Rozdział 6 - Przejście przez prawdę (cz. 1)

249 31 36
                                    

W ciągu tych paru godzin las spowszedniał. Już nie miał w sobie tej tajemniczości, gdy przedzieraliśmy się przezeń po raz drugi, nawet wtedy, gdy w kilka kroków gigantyczny szałas, z którego wyszliśmy stopił się zupełnie z resztą lasu. Gdzieś między konarami, pniami i korzeniami mogło się kryć wiele podobnych kryjówek, ale teraz tylko chciałam, aby ich mieszkańcy dali nam wrócić do zamku. Dość sekretów kryli otaczający nas ludzie.

Próbowaliśmy podsłuchać jakikolwiek strzępek rozmowy, który zdradziłby więcej z losu Stilli, ale niestety, z tego, co zdołaliśmy się dowiedzieć, niewiele dało się poskładać. Najwyraźniej sprawa już obrosła w plotki nie gorsze od tych, które krążyły wśród uczniów, bo wersji było wiele, a jedna fantastyczniejsza od drugiej.

– A może ona naprawdę wykopała podkop, spuściła się po linie, znokautowała magicznie strażnika, uwiodła innego strażnika, wyszła tajnym przejściem w ścianie, przebiła się przez inną, a potem jeszcze wykorzystała hipnozę. To przecież ma sens, prawda? – podsumował doskonale wszystko, co usłyszeliśmy Deir.

– Zapomniałeś o wielkim wejściu opnicusa – wypomniała Noelle.

– Okej, to na dramatyczny finał – zgodził się chłopak.

Któryś z członków Klanu łypnął na nas niechętnie. Cóż, skoro nie mogliśmy przy nich na spokojnie omówić najważniejszych odkryć, przynajmniej staraliśmy się trochę pośmiać. Niestety, kiedy już wszyscy się zorganizowali, nagle okazało się, że mamy jeszcze więcej strażników wokół siebie.

Noelle i Deir musieli się jednak nieco przestraszyć, bo zamilkli, pewnie szukając bezpieczniejszego tematu. Ja rozejrzałam się po lesie. Jednocześnie chciałam wypatrzeć kogoś spośród buntowników, upewnić się, że niektórzy przetrwali, a jednocześnie bałam się, że najpierw mogę kogoś ja wypatrzeć, a potem jakiś Noktrin.

Przez sekundę miałam wrażenie, że coś błysnęło wśród liści, jakiś niebieski jakid, ale po chwili oceniłam, że dałam się oszukać złudzeniu. A nawet jeśli nie, to lepiej nie patrzeć w tamtą stronę.

– Czyli ile już zostało do tej jesiennej imprezy? Pięć dni? – odezwała się w końcu Noelle.

– Najwyraźniej – przyznał Deir, wzruszając ramionami. – W każdym razie, brzmi jak świetna okazja, by posiedzieć nad połnocnoammiańskim w ciszy i spokoju.

– Popieram – wtrąciłam się. – No, może poza północnoammiańskim. – Mnie czekał język z Drienny. Którego nawet nazwy nie potrafiłam wymówić poprawnie, ale przynajmniej nie sprawiały mi większych problemów pisownia i gramatyka. Cała ja – radząca sobie z teorią, z praktyką niekoniecznie.

– Znów zamierzacie uciec po pięciu minutach? – spytała Noelle pełnym oburzenia tonem. – Naprawdę, nawet po tym, jak w zeszłym roku obiecaliście mi zostać godzinę i...

– Sama chciałaś iść – zauważył Deir.

– Ale to nie moja wina, że rozbolał mnie brzuch!

– Powątpiewałbym, uwzględniając fakt, że zjadłaś wcześniej ze dwadzieścia kawałków ciasta – poważny ton zepsuł śmiech, który wyrwał się Deirowi pod koniec.

– Podali dwadzieścia rodziajów. Też nie moja wina. W każdym razie, tym razem powinno być sporo nowych rzeczy do zobaczenia. Sami wiecie... – Dopiero po tej uwadze pojęłam, co sugerowała.

