Rozdział 11 - Korzenie, pień, liście (cz. 1)

196 19 23
                                    

Niestety, to był ten przypadek, gdy nie umiałam sensownie uciąć tekstu. Wybaczcie zakończenie w bezsensownym miejscu. 

Dostrzegłam jeszcze drugi podpis, niżej. Drżał, moje ręce drżały, tak samo kartka, którą w nich trzymałam. Wzięłam głęboki oddech, złożyłam list na pół i wsunęłam do kieszeni. Dobrze, że siedziałam, bo chyba nie ustałabym na nogach.

Mogłam... Mogłam się domyślić. Powinnam była się domyślić. Taka odpowiedź... Pasowała idealnie. Wyjaśniała wszystko.

Więc wiem. I co dalej? Co właściwie innego loinen mogli ze sobą zrobić? Dzień dobry, bardzo prosimy, czy moglibyście nam przekazać swoje niezwykłe umiejętności?

Parsknęłam histerycznym śmiechem.

I Tenebris... Ona musiała przejąć moc jakiejś rasy istot dzikich. To by idealnie wyjaśniało jej zdolności i różnice między nią oraz Noktrinami, których znałam z Setrionne.

Jakbym w końcu zobaczyła obrazek do puzzli, które od dawna, od lat próbowałam ułożyć.

Czyszczenie pamięci, porzucanie w różnych światach... Niewiele nam mówiono o tym, co stanie się z nami jako „absolwentami", ale to było przeciwieństwo wszystkiego, co mówili. Zwłaszcza, że nie wierzyłam, by wypuszczali nas w tych miejscach, w których najłatwiej byłoby zyskać pomoc. Pomoc oznaczała podejrzenia poruszenie, szum. Biedniejsze regiony, gdzie nikt nawet nie zwróci uwagi na kolejnego wyrzutka... Dla nich musiały być idealne.

A potem kilkanaście lat mija, i znów znika dziecko. W końcu zdolności czarodziejskie to kwestia genów.

Przynajmniej mieli interes w tym, abyśmy przeżywali.

Uniosłam głowę, spojrzałam na otaczające mnie kamienne twarze cisowych. Ile jeszcze czasu tu spędzę? Pragnęłam już teraz wrócić do Deira i dziewczyn. Nawet gdybym nie mogła im nic powiedzieć, mogłabym się przynajmniej wypłakać.

Chlipnęłam, kryjąc głowę za kolanami. Ostatnio nieustannie szlochałam. Samą siebie zaczynałam tym męczyć. Łzy, woda... Jakbym wcale nie była czarodziejką ognia.

Woda... Mój przeciwny żywioł. Już sam kaszel i to, że przy czarowaniu niemal się duszę wystarczało do strachu, ale dla mnie, jako czarodziejki ognia, woda mogła być jeszcze bardziej groźna. Choć... Jak na swoją moc, zwykle ją dobrze znosiłam.

Nagle parsknęłam śmiechem. Byłam uwięziona przez istoty o nieznanych intencjach, sekret Setrionne okazał się jeszcze mroczniejszy, niż się spodziewałam, yangien chyba próbował mnie ukatrupić, byłam samotna, zmęczona i rozżalona, ale przynajmniej z dala od Egnis!

Zawsze to jakiś plus.

Poczułam klepnięcie w ramię.

– C-co...? – odezwałam się, spoglądając w górę. Stał nade mną jeden z cisowych z ciemnozieloną szarfą. Zerknęłam na podest – tam zostało już tylko dwóch z szarfami. Jagody w czuprynie przypominały bardziej rodzynki, większość igieł pożółkła. Ciemne oczy zdawały się nie mieć dna, wyglądały jak błyszczące węgielki wbite w korę twarzy. Odruchowo przyparłam plecami do pochodni, gdy zobaczyłam, że jedna z dłoni spoczywa na ciemnej rękojeści noża.

Cisowy przykucnął i przesunął długim, patykowatym palcem po trawie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na fakt, że tu nie ma śniegu. W reszcie zakładki pewnie znikł, ale tu go nie było od początku, gdy tam śnieg dopiero topniał. Cisowy wyrył w ziemi niewielki okrąg i położył na jego środku dłoń. Dosłownie sękatą.

– Ekhem. – Chciałam coś jeszcze dodać, ale brakowało mi słów.

Cisowy przymknął oczy, trawa pod jego dłonią rozjarzyła się mdłym, zielonkawym blaskiem.

Akademia SetrionneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz