyciągnął pęk kluczy. Wypróbował dwa pierwsze, bezskutecznie. Stał tuż obok, sporo ode mnie wyższy, a gdy tylko przesuwał palcami po moich dłoniach, miałam ochotę mu je strącić. Jak on mógł? Jak on mógł współpracować z władzami Setrionne, będąc niegdyś uczniem? I jak mógł patrzeć na uśpione stworzenia tak beznamiętnie?

Chłodna dłoń dotknęła mojego czoła. Aż odskoczyłam, omal nie wywalając się na ziemię.

– Spokojnie! Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozgorączkowaną – Peterson rozłożył dłonie w uspokajającym geście.

– Nie, wszystko dobrze. Tylko... Możemy porozmawiać? – spytałam, nim zdążyłam się zastanowić.

– Nawet mamy czas – stwierdził Peterson, łapiąc mnie za rękę. Wypróbował kolejny klucz. Zdołał obrócić go nieco w zamku, ale jednak to nie był ten.

– Tak na spokojnie – sprecyzowałam.

– A teraz marnujemy czas – ocenił Peterson. W następnej sekundzie uporał się z pierwszą obręczą, a zaraz po niej z następną. – To o czym chciałabyś porozmawiać?

Aż się uśmiechnęłam, tylko na moment, ale jednak.

– Pan... – zaczęłam grzecznie, jednocześnie zastanawiając się, co chcę powiedzieć dalej. – Wspominał kiedyś o dołączeniu do pracowników Akademii. Przez pana w przeszłości, a przeze mnie w przyszłości, ewentualnie.

– Liczę, że już nie ewentualnie. Szkoda, by taki talent się marnował.

Czy warto było ryzykować dla sprawdzenia, jak zareaguje? Nawet wbrew rozsądkowi, nie potrafiłam nie brnąć dalej. Za to postanowiłam zacząć delikatnie.

Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now