– A w tym hałasie moglibyśmy swobodniej porozmawiać – dodałam cicho. Zerknęłam wokoło, chcąc upewnić się, że nikt tego nie usłyszał, a przynajmniej nie zareagował zbyt podejrzliwie. Zamiast tego dostrzegłam znów błękit plączący się między gałęziami. Niebieskawą mgłę, która przybrała znajomą postać młodej Erinne, spoglądającej na mnie przenikliwie. Kiwnęła lekko głową, przekrzywiła ją, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak odczytywać te gesty. Mogła mnie równie dobrze chwalić, jak i ganić.

– Elise!

Odruchowo odwróciłam się do Deira. Zaraz potem znów zerknęłam w bok, ale duch już rozmył się, pozostawiając ledwie lekką niebieskawą smugę.

– Zamyśliłam się – mruknęłam przepraszająco, znów starając się upewnić, czy nikt nie widział mojej dziwnej reakcji. Dłużej przypatrzyli mi się jedynie Peterson i Ekir, ale swoim krzykiem Deir zwrócił na nas uwagę połowy grupy.

– Widziałaś coś? – spytał Peterson.

– Przewidziało mi się – wymamrotałam pospiesznie, modląc się, aby nie rozwijał tematu.

– Jesteś pewna?

– Tak, to była tylko szpara między drzewami, nie żadna postać, tak jak mi się wydawało – odparłam, pospiesznie zerkając w bok. Żadna szpara nie przypominała jakiegokolwiek znanego mi stworzenia, choć przecież istniało tyle możliwych kształtów.

– Zdarza się. – Mężczyzna uśmiechnął się do mnie uspokajająco. – Możemy porozmawiać, nieco z boku?

– Oczywiście – zgodziłam się.

Przeszliśmy kilka kroków szybciej, dzięki czemu znaleźliśmy się między dwoma większymi grupami.

– Już szykuje się kolejna wyprawa – poinformował mnie Peterson. – Już mamy pierwsze sygnały z góry, plany są na jutro albo pojutrze.

– Prędko – przyznałam, raczej niepewna, co o tym myśleć. Może po wszystkich incydentach na poprzednich wyprawach, raz przygotowano by się do niej porządnie... Zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, że wystarczyłoby zabrać Tenebris i bylibyśmy wszyscy o wiele bezpieczniejsi. Tyle, że to i tak pomaganie wrogom. A z trzeciej Setrionne oznaczało Egnis, która przekraczała kolejne granice. Do tego cały oczami wyobraźni widziałam błękitnego ducha.

– Tymczasem, mam pewną propozycję – przerwał moje rozważania Peterson. – W tym okresie raczej niewiele zmieni przegapienie jeszcze paru lekcji, a przydałoby ci się kilka treningów posługiwania się yangienem. Co powiesz na to, bym zwolnił cię z jutrzejszych zajęć, właśnie na rzecz naszych prywatnych ćwiczeń?

Na samą myśl o kolejnych godzinach ćwiczeń poczułam zmęczenie. Za to uniknęłabym Egnis, to coś, dla czego warto byłoby się o wiele bardziej przemęczyć. A cały dzień... Brzmi jak idealna pułapka, choć to być może już była moja paranoja.

Jednocześnie zeszliśmy z trasy, którą wcześniej szliśmy, na wydeptaną ścieżkę, nieco zarośniętą, ale w całkiem niezłym stanie. Od razu przyspieszyliśmy, nie musząc już szukać przejścia między gałęziami i wypatrywać podstępnych korzeni, skrytych pod leśnym runem.

– Może z paroma przerwami? To dość wyczerpujące treningi – odparłam, znajdując jakiś półśrodek. W końcu i tak pytał mnie o zdanie, a wcale nie musiał. A co do pułapki, na co komu łapanie złapanego?

– Jasne, ja też mam inne zajęcia, parę spraw na mnie czeka już od wieków. Czyli jesteśmy umówieni?

Przytaknęłam, wciąż niepewna, czy podjęłam dobrą decyzję.



Akademia SetrionneWhere stories live. Discover now