Rozdział 13 - Pierwowzór (cz. 4)

67 13 12
                                    

Wylądowała w pokoju. Nie swoim, to miejsce było zdecydowanie zbyt ryzykowne. Gdyby później ludzie z Klanu znaleźli tam tę dziewczynkę, zapewne biedaczka wpadłaby w niezłe kłopoty.

Keri wybrała inny pokój, ten, w którym mieszkały Girdena i Ruela. Nie zastała nikogo. Mogła mieć tylko nadzieję, że ktoś pojawi się tu szybko i pomoże dziewczynce.

Dopiero teraz mogła spojrzeć na małą dłużej. Jej włosy miały nietypowy, bladopomarańczowy odcień – jakby jesienny liść pokrył szron. Pod tymi włosami, rozpuszczonymi, długimi i poskręcanymi, Keri ledwo dostrzegała twarzyczkę dziewczynki. Musiała je odgarnąć, aby spojrzeć w rozgorączkowane oczy, dostrzec blade policzki i sine usta.

– Dź-dzię... – zaczęła jąkać dziewczynka, ale tylko zaszczękała zębami.

– Ćśś, spokojnie – wymamrotała Keri, obejmując ją mocniej.

Była lodowata.

Na wpół doniosła, na wpół dociągnęła ją do jednego z łóżek. Trochę powątpiewała w sens swojego działania – mała wyglądała, jakby już nie wydzielała żadnego ciepła. Noktrini trzymali ofiary mozeirów przy ogniu... Pewnie to było tu potrzebne, zewnętrzne źródło ciepła.

Gdyby tylko miała czas i warunki na rozpalenie ognia!

Z braku lepszych opcji, wyrwała się małej, która tymczasem objęła ją z całą energią przerażonego dziecka, i przyniosła jej z sąsiedniego łóżka kolejną kołdrę. Dziewczynka chyba ledwie dostrzegła, że pojawiło się dodatkowe przykrycie. Jedynie dygotała.

Keri rozejrzała się gorączkowo po pomieszczeniu. I w tym samym momencie usłyszała kroki.

Cóż, pewnie już ktoś wykrył, że się tutaj pojawiła.

Doskonale.

Wyciągnęła znów swoje urządzenie do teleportacji. Westchnęła w duchu. Nie pomyślała o tym, że będzie potrzebowała dwóch przeniesień, w obie strony. To oznaczało, że coraz mniej możliwości urządzenia pozostawało na właściwą ucieczkę.

Wyciągnęła z kieszeni kulkę. Ścisnęła ją w dłoni, poświęcając chwilę na wybranie odpowiedniego miejsca. Na pewno nie powinna pakować się znów do klasy Meri, bardzo możliwe, że znalazłaby się sam na sam z mozeirem. Mądrzej było się przenieść gdzieś indziej. W jakieś miejsce w okolicy, gdzie znajdowały się pochodnie, to powinien być najlepszy układ na początku poszukiwań.

Zerknęła ostatni raz na wyratowaną dziewczynkę. Mała już opadła bezwładnie na poduszki, spomiędzy zwojów kołder ledwie dawała się dostrzec wymizerowana twarzyczka.

Coraz lepiej słychać było kroki.

Keri ścisnęła mocniej kulkę, skupiając się na magii.

Miała nadzieję, że jej akcja ratunkowa nie pójdzie na marne. I że w tym czasie Meri nic się nie stało.

Zmusiła się do odepchnięcia wszystkich błagań do losu i lęków na bok, tak, by pozostał jedynie czar. Po chwili spoglądała już na pochodnie na korytarzu. W tym skrzydle, które ledwie przed paroma minutami opuściła.

Odetchnęła głęboko. Czyli nie było jej w klasie. Gdzie w takim razie mogła uciekać Meri?

W stronę punktu, w którym mieli się spotkać?

W stronę ich pokoju?

W losowym kierunku?

Bardzo możliwe, że mozeiry zablokowały przynajmniej część tras, a inną część zagrodził tłum i rozgorzały tam walki. Meri mogła też spanikować.

Akademia SetrionneNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